Wielki świat

Wiem, że się przechwalam, ale nie mogę inaczej. Kiedy zgłaszałam swoją kandydaturę
do udziału w konferencji dla blogerów, działałam w myśl zasady „raz kozie śmierć”. Jak wiecie, kozie się poszczęściło i wraz z Franciszkiem u boku w ubiegłym tygodniu odwiedziliśmy Gdynię. Dlaczego zgłosiłam się na tę konferencję? Co się dzieje na takich eventach dla blogerów? Po co tam pojechałam? Czego oczekiwałam? I czy to dostałam? Dlaczego razem z Frankiem? No to posłuchajcie…

See Bloggers to taka cykliczna impreza tworzona przez blogerów, którzy potrafią już 20160723_110651
wszystko, dla blogerów, którzy tak jak ja, chcą się czegoś nauczyć. Jadąc do Gdyni miałam ściśle określony cel. Pod tym kątem z resztą zapisywałam się na poszczególne warsztaty, których było tyle, że ledwo poskładałam grafik w miarę logicznie! Chciałam w Gdyni poukładać myśli, zaczerpnąć inspiracji. Dowiedzieć się, jak sprawić, żeby w miejscu które tworzę w sieci, było Wam miło. Żebyście zaglądali tu z ciekawością, żeby czytało się przyjemnie. Wiecie, że mam mnóstwo dylematów dotyczących bloga. Tego, jaką funkcję teraz pełni. Tego, czy jest pisany w sposób, którego jego główny bohater nie będzie się w przyszłości wstydził. Czy mi się udało? Tak, a ponieważ do szpiku kości jestem taką matką hormonalną, że ach, to siedziałam głównie w strefie parentingu. Słuchałam blogerek z wielkiego świata, a w mojej głowie, gdzie pomysły na bloga tłoczą się jak przydasie w damskiej torebce, pojawiało się światło. Dużo światła.

20160723_104759Zdradzić Wam tajemnicę? W sensie… Chcecie wiedzieć, jak taka blogerska impreza wygląda od kuchni. No to już tłumaczę. Otóż nie ma ściemy. Blogerki (i blogerzy, żeby nie było, że to feministyczny zlot był) piękni tacy, że fiu fiu. Widać, że wszyscy zainwestowali we fryzjera (Matka Anka także pokonała odrost, a co!). Mnóstwo pyszności takich wiecie eko , takich wymyślnych i ładnych. I nawet była ścianka! Taka dla fotoreporterów i innych. Co prawda nikt Matki Anki nie rozpoznał na ulicy z piskiem, że o maj gad to TA MATKA ANKA, ale za to Frania… już tak. Młodziak był tak podekscytowany spotkaną na plaży Czytaczką, że pół drogi do domu dziwił się, że nawet w Gdyni go znają. Dlatego z resztą tam pojechał. Nie, żeby autografy rozdawać, choć myślę, że to kwestia czasu, ale w nagrodę. Nie wyobrażałam sobie bowiem udziału w takim wydarzeniu bez człowieczka, dzięki któremu tak naprawdę mnie tam zaproszono. Przecież gdyby nie Franc, to… No Francesco rządzi i tyle.

20160723_161257

Przy okazji See Bloggers dostała Matka Anka  od Acer Polska możliwość przetestowania urządzenia 2w1 Switch Alpha12. I w sumie dobrze się złożyło, że Acer Matkę sobie wybrał, bo powiem teraz coś strasznego… Wakacje za chwilę się skończą! No sorry. Nie ma sentymentów. Skończą się i nasz Francesco pójdzie do pierwszej klasy. A pierwszoklasiści już nie ściemniają i przyjdzie pora na naukę z prawdziwego zdarzenia. Już pod koniec ubiegłego roku szkolnego z wychowawczynią Franka uzgodniłyśmy, że Młody będzie korzystał z e-podręczników. Mimo chęci, nie da rady z długopisem, czy kredkami, a założyliśmy sobie, że nasz Franc będzie pełnoprawnym uczniem. Rozpoczęliśmy więc poszukiwanie urządzenia, które mogłoby Frankowi w nauce pomóc. Dlatego acera testował głównie Francesco. Czy mu pasował? Może napiszę tylko, że ja mogłam go wyłącznie włączyć i wyłączyć, a pobawić się dopiero, jak dzieciaki spały, bo przez resztę „komputerowego czasu”, to nawet w jego kierunku spojrzeć nie mogłam, a każda próba pożyczenia kończyła się morderczym spojrzeniem dziecięcia. Ale do rzeczy.

20160722_192131 20160722_192118 20160722_192102

Dlaczego to dobre urządzenie do szkoły?

Jest lekki, co przy respiratorze, ssaku, wózku i Franku ma naprawdę duże
znaczenie. Zdaje się, że jeśli dorzucimy Cioci M. od września do bagażu szkolnego acera, to nawet nie zauważy. Jest cichy. Nie szumi, ani nic. Podobno jest jakoś magicznie i nowocześnie chłodzony. Mniemam więc, że nie będzie rozpraszał połowy klasy. Klawiatura w sam raz dla mięśniaka. Franek nieźle radzi sobie z pisaniem na komputerze. Jednak klawiatura przy standardowym laptopie jest dla niego zbyt szeroka. Ta tutaj jest mała i zgrabna, do tego, kiedy ręce się zmęczą, można ją pochylić pod kątem 45 stopni, a kiedy Pani Ania już totalnie przegnie z dyktowaniem regułek na polskim, wtedy klawisze siup odczepiamy i mamy… tablet. Francesco przezadowlony. Zna już zasady działania takich urządzeń, więc po tym śmigał jak szalony. Fajnym rozwiązaniem jest stópka, podpórka, którą można regulować kąt oparcia ekranu. To ważne, bo Franek siedzi na różnych wózkach i przy każdym ma inny stolik. Jest więc możliwość dostosowania wysokości ekranu do pozycji Franka. To wielki plus. Bateria trzyma długo, wystarczy więc i na klasówkę i na popisy przed kolegami, bo założę się, że i takowe będą.

Myślę więc, że byłoby to dobre rozwiązanie od września dla Franka. Tym bardziej, że dzięki funkcji tabletu może spokojnie malować, a odczepiana klawiatura mocno odciąży jego dłonie.

20160723_163527(0)

No dobra. Było rzeczowo. A teraz moja kolej. Padniecie! Acer jest dobry, bo po pierwsze 20160723_163525(0)primo pasuje do torebki- nie tylko rozmiarowo, ale także wizualnie- jest po prostu śliczny. Po drugie primo ma podświetlaną klawiaturę- ja ze starej szkoły jestem i mnie pisanie na tablecie nie leży, a kiedy już nocą na chwileczkę pożyczałam komputera Franka („mamo, a ja jestem dorosły, bo spójrz piję sobie kawkę i pracuję na laptopie, jak ty!”), to wtedy na spokojnie mogłam sobie klikać- acer ma podświetlaną klawiaturę- także ładną. A po trzecie primo. Ultimo. Na See Bloggers zadałam szyku nie tylko włosem bez odrostu, ale nowiuśkim talbetolaptopem- takie combo Matka Anka- blogerka parentingowa (czyli, że o dzieciach), urodowa (no bo bez odrostu), modowa (bo w sukience ofkors), kulinarna (bo coś tam jednak jadłam) i techniczna- ze switch alpha pod pachą.

Czy warto było się wybrać na See Bloggers? Pewnie, że warto. Mam teraz tak poukładane w głowie, że aż sama jestem z siebie dumna. Gdynia jest przepiękna, spędziłam tam z Frankiem cudny czas. Podejrzałam, jak pracują inni, pogadałam, pośmiałam się i… wróciłam do domu. Do Leosia i Męża. Do pełnego kosza z praniem i toną prasowania.

A w temacie prasowania… jacyś chętni?

Respirator w Trójmieście

20160723_204220Tak się jakoś poskładało, że od samego początku wakacji trudno nas spotkać w domu. Jakoś nas tak nosi. A to do dziadków, a to do miasta, a to do wujka na farmę. Tym razem jednak zaniosło nas aż 350 km od domu. Lubiacze z Facebooka już wiedzą- zgodnie z tym, jak całkiem niedawno chwaliła się Matka Anka, pojechaliśmy na See Bloggers- konferencję dla blogerów. Ponieważ gdyby nie Franek, nie byłoby tego miejsca, postanowiłam zabrać go ze sobą. Never ever nie wybrałabym się na taką eskapadę sama! Dla towarzystwa, uśmiechów i co tu kryć- pomocy, pojechały z nami Frankowe kochane Ciotki- M. i A. Nie zmienia to jednak faktu, że czy to w totalnej samotności, czy w pełni sezonu świat z respiratorem zwiedza się zupełnie inaczej…

20160723_155153

20160722_132617Wszystkie duże obiekty szczycą się tym, że są dostosowane do potrzeb osób niepełnosprawnych. Są windy, podjazdy, toalety, miejsca postojowe. I wszystko super i bardzo fajnie, bo to naprawdę mocno ułatwia poruszanie się po miastach, dojście do ciekawej wystawy. Jednak u nas jest tak (i wiem, że dzięki kondycji fizycznej Franka, jesteśmy w luksusowej sytuacji, bo Młody trzyma
głowę i jak na mięśniaka jest dość napięty), jest więc tak, że wypinamy Dziedzica z wózka i bierzemy na ręce. I nosimy, 20160722_134557podnosimy, podsadzamy, bo przecież z pozycji siedzącej niezbyt wiele widać, co najwyżej przyciasne leginsy na pani przed nami. O. Takie zoo na przykład- cudne,
ogromne i piękne. Dla bezpieczeństwa zwierząt i zwiedzających, te pierwsze (albo ci drudzy?) odgrodzeni są płotami, balustradami, pasami roślin, więc Franek nic nie widział. Zaraz po wejściu nastąpiło więc zwolnienie maszyny przewożącej, Francesco siup na ręce i tak z torbą na jednym i jedenastoma kilogramami syna na drugiej 20160722_145219_001obejrzeliśmy chyba pierdylion zwierząt. Na szczęście respi wisiał na wózku, który pchała M., więc było o tyle lżej. Zmieniałyśmy się też w noszeniu, jednak przyznać Wam muszę, że po kilkugodzinnym wsadzaniu, podnoszeniu i przenoszeniu obiad smakował nam, jak ta lala.

Podobnie jest z plażingiem. Jak milion zawózkowanych rodziców- tych ze zdrowymi dzieciakami i tych, z nieco większymi życiowymi potrzebami, idąc na plażę, wyglądamy jak tabor cygański. Plaża w Gdyni jest piękna! Szeroka i czysta. Bardzo szeroka. Naprawdę sze-ro-ka. Kiedy już więc dociągnęłyśmy Dziedzica do brzegu, ten zamarzył sobie, że będzie moczył stópki. Patent z wjechaniem do morza odpadł- ku uciesze 20160723_151946turystów Bałtyk tego dnia był cichy i totalnie bez fal. Cóż nam więc pozostało? Na rączki. Tym razem bez wózka- dlatego na jedno ramię Franc, na drugie respi- 20 kilogramów. Ale nie, że tak bezmyślnie niesionych do wody. Wpadnie respirator, klops, Doktor Help nas zamorduje, zrobimy spięcie w morzu i usmażymy współkąpiących, że o tych mrożących krew w żyłach konsekwencjach nie wspomnę. Wpadnie Francesco… no słabo. Nie dość, że nie mam w zwyczaju zabierać mu zapasowych ubrań na wyjścia, no bo on raczej z tych nie brudzących się, to jeszcze z pływaniem, jakby na bakier. Dźwigasz więc te 20 kilogramów ryzyka i cieszysz się, że on się cieszy z tego moczenia stópek. 20160723_152230No i tak zwane zwiedzanie pozostałe. Czyli marina, czyli Experyment w Gdyni, czyli Koło Widokowe. Wszędzie, ale to wszędzie z Franiem należy podjechać maksymalnie blisko. Przykucnąć na wysokości jego głowy i sprawdzić, czy widzi, to co chcemy, żeby zobaczył. Jeśli nie, trzeba albo zmienić miejscówkę albo unieść wózek albo wyczepić pałąk, wziąć Franka, respi, uważać na tłumy, uważać na rurę, uważać na przydasie. Generalnie uważnym trzeba być, drogie dziatki. Jednak, kiedy się już zastosuje te wszystkie patenty, dostaje się taki oto uśmiech.

20160723_120730

Dygresja numer 1: hormon macierzyństwa powinno się osłabiać jakimiś lekami. Nigdy nie myślałam, że dam się na to namówić. Nie to, że mam jakiś szalony lęk wysokości, ale bujające się gondole koła widokowego w Gdańsku, to nie było to, co wisiało na podium mojej listy małego turysty. No, ale czego się nie robi dla dziecka. Kiedy więc umościłyśmy się w wagoniku, koło ruszyło, a potem na samym szczycie się zatrzymało, całe życie przed oczami- no wiecie. Franek zaś zupełnie bez kompleksów: „ale by było ekstra, gdybyśmy spadli, co mamo?” ta. Jasne. Już lecę.

13838514_1128720590546969_1975957009_oDygresja numer 2: nigdy, ale to nigdy nie obiecuj dziecku czegoś, czego nie możesz spełnić. Lub spełnić nie chcesz. Na przykład, że wieczór spędzicie na spacerze tam, gdzie ono chce. Oglądanie przejeżdżających aut na przystanku Hucisko w Gdańsku, to nie był mój pomysł na ten wyjazd…

Jedzie Matka

No i stało się! Tak może nie zupełnie przypadkiem, bo się sama Matka zgłosiła, ale w sumie z niewiarą, że gdzie ona- Matka taka zwykła, która coraz częściej kurz zmiata z bloga, zamiast nań pisać i szkiców wpisów ma już 25 rozpoczętych, no że gdzie ona ta Matka do tego wielkiego świata. Tym bardziej, że w zeszłym roku to Matki tam nie chcieli, kiedy to się Matka naprawdę nastawiła. Dlatego więc w tym roku, nocą, kiedy to już chłopaczyska dawno nie wiedzieli co to dzień, kliknęła Matka enter- zapisz się czyli i wysłała zgłoszenie. No i otwieram Ci ja drogi Pamiętniczku maila mego i patrzę, a tam oni mi piszą przyjedź Matko! Serio! Ja do tego wielkiego świata! Do tych blogerek, co to je czytam i wzdycham, że takie ładne, takie profesjonalne, że też bym chciała, i że jak to robią, że domy, dzieci, prace, współprace, kontakty i jeszcze te wpisy i że tak same… No i tak z tego podziwiania się okaże, że Matkę jeszcze nauczą. Nauczą co i jak z tym blogiem, żeby tu było piękniej, mądrzej i radośniej. A gdzie? A w Gdyni. Jedzie Matka na See Bloggers!

seebloggers-300x165_2

I teraz tak. O Boże, Boże, Bożenko! Co ja tam na siebie włożę???