Maj to jeden z moich najbardziej ulubionych miesięcy. Nie tylko dlatego, że jak już buchnie wiosną – no może nie w tym roku – to aż chce się żyć, bo trawa i w naszym ogródku i nawet w tym u sąsiada jest zielona jak z książki. Ale także dlatego, że wychodzę w piżamie do warzywniaka, który co roku tworzą moi teściowie, zrywam rukolę i rzodkiewki do kanapki, za chwilę będą truskawki i poziomki, a czereśnia to już w ogóle zwariowała i jeśli nie wyprzedzą nas ptaki i robale heh, to czereśni będziemy mieli w tym roku po kokardy. Lubię maj także dlatego, że to miesiąc moich urodzin, które bardzo lubię obchodzić, bo przecież w moim wieku każdy rok ociera się już o sukces. Jednak przede wszystkim lubię maj za niedzielę. Tę najbliższą. I za każdy inny dzień tygodnia, kiedy to wypada Dzień Matki. Ciągle uczę się być mamą dla moich chłopaków, ale wiem, że nic lepszego od nich nie mogło mnie w życiu spotkać. Ale my księżniczki jesteśmy przecież skromne, dlatego nie o mnie, a o mamach, które mocno cenię będzie dziś wpis na niedzielne święto.
Zacznę od internetowych sław. Poznajcie Julkę. Julka mieszka w pięknym miejscu, w pięknym domu i sama jest piękna. Kiedy wchodzi się na bloga Julki od razu pachnie domem – ciastem, zupą i taką bardzo… normalnością. To chyba jedna z nielicznych blogerek, po której nie spływa brokat i lukier a nad głową nie latają różowe jednorożce. Nie ma tego całego udawanego internetowego życia z idealnym kadrem na insta. Julka jest mamą dwójki krejzoli. Otwarcie pisze, że czasem nie ma sił, że czasem jej się nie chce. Jest mi tym bliższa, że przy całej sławie (a wierzcie, że Julia Rozumek w internetach to jest gość) ona zachwyca się tym, co zwyczajne i oczywiste. I tego właśnie uczę się od Julki – doceniać to, co mam. Dostrzegać radość, tam gdzie teoretycznie nie ma się z czego cieszyć. I choć rzadko się do tego przyznaję, to wiem przecież mogłoby się wydawać, że w moim przypadku cieszyć nie powinno się nazbyt często.
I kiedy od Julii uczę się bycia kwiatem lotosu na gładkiej tafli oceanu, to inna mama – Daga pokazuje, że w życiu to kurka trzeba walczyć o swoje. Śmieję się, że jak dorosnę, to chciałabym być taka jak ona: odważna w swoich poglądach, dbająca w takim samym stopniu o siebie, swoje dzieci i swoje małżeństwo. Daga idzie przez internety jak burza, nie certoli się z hejterami i w nosie ma to, co ktoś o niej myśli. Nie stara się być zupą pomidorową, więc nie zabiega u poklask u wszystkich. Zna swoją wartość i jest jej pewna. Tak. Jak dorosnę, będę jak ona.
Wyjdźmy już z tych internetów, bo przecież są jeszcze inne Mamy, od których podbieram dobre pomysły, uczę się jak żyć i podziwiam bez przerwy i wciąż. Teoretycznie wisienka powinna być zawsze na końcu, na torcie, ale wiem, że wszyscy tylko na to czekają. Co napiszę o niej? Czy w końcu prawda wyjdzie na jaw? Czy poznamy skrywane przez lata sekrety? I wreszcie, jak się układa w tym właśnie układzie? Tak! Moja Teściowa.
Założę się, że ze zniecierpliwieniem oczekiwano tarć na linii ja – moja teściowa. Podobno to straszna, wymagająca kobieta, która na bank pokaże mi gdzie raki zimują. I takie rozczarowanie. Mieszkałyśmy przez rok razem, spędzamy ze sobą mnóstwo czasu, radzę się mojej teściowej w wieeeelu sprawach i bardzo sobie cenię jej opinię. Moja teściowa nigdy przenigdy nie wtrąciła się w mój sposób wychowywania dzieci, ma ogromne poczucie humoru, dystans do siebie i do swojego synka, co do którego reklamacji niestety przyjąć nie chce. I zawsze mogę na nią liczyć. Chciałabym coś złego napisać o tej kobiecie, wszak to teściowa, ale nie ma co. Nauczyła mnie cierpliwości, pokory i lubię z nią być. I mówię do niej Mamo.
Jeśli doczytaliście aż tutaj to fajnie, bo powiem Wam o jeszcze jednej mamie. Ale zacznę na odwrót. Kiedy ja ogarniam wychowywanie dziecka z trudną niepełnosprawnością i coraz częściej myślę, że idzie mi to całkiem nieźle, to od niej nauczyłam się bardzo wiele, jak to się robi z dzieckiem całkiem zdrowym. Kurczę jak ja strasznie bałam się, że „popsuję” Leosia. Dlatego często wzoruję się na tym, jak moja przyjaciółka Suzi wychowuje Bola. Bolo jest teraz niekwestionowanym idolem Milusia i wcale się temu nie dziwie. Jest świetnym chłopakiem, a miłość i zdrowy rozsądek Suzi niejednokrotnie sprawił, że moje matczyne decyzje skręcały w dobrą stronę. Suzi uczy mnie być matką wyluzowaną, taką która nie trzęsie się nad dzieckiem i pozwala mu żyć własnym życiem. Wzruszam się okropnie, kiedy to piszę, a jej pewnie przybędzie centymetr z tych pochwał, więc skończmy te laurkę. Już wiecie, że to fajna mama jest.
Na koniec creme de la creme, czyli moja własna osobista Mamunia. No nie ma co się oszukiwać, że moją mamę zaczęłam doceniać zbyt późno, ale teraz siłą rozpędu już nie mogę przestać. Obie dorosłyśmy i pozwoliłyśmy sobie wzajemnie na luz. Moja Mama jak nikt prowadzi dom i całą jego otoczkę. Drożdżówki w pół godziny? Nie ma sprawy. Obiad dla całej rodziny? No problem! Do tego kwiatki, warzywniak, praca, wiecznie czyste okna i firanki. Do tego na Mamę zawsze mogę liczyć – nawet teraz, kiedy niedługo skończę 34 (!!!) lata i mam gorączkę Mama przyjedzie z rosołem, wypierze i poprasuje. Jak to Mama.
Mogłabym wymienić tych Mam jeszcze kilka, bo tak naprawdę wystarczy się tylko odrobinkę rozejrzeć, żeby z każdej Mamy czerpać dobro. Dlatego w niedzielę skoro świt hajda na łąkę, zbieracie maki i kaczeńce i do Mamy. Bo nie ma, jak u Mamy.
Jeśli chcecie, śmiało możecie pisać w komentarzach o swoich ulubionych Mamach. To zawsze miło napisać miłe słowa, prawda?