Wiecie, że jeżeli chodzi o wychowanie Franka, to przede wszystkim jesteśmy prawie w ogóle niekonsekwentni. Na swoje usprawiedliwienie dodam tylko, że Dziedzic jest rozpieszczany nie tylko przez nas, ale także przez Dziadków, Ciocie i Wujków. Dlatego albo mi się wydaje, albo nasz syn wkracza w pierwszą fazę buntu dwulatka. Dodam niespełna dwulatka. Jak to się objawia u zarurkowanego Franklina?
Zacznijmy od tego, że hasłem przewodnim każdego dnia powinno być: „grunt to dobra zabawa”. Franklin uwielbia wszelkiego rodzaju rozrywki, w które zaangażować może któreś z rodziców. Zatem uwielbiana przez nas do tej pory zabawka z wiszącymi figurkami poszła w odstawkę, bo Dziedzic zorientował się, że tym to musi bawić się sam. Teraz na topie są karty ze zwierzątkami, przedstawienia, piosenki i nawet ćwiczenia, byleby tylko ktoś jeszcze mógł się pobawić. Tym samym Francesco głośno protestuje, kiedy próbujemy umyć podłogę, posprzątać auto, czy jak dziś wypielić chwasty. Motywem przewodnim takiego protestu jest ból na licu i łzy jak grochy, które znikają trzy sekundy po tym, jak rzucamy swoje zajęcie i bawimy się w re-re -kum-kum. Oj, próbuje nas tresować syneczek, próbuje.
Na szczęście nasze trio, to trzy dość mocne charaktery. I choć do tej pory, to mama była najsłabszym ogniwem i dawała sobą zarządzać Franklinowi jak mało kto, to teraz z zaciśniętymi zębami, staram się nie ulegać. Wdech-wydech. Raz,dwa, trzy. Nie ulegać. Nie patrzeć w te wielkie niebieskie oczy, nie reagować na nieuzasadniony lament. Wdech-wydech. No dobra. Podłoga w kuchni i jeden wierszyk. Podłoga w pokoju. Wierszyk numer dwa. Odkurzanie. Kąpiel. Kompromis to połowa sukcesu. 🙂
Czy po buncie dwulatka następuje bunt trzylatka?
Z cyklu: szalone pomysły Frankowych rodziców:
Nasza Ciocia A. jest właścicielką i przyjaciółką w jednym Pitiego. Piti- to znajda, mieszaniec jamnikopodobny, który za uratowanie życia jest małej A. najwierniejszym z przyjaciół. Nie opuszcza jej na krok, słucha tylko Cioci A. i tylko na jej komendy reaguje. Jak to się ma do Franka? Piti jest jednym ze zwierząt, którego Franek się nie boi. Niestety cały czas zmagamy się z tym, żeby Franklin nie bał się nowości. Idzie nam, a raczej jemu coraz łatwiej, dlatego kiedy dzisiaj zobaczyliśmy jak na podwórku Franek aż trzęsie się z zachwytu na widok psa, wpadliśmy na pewien pomysł. A może by tak zorganizować Dziedzicowi dogoterapię? Nie wiemy jaki to będzie miało wpływ na siłę mięśniową, ale wiemy na pewno, że w rozwoju Franka to będzie strzał w dziesiątkę. Od jutra zatem robimy rekonesans i mam nadzieję, że wkrótce znajdziemy odpowiedniego kumpla dla Franciszka. Przynajmniej to poprawia mi nastrój.