Mamy, o których chcę Ci powiedzieć

Maj to jeden z moich najbardziej ulubionych miesięcy. Nie tylko dlatego, że jak już buchnie wiosną – no może nie w tym roku – to aż chce się żyć, bo trawa i w naszym ogródku i nawet w tym u sąsiada jest zielona jak z książki. Ale także dlatego, że wychodzę w piżamie do warzywniaka, który co roku tworzą moi teściowie, zrywam rukolę i rzodkiewki do kanapki, za chwilę będą truskawki i poziomki, a czereśnia to już w ogóle zwariowała i jeśli nie wyprzedzą nas ptaki i robale heh, to czereśni będziemy mieli w tym roku po kokardy. Lubię maj także dlatego, że to miesiąc moich urodzin, które bardzo lubię obchodzić, bo przecież w moim wieku każdy rok ociera się już o sukces. Jednak przede wszystkim lubię maj za niedzielę. Tę najbliższą. I za każdy inny dzień tygodnia, kiedy to wypada Dzień Matki. Ciągle uczę się być mamą dla moich chłopaków, ale wiem, że nic lepszego od nich nie mogło mnie w życiu spotkać. Ale my księżniczki jesteśmy przecież skromne, dlatego nie o mnie, a o mamach, które mocno cenię będzie dziś wpis na niedzielne święto.

Zacznę od internetowych sław. Poznajcie Julkę. Julka mieszka w pięknym miejscu, w pięknym domu i sama jest piękna. Kiedy wchodzi się na bloga Julki od razu pachnie domem – ciastem, zupą i taką bardzo… normalnością. To chyba jedna z nielicznych blogerek, po której nie spływa brokat i lukier a nad głową nie latają różowe jednorożce. Nie ma tego całego udawanego internetowego życia z idealnym kadrem na insta. Julka jest mamą dwójki krejzoli. Otwarcie pisze, że czasem nie ma sił, że czasem jej się nie chce. Jest mi tym bliższa, że przy całej sławie (a wierzcie, że Julia Rozumek w internetach to jest gość) ona zachwyca się tym, co zwyczajne i oczywiste. I tego właśnie uczę się od Julki – doceniać to, co mam. Dostrzegać radość, tam gdzie teoretycznie nie ma się z czego cieszyć. I choć rzadko się do tego przyznaję, to wiem przecież mogłoby się wydawać, że w moim przypadku cieszyć nie powinno się nazbyt często.

I kiedy od Julii uczę się bycia kwiatem lotosu na gładkiej tafli oceanu, to inna mama – Daga pokazuje, że w życiu to kurka trzeba walczyć o swoje. Śmieję się, że jak dorosnę, to chciałabym być taka jak ona: odważna w swoich poglądach, dbająca w takim samym stopniu o siebie, swoje dzieci i swoje małżeństwo. Daga idzie przez internety jak burza, nie certoli się z hejterami i w nosie ma to, co ktoś o niej myśli. Nie stara się być zupą pomidorową, więc nie zabiega u poklask u wszystkich. Zna swoją wartość i jest jej pewna. Tak. Jak dorosnę, będę jak ona.

Wyjdźmy już z tych internetów, bo przecież są jeszcze inne Mamy, od których podbieram dobre pomysły, uczę się jak żyć i podziwiam bez przerwy i wciąż. Teoretycznie wisienka powinna być zawsze na końcu, na torcie, ale wiem, że wszyscy tylko na to czekają. Co napiszę o niej? Czy w końcu prawda wyjdzie na jaw? Czy poznamy skrywane przez lata sekrety? I wreszcie, jak się układa w tym właśnie układzie? Tak! Moja Teściowa.

Założę się, że ze zniecierpliwieniem oczekiwano tarć na linii ja – moja teściowa. Podobno to straszna, wymagająca kobieta, która na bank pokaże mi gdzie raki zimują. I takie rozczarowanie. Mieszkałyśmy przez rok razem, spędzamy ze sobą mnóstwo czasu, radzę się mojej teściowej w wieeeelu sprawach i bardzo sobie cenię jej opinię. Moja teściowa nigdy przenigdy nie wtrąciła się w mój sposób wychowywania dzieci, ma ogromne poczucie humoru, dystans do siebie i do swojego synka, co do którego reklamacji niestety przyjąć nie chce. I zawsze mogę na nią liczyć. Chciałabym coś złego napisać o tej kobiecie, wszak to teściowa, ale nie ma co. Nauczyła mnie cierpliwości, pokory i lubię z nią być. I mówię do niej Mamo.

Jeśli doczytaliście aż tutaj to fajnie, bo powiem Wam o jeszcze jednej mamie. Ale zacznę na odwrót. Kiedy ja ogarniam wychowywanie dziecka z trudną niepełnosprawnością i coraz częściej myślę, że idzie mi to całkiem nieźle, to od niej nauczyłam się bardzo wiele, jak to się robi z dzieckiem całkiem zdrowym. Kurczę jak ja strasznie bałam się, że „popsuję” Leosia. Dlatego często wzoruję się na tym, jak moja przyjaciółka Suzi wychowuje Bola. Bolo jest teraz niekwestionowanym idolem Milusia i wcale się temu nie dziwie. Jest świetnym chłopakiem, a miłość i zdrowy rozsądek Suzi niejednokrotnie sprawił, że moje matczyne decyzje skręcały w dobrą stronę. Suzi uczy mnie być matką wyluzowaną, taką która nie trzęsie się nad dzieckiem i pozwala mu żyć własnym życiem. Wzruszam się okropnie, kiedy to piszę, a jej pewnie przybędzie centymetr z tych pochwał, więc skończmy te laurkę. Już wiecie, że to fajna mama jest.

Na koniec creme de la creme, czyli moja własna osobista Mamunia. No nie ma co się oszukiwać, że moją mamę zaczęłam doceniać zbyt późno, ale teraz siłą rozpędu już nie mogę przestać. Obie dorosłyśmy i pozwoliłyśmy sobie wzajemnie na luz. Moja Mama jak nikt prowadzi dom i całą jego otoczkę. Drożdżówki w pół godziny? Nie ma sprawy. Obiad dla całej rodziny? No problem! Do tego kwiatki, warzywniak, praca, wiecznie czyste okna i firanki. Do tego na Mamę zawsze mogę liczyć – nawet teraz, kiedy niedługo skończę 34 (!!!) lata i mam gorączkę Mama przyjedzie z rosołem, wypierze i poprasuje. Jak to Mama.

Mogłabym wymienić tych Mam jeszcze kilka, bo tak naprawdę wystarczy się tylko odrobinkę rozejrzeć, żeby z każdej Mamy czerpać dobro. Dlatego w niedzielę skoro świt hajda na łąkę, zbieracie maki i kaczeńce i do Mamy. Bo nie ma, jak u Mamy.

Jeśli chcecie, śmiało możecie pisać w komentarzach o swoich ulubionych Mamach. To zawsze miło napisać miłe słowa, prawda?

Dobry dzień.

Kiedy mama wraca z pracy do domu codziennie pada seria tych samych pytań. Jak to z mamami bywa i na moje jest tylko jedna prawidłowa odpowiedź…

1. Jadł?

Jeśli Franek do powrotu mamy zjadł co najmniej 3 posiłki- jest ok. Zazwyczaj podwieczorek jemy razem, o ile Dziedzic wyrazi ochotę ofkors.

2. Jak rurka?

Prawidłowa odpowiedź brzmi: dobrze. Co oznacza, że gluta nie ma, że nie jest za sucho, ani zbyt mokro, że nie wymagał odsysania co siedem sekund i że jest dobrze.

3. Jak ćwiczył?

Wymiatał! Ania nie mogła się nachwalić! Dzisiaj na przykład na siedząco podnosił rękę do nosa i jak tylko skumał, że wystarczy się zgiąć i opuścić głowę, by ręka nie musiała wędrować tak wysoko, było pozamiatane.

4. Jak brzuś?

Miękki i jest ok…

5. Qpa?

Była.

Do czego zmierzam? To są tak naprawdę błahostki. Nic nie znaczące chwilki w życiu każdego człowieka. Każdy jakoś spędza dzień, ma takie czy inne obowiązki. Czasem jednak dopada mnie poczucie, że strasznie dużo tracę, będąc mamą wieczorowo. Ostatnio mam wrażenie, że Franklin codziennie nabywa nową umiejętność, a ja mogę ją podziwić, kiedy jest już solidnie wypracowana. „Pierwsze razy” są dla taty. Ja sobie wszystko odbieram kąpielami, wspólną kolacją, weekendami i porankami, kiedy o 5:40 Dziedzic niepostrzeżenie ląduje w naszym łóżku. I jak jestem grzeczna, to nawet usłyszę mama zamiast Ania…

Żeby nie było! Wpis nie ma za zadanie smutać. Całość i tak dąży do tego, że punkt numer 5 został dzisiaj przez Franklina pokonany. Dwa razy. Taaaak, dzień był dziś zdecydowania udany…

***

P.s. W ramach żyrafowej sagi napisała do nas M. Na mailu mamy foto wrocławskich żyraf. Franklin oczu nie mógł oderwać. Dziękujemy!

Kwoczyzm.

Ponieważ w Bocianowie przyznano mi status „matki absolutnie wyjątkowego syna”, już od dnia jego narodzin zmuszona jestem pielęgnować w sobie cechę, której zawsze mi brakowało- cierpliwość.

Tak jest, Franek potrafi trenować cierpliwość swojej mamy do granic przyzwoitości. Czasem sobie myślę, że mimo tych wszystkich minusów (kiedyś naprawdę muszę je spisać i opublikować), które moim zdaniem stworzyła nam sytuacja „mama wraca do pracy”, dobrze się stało, że z Francysiem został tata. Jestem niemal na sto procent pewna, że ze mną Dziedzic nie osiągnąłby nawet połowy tego, co udało mu się wypracować z tatą. Dlaczego? Dlatego, że matka to najłatwiejszy w domu obiekt do sterroryzowania jest i tylko ludzka przyzwoitość trzyma ją w kupie, coby dziecięcia na mróz w majtkach nie wystawić!

Skarżę, a co tam! Śpiewam i tańczę, jak tylko sobie moje dziecko zażyczy. Przykłady? Bardzo proszę:

1. Trenowanie oddychania:

Z tatą: -Franciszek! Będziemy oddychać!- zarządza tata.

-Ależ nie! ja się uduszę, umrę, zginę marnie, będę nieszczęśliwy, zbladnie mi lico- zdaje się mówić synowska mina.

-Franciszek! Oddychamy: raz-dwa, raz, dwa…- tata odłącza od respiratora, a Dziedzic? Oddycha.

Z mamą:- Franciszek! Będziemy oddychać!-zarządza mama.

-Mamusiu moja kochana, to ja biedny tu cały dzień ćwiczę, śmieje się, buziakuję, QPAM, a Ty mnie jeszcze ZMUSZASZ do oddychania?-żali się Dziedzic!

-Franciszek! Oddychamy: raz-dwa, raz,-dwa…-mama odłącza, a Franek umiera, ginie marnie, blednie na licu. A mama? Podłącza.

A Franek? Śmieje się od ucha do ucha i tylko sprawdza, czy tata widzi jak łatwo poszło.

2. Zasypianie:

Z tatą: Trzask, prask, buzi-buzi, cmokas w czoło, na boczek, tyłem do tv- Franciszek śpi.

Z mamą: Trzask, prask, buzi-buzi, cmokas w czoło, na boczek, tyłem do tv… i jeszcze wierszyk, i drugi, i bajeczka, i może drugi boczek, a nie to będzie przodem do tv, to z powrotem, to inny wierszyk, to mruganie, to buziaczki- 45 minut później na pomoc wołamy tatę i po 10 sekundach Franek śpi.

3. Jedzenie:

Z tatą: Na obiad ryba. W kawałkach. Po pierwszej łyżce Franco protestuje, obraża się, odwraca głowę, ale po kilku minutach kapituluje i jak przyzwoitość nakazała, zjada wszystko. W kawałkach.

Z mamą: Na obiad ryba. W kawałkach. Po pierwszej łyżce Franco dusi się, krztusi, płacze łzami rzewnymi, dusi się znów, odsysamy, znów się dusi, znów płacze, wentylujemy, rzucamy wszystko do blendera, robimy miazgę, zjada. ZMIELONE.

Wnioski:

No jak babcię kocham nie potrafię być twarda. Ulegam małemu skubańcowi, aż samej siebie jest mi żal. Robi ze mną dokładnie to, co chce. Ulegam absolutnie wszystkim jego płaczom, żalom i lamentom. Łamie mnie nawet spojrzenie w stylu „ale mamo, przecież wiesz, że ja nie mogę”- zrobi oczy jak pięć złotych i zadowolony. O kant kuli rozbić te wszystkie poradniki o macierzyństwie. A najgorsze jest to, że jestem zupełnie świadoma tego, że 85% jego zachowań to gra na mojej chorobie. No tak, bo ja choruję. Od dawna.

Choruję na kwoczyzm. 🙂
A obiecałam sobie, że nigdy…

Ech…

Galowo mi, czyli o la Bloga!

Będzie o gali. Było świetnie! Piszę to z perspektywy wygranej, więc odczucia nie mogą być inne. Poznałam masę fantastycznych osób. Usłyszałam wiele ciepłych słów, których cały wór przywiozłam dla Franklina i… dałam plamę, jako mówca. bo przy odbieraniu nagrody zupełnie nie wiedziałam, co powiedzieć- zupełnie jak nie ja. 🙂

Tak już na spokojnie, DZIĘKUJĘ:

Pani Annie Dziewit- Meller za to, że uznała, że warto nas wyróżnić i nagrodzić, która przyznała, że jak wszystkie Czytaczki podkochuje się we Franciszku i trzyma za niego kciuki,

Preclom Rodzicom za towarzystwo i obiad w wielkim mieście (okazało się, że woda sodowa nie uderzyła im jeszcze do głowy i z Ojcem Preclowym nie straszno jeździć windą),

Preclowi za to, że gadał i zaczepiał i obiecał odwiedzić i Maksowi, za to, że nie uciekł, gdzie pieprz rośnie przed szaleństwami matki Anki

Cioci M. za towarzystwo i przytomność umysłu przy zamawianiu taksówki 😉

wszystkim Czytaczom za smsy, które wepchnęły nas do finału i za trzymanie kciuków,

i jeszcze Cioci Ew., za to, że mimo, iż wstrętna jestem i zapomniałam o jej urodzinach, taktownie milczy. Sto lat kochana!

Powinnam jeszcze podziękować mamie i tacie z urodzenia, mamie i tacie nabytym, wszystkim Pomagaczom, przyjaciołom…

I moim chłopcom: Frankowemu tacie i Frankowi- bo dzięki nim mam czas i siłę na blog. 🙂

        Dobra, koniec o matce celebrytce. Jeszcze foto. (źródło AKPA)

               Na maile i smsy odpiszę. Obiecuję. W ciągu kilku dni.

 

P.S. Właśnie do kuchni weszli Tata i Franek. BEZ respiratora 😀 Tak sobie spacerują po domu. Już 14 minut!

 

Typowa mama.

Ponieważ w byciu mamą mam niewielką praktykę, nie wiem ,czy to dobrze, że zabrałam się do tego wpisu. No, ale co tam! Wymądrzam się na dużo poważniejsze tematy, to i tu pokuszę się o samowolkę…

Typowa mama wstaje do pracy na ostatnią chwilę, żeby jak najbardziej odespać wczorajsze prasowanie. Potem goni czas, zjadając kanapkę w biegu, albo prosząc o „gryza” przypadkowo spotkanego w kuchni mężczyznę (w naszym wypadku nawet Męża :-)). W tak zwanym międzyczasie robi make-up (o ile tusz, róż i puder można  nazwać makeupem), tworzy fantazyjną fryzurę (czyt. związuje włosy w kucyk), karmi przebudzone dziecię, cmoka w czoło mężczyzn swojego życia i klnąc (” o kurdzi bączek!” najczęściej) goni, żeby zdążyć zasiąść przed komputerem zanim dyrektor się zorientuje, że codzienne 10 minut spóźnienia daje całe 5 dodatkowych dni wolnego w tym roku! Potem się relaksuje przez 8 godzin, bo spełnianie wymogów tabelkowych, dziwne zapytania i kawa, dużo kawy- to jest coś, co naprawdę lubi. Dużo mniej niż turlanie się z dziecięciem po łóżku przez pół soboty, ale trochę jednak lubi. Po ośmiu godzinach błogiego lenistwa typowa mama ma już czas tylko dla siebie! Może do woli przebierać w markecie w serkach, bułkach, masłach i pieluchach, potem śmiało może ponarzekać na mróz w kolejce na poczcie i z uśmiechem od ucha do ucha może wykłócić się z panią w przychodni, że 12 miesięcy na skierowaniu to na pewno jest rok. Tak rozluźniona mama wraca do domu, gdzie czeka obiad, słodki mężczyzna i jeszcze słodszy potomek. Teraz to już leci z górki: wystarczy wstawić pranie, ogarnąć kurz, może w szale radości ciasto jakieś upiec, z synem poczytać „Stefka…” , do męża się przytulić, dziecię wykąpać, siebie ogarnąć i jakimś dziwnym sposobem typowej mamie robi się północ. To jeszcze tylko typowa mama zerknie na portal jakiś, gdzie rozpusta społecznościowa się dzieje i sprzedaż prywatności, a tam przyjaciółka dwa dni nie widziana aktywna! No to gadu-gadu, baju-baju i już pierwsza. U sąsiadów już dawno śpią, mąż mruczy cichutko na kanapie i tylko budzik złośliwie się uśmiecha, że już za 5 godzin dzwonił będzie uporczywie… I tylko Suzana sprowadza typową mamę na ziemię, mówiąc „do fryzjera, bo straszysz!” i się mama słucha i się zbiera, żeby nowy look ją odmłodził i na 20stkę  wystylizował…

Cechy typowej mamy:

-ciągle biegnie (kiedyś się dziwiłam, że tak ciągle można, teraz się dziwię, że nie)

-się martwi na zapas (czy zupa jest, czy pieluch starczy, czy smakował obiad będzie, czy nie za zimno, czy nie zbyt gorąco,…)

-się zachwyca dziwnościami ( tu słynne qpy się kłaniają i najzwyklejsze w świecie mrugnięcie potomka)

-monotematyczna lekko jest także (wiem po sobie: „a Franek to zrobił to i jeszcze to i to też…”)

Jak nic typową mamą jestem. Na szczęście przy boku typowego tatę mam, ale o nim to może już jutro…

A oto my: Kiedyś…

 

I dziś:-)

A tak serio, to mamowanie, to najlepsze, co mnie w życiu spotkało… 🙂

Fotelikowe poszukiwania.

Dobroć ludzka nie zna granic. Ledwo zdążyłam napisać, że trzeba będzie poszukać kogoś, kto mógłby uszyć pasy do nowego SuperFrankowozu. Ledwo kropka po ostatnim słowie zdążyła wyschnąć, a już pojawił się Wujek Foto i obiecał owe pasy wykonać! Ba! On już zrobił wstępny projekt, przysłał nam linki z materiałami do wyboru i wykonał miliony telefonów, żeby ustalić rozmiar, kolor i fakturę. Wiedziałam, że to człowiek wyjątkowo utalentowany jest i że dobre serce na dłoni nosi, ale że aż taki talent w nim drzemie… Wujku Foto bardzo Ci dziękujemy, słów uznania dla Twoich szaleńczych pomysłów znaleźć nie mogę, ale wiedz, że jesteśmy Ci bardzo wdzięczni. A wszystkich Czytaczy proszę o przesłanie wirtualnego buziaka dla Wujka, bo mu się należy jak mało komu.

W związku z tym rozpoczynamy akcję „fotelik”. Ten aktualny Frankowy to najzwyklejszy fotelik samochodowy kupiony w komplecie z wózkiem. W sieci znalazłam go tutaj———->klik. Franek jak na prawdziwego mężczyznę przystało wyrósł z niego. Co prawda producent przeznacza go dla dzieci do 13kg, a nasz szczypiorek ma zaledwie 7, ale za to wysoki jest i nogi posiada do samego nieba. Niewątpliwym plusem tego fotelika jest to, że Franek nie przewraca się na boki, bowiem boki znakomicie amortyzują wszelkie chwiejne ruchy Franciszka. Jego niewątpliwym minusem jest to, że Dziedzic umieszczony jest w nim w pozycji półsiedzącej ( jak łódeczka)- niezbyt dobrej dla jego miękkiego kręgosłupa. Czego oczekujemy od fotelika idealnego? Fotelik idealny musi:

*stabilizować Dziedzica w pozycji siedzącej, bądź półsiedzącej ale nie na kształt poprzednika, czyli łódeczkowo

*blokować ewentualne wywrotki Dziedzica na boki (może wersja z pasami jak przy wózku?)

*być tak wyprofilowanym, żeby długie nogi Dziedzica nie dyndały w powietrzu lub by nie musiały przez cała podróż być podgięte pod samą brodę.

Wymagania mamy jak zwykle kosmiczne. Pewne jest to, że stary fotelik nie nadaje się na przeróbki. Konieczny jest zakup nowego. Poszukiwania w sieci trwają. Gdyby ktoś, gdzieś, coś widział- prosimy o kontakt na Frankowego maila, a i my o efektach swoich poszukiwań na pewno Was poinformujemy.

Poza fotelikowym priorytetem stało się dzisiaj coś równie ważnego. Frankowa mama weszła do elitarnego grona mam potrafiących zrobić pączki i faworki. 🙂 Pod czujnym okiem Babci Goshi powstało 50 pączków i pełna taca faworków. Tym samym całą rodziną objadaliśmy się bez końca, a Wujek Poznański zabrał nawet część dla Cioci Ew. Franklin za pączki podziękował- w końcu wiadomo, Celebryta musi dbać o linię. Spałaszował za to gotowaną pierś z kurczaka i rosół- już tradycyjnie w niedzielę, a po całym dniu emocji zasnął w połowie kolacji.

***

Ogłoszenia drobne: ZAMIENIMY pieluszki Pampers rozm. 4 na Pampersy rozm. 3. Dostaliśmy je w bardzo pomysłowym prezencie, jednak Prezentodawca bardzo przecenił Frankowy rozmiar i nasza miniaturka wypada z czwóreczki. Pieluszek zamienić w sklepie nie można było, więc Prezentodawca zgodził się na upublicznienie prośby z wymianą. Jeżeli ktoś byłyby chętny, proszę o kontakt na Frankową skrzynkę.

***

Ogłoszenia jeszcze drobniejsze: Blog na miejscu 14.

SMS: A00346 pod 7122. (koszt 1,23zł)

 

O Franku, Pomagaczach i 25+ słów kilka.

Franek to jest złote dziecko! Mimo tego, że zęby bolą, dziąsła puchną i ogólnie dokucza mu to całe dojrzewanie- zjadał dzisiaj dzielnie cały dzień. Co prawda Frankowy tata mówi, że kilka razy syn obraził się na niego i musiał być przepraszany, całowany i tulony, ale ogólnie bilans wygląda pięknie. Na dodatek odpuściło Franusiowi wstydliwe zaparcie, więc pampersy drżyjcie- Frankowa qpa nadchodzi:-) Wieczór zaś należał do mamy- przy kąpieli pomogły ciotki  M. i A., a kolacja poszła jak z płatka. Zjedzone i do spania.

I jak tu nie kochać takiego Dziedzica? Toż to dziecię na medal jest!

A teraz o Pomagaczach troszkę. Tak sobie dziś pomyślałam, że dziękując naszym Ciociom, które stwarzały Frankowi dom w czasie szpitalnych wojaży zapomniałam o kimś jeszcze!

Po pierwsze: Ciociu Izo O.- wiemy, że kochałaś Franka nocami, ale nie pamiętaliśmy, jak Ci na imię, dlatego w poście o łódzkiej służbie zdrowia zostałaś troszkę pominięta. Przepraszamy i buziakujemy podwójnie:*

Pozdrawiamy także i dziękujemy Doktorowi Szefowi za szczerość i za to, że cyt.”ten dzieciak pani całkiem fajny jest” i Doktorowi Prowadzącemu nazwanym także Doktorem Jarkiem za to, że dzielnie znosił konkurencję Franka w podbijaniu serc cioć z oddziału. I za to jeszcze, że pomagał zorganizować respirator i tłumaczył co, jak i dlaczego. Buziakujemy także.

Z wieści towarzyskich:

Frankowa matka przekroczył dziś pewien próg. Od dziś wszystko, co jest 25+ dotyczy także mnie. Od dziś także, w czym cały dzień uświadamiała mnie ciocia Suzana- muszę mówić, że mam prawie 30, bo to już o 1 więcej niż 25. No czego, czego… Lat. Ech, starości…

Teściowie przynieśli tort, ciocie wycałowały,Kasia i Paula smsowały, Dyrektor wyściskał, Suzana podarowała coś na starczą cerę, a w czwarek do okulisty iść muszę, bo wzrok już nie ten. I Frankowy tata, który od rana śpiewa sto lat i obiecuje te prezenty i obiecuje:-)

A tylko Franek patrzy na mnie jak zwykle: „no co ty mama, kocham Cię, nawet jeśli się tam starzejesz czy coś:”-)

Wiecie? W dniu moich 25 urodzin nawet mi przez myśl nie przemknęło, że w ciągu jednego roku moje życie przekotłuje się o 180 stopni…

 

Dzień Mamy:-)

O szóstej rano obudziły mnie dziś przepiękne niebieskie oczy, które do spółki z miną w stylu „dlaczego oni jeszcze śpią” przyglądały nam się z łóżeczka. Kiedy tylko Franciszek zorientował się, że go podglądam, zaraz do oczu dołączył swoje piękne dwie jedynki i było po spaniu!

A potem szał! Po cały wczorajszym dniu i nocy pod znakiem sondy- dziś nasz syn pokazał klasę. Dzień rozpoczął od kaszki, a potem były już zupy od taty i owoce i soki i to wszystko osobiście paszczą własną bez zmuszania:-) A wystarczyło go tylko postraszyć szlabanem na telewizję…

W ogóle chłopaki dziś dzielnie przez cały dzień dawali radę. Pięknie znosili moje 42 telefony i za każdym razem słyszałam tylko, że jest dobrze. Co oczywiście nie zmienia faktu, że i tak nie wierzyłam i tylko dlatego, że pracować też trzeba, nie zadzwoniłam po raz 43:-)

Wieczorem odwiedziły nas tabuny gości. Przyjechał Dziadek Ksero z Babcią Goshą i Pradziadkowie Franka- Marysia i Władek. Franek ze zblazowaną miną znosił zachwyty nad swoją urodą i łaskawie pozwolił wszystkim obecnym podglądać się przy kąpieli. Teraz odyspia gwar i hałas, a ja pokaże Wam najpiękniejszy prezent z okazji Dnia Matki- pierwszego w moim życiu.

 

Oto on:

I jeszcze…

 

 

Dobrego piątku:-)

 

P.S. W Dniu Mamy wszystkim Mamom samych słodkości i dużo dużo siły życzy Franek i Tata:-)