Jak skutecznie przekazać 1 procent podatku, czyli historia pewnej ulotki

Z tą ulotką jednoprocentową to różnie bywało. Miewaliśmy instrukcje obsługi, ulotki komiksowe, ulotki z soczystymi buziakami, rysowane przez wspaniałą Bebe, tworzone przez Wujka P., a ostatnie dwie przez nieocenioną Gosię. Jakoś tak zawsze się staramy, żeby każdy rok to była nowa ulotka. Widać po nich, jak z uroczego bobo Francyś wyrasta na powiedzmy poważnego chłopaka. Właśnie od dwóch lat doprowadzam do bladości Gosię, która nam je przygotowuje szafując jednym, jedynym wymaganiem – ma być kolorowo i wesoło. Nie chcę, żeby frankowa ulotka była szara i smutna, bo Franek taki nie jest. 

Nasza ulotka ma być dowodem i podziękowaniem w jednym. I jeszcze efektem! Tak. Ma być efektem tego, jak działa jeden procent. Dzięki temu, że co roku wielu z Was pamięta, żeby w rozliczeniu jednoprocentowym wpisać dane Franciszka, on następnego roku ma siłę uśmiechać się z ulotki jeszcze bardziej. Spójrzcie, ile radości i dobrego zrobił przez tyle lat Wasz jeden procent. Pieniądze, które udaje nam się zebrać w okresie rozliczeniowym wykorzystujemy na opłaceniu rehabilitacji, specjalistycznych wizyt lekarskich i turbo drogich sprzętów.

 

 

W tym roku pierwszy raz może rozliczyć Was urząd skarbowy. Jeśli jesteście frankowymi weteranami, to bez obaw – urząd przepisze dane Franka z rozliczenia z poprzedniego roku i Wasz jeden procent nadal będzie pomagał naszemu Franciszkowi. Jeśli jednak rozliczacie się pierwszy raz lub chcecie zmienić beneficjenta procentowego musicie przejść się na spacer do urzędu skarbowego lub skorygować dane na stronie Ministerstwa Finansów. Ci z Was, którzy rozliczają się samodzielnie, bo na przykład prowadzą działalność, sami wpisują dane do zeznania. Dajmy na to dane Franka:

Szczęściarze

Trzeba chyba urodzić się Frankiem, żeby z najgorszym planem na życie zapisanym w genach, mieć takie szczęście do ludzi. Frankiem i nami. Bo nam się jakoś wyjątkowo udaje.

Na przykład ostatnio. Niczym prawdziwa gospodyni domowa, strażniczka domowego ogniska i w ogóle tararara zarządziłam malowanie. To znaczy Wysoki Sądzie wersje są sprzeczne. Ja mówię, że to malowanie tudzież nawet odświeżenie zaledwie, mój mąż nazywa to remontem. Że tam kilka dziurek trzeba było zaszpachlować, karnisze odkręcić i kaloryfer naprawić, to zaraz remont. No w każdym razie deadline mieliśmy okrutny, bo plan był, żeby wyrobić się w weekend. Niby nic wielkiego, ale jednak logistyka była potrzebna. Kiedy już uporaliśmy się z kuchnią i korytarzem, a weekend przedłużył się do środy postanowiliśmy, że kolejne pomieszczenie też w weekend. I tutaj się nasze szczęście do ludzi odezwało – najpierw Marek rehabilitant pomógł meble odstawić i wynieść, potem Babcia eM. choć w ferworze pierników i czystych okien synów naszych przygarnęła. A przygarnąć naszych synów to nie taka prosta sprawa – młodszy wejdzie wszędzie tam, gdzie starszy przez ostatnie osiem lat wejść nie mógł. A starszy? Sami wiecie. I choć Babcia eM. , podobnie jak dziadkowie Greg i Ksero Francynia nie odessą, to już dumna jestem z nich strasznie, że przełamali lęki i nauczyli się wentylować ambu. I mają doskonałą intuicję i nić porozumienia z Francyniem – od razu wiedzą, kiedy jest coś nie tak. Wieczorem w sukurs przyszli Babcia Gosha i Dziadek Ksero i zabrali chłopaków na noc! Cóż to by była za noc, gdyby nie malowanie. Ale Dziadkowie w środku nocy złożyli raport na messengerze, przesłali zdjęcie respiratora, żeby sprawdzić nastawy i wiedzieliśmy, że śmiało to malowanie tudzież remont w ostateczności możemy skończyć. I piszę to dlatego, bo wiem, że niewielu respiratorowych rodziców może pozwolić sobie na luksus podrzucenia dziecka choćby na czas remontu.

No ok. To tylko (aż) dziadkowie powiecie. Skąd więc ta niesamowita teoria o szczęściu do ludzi? Hm… Niedawno Fundacja Dzieciom „Zdążyć z pomocą”, której podopiecznym jest Franek ogłosiła, że zakończyła księgowanie wpływów z tytułu jednego procenta podatku. I wiecie? Naprawdę mamy szczęście do ludzi! Wielu z Was pamiętało o Franku. Jesteśmy niezmiernie wdzięczni i zaszczyceni tym, że zechcieliście swoim procentem wesprzeć walkę o życie naszego dziecka. Dzięki Waszej pamięci Francyś ma zapewnioną rehabilitację i wszystkie niezbędne wizyty lekarskie na cały następny rok. Poza tym możemy sprawić mu solidne ortezy i siedziska. A najwspanialsze jest to, że dzięki Wam możemy śmiało marzyć o nowym wózku elektrycznym dla Młodziaka! To będzie coś. Celujemy w wózek na lata, maksymalnie dostosowany do możliwości i potrzeb Franciszka. Takie elektryczne ferrari. Już nie możemy się doczekać, bo to ma być też niespodzianka dla Frania.

Tak więc dziękujemy, że pozwalacie nam być szczęściarzami. Bo choć wiadomo, że nawet jeśliby posypać nas brokatem, confetti i obłożyć kolorowym papierem, to nikt nie chciałby się z nami zamienić. To mamy pewność, że naszego syna otaczają troską i dobrocią wspaniali i wrażliwi ludzie.

Jak nie dać się oszukać

Kiedyś na początku naszej drogi z chorobą Frania, kiedy okazało się, że sami nie udźwigniemy tego ciężaru i musimy zwrócić się o pomoc do obcych ludzi poznaliśmy nasze najbliższe otoczenie ze wspaniałej strony. Znajomi i przyjaciele ruszyli z akcjami, które miały na celu ratować naszego syna. Organizowano festyny, koncerty, puszki stały w sklepach, dokładali się nasi sąsiedzi, strażacy, nauczyciele z naszych podstawówek. To było ogromnie budujące i wzruszające. Mogliśmy próbować wierzyć, że może się udać.

Tego roku, kiedy Franek wrócił do domu jesienią trwały wybory. Nie pamiętam już jakie, ale był to czas plakatów i spotkań wyborczych. Na jednym z nich była moja Mama, która naówczas była zorientowana w zakresie pomocy, jaka płynęła do Franka. Jakież więc było jej zdziwienie, kiedy na jednym spotkań jakiś aktywny polityk aspirujący na kolejną kadencję ogłosił, że mocno działa charytatywnie, a jednym z jego głównych beneficjentów jest mały Franek z kaliskich Sulisławic. Oczywiście taka sytuacja nie miała miejsca. Nie było żadnej pomocy. Wówczas moja Mama wstała, przedstawiła się jako Babcia Franka i zapytała o formę tej pomocy, bo z jej wiedzy wynikało, że nigdy nie miało to miejsca. To był pierwszy raz, kiedy próbowano zdobyć punkty na ładnej buzi Franka, oszukać darczyńców i nas. Od tamtego momentu nauczyliśmy się jeszcze czegoś. Czujności.

Kilka lat później, już po wygranej w Blogu Roku, kiedy to staliśmy się troszkę bardziej znani w internetach i bardziej znani lokalnie kolejny raz zwrócono się do nas z propozycją nie do odrzucenia. Ogólnie rzecz ujmując miał to być wspaniały wielki koncert, pełen gwiazd i celebrytów, w ogóle taki och i ach i Franek miał być właśnie jego twarzą. Przymierzaliśmy się wtedy do większego zakupu któregoś z wózków i wstępnie rozważaliśmy taką możliwość. Pierwsze podejrzenia pojawiły się, kiedy niejasnym zaczęło być biletowanie tego koncertu, potem forma finansowania z nich pomocy dla Franka, aż w końcu coś zaczęło nam brzydko pachnieć. Popytaliśmy tu i tam, poszukaliśmy i okazało się, że lepiej będzie dla Franka i dla nas, żebyśmy nie angażowali się akurat w tę inicjatywę. Pan organizator nie był już taki uprzejmy, kiedy z przepraszającą miną rezygnowałam z udziału Franka i do tej pory odwraca głowę, kiedy przypadkiem spotkamy się na mieście. To były praktyki z czujności.

Takich akcji grubszych i mniejszych było więcej. Gdzie ktoś pod przykrywką ładnej buzi chorego dziecka próbował podreperować swój wizerunek, zdobyć plusy u opinii publicznej. Postanowiliśmy więc ograniczyć i mocno sprawdzać wszystkie akcje, które miały być dedykowane Frankowi. Jesteśmy tymi życiowymi szczęściarzami, którym utrzymać dziecko przy życiu i w sprawności pomaga idea jednego procenta i póki wystarcza nam na najważniejsze rzeczy, czyli rehabilitację i sprzęty dla Frania uznaliśmy, że nie będziemy angażować się w dodatkowe akcje na rzecz Frania. Znamy „rynek chorych” i wiemy ile jest potrzebujących dzieciaków i kiedy sami nie jesteśmy zmuszeni do korzystania z takiej pomocy, chętnie polecamy inne znajome dzieciaki.

Ale oto w latach ekhm dobrej zmiany czytam TAKI ARTYKUŁ —-> KLIK KLIK, w którym jak byk widać, że zaczyna się gmeranie przy jednym procencie. Idea jak zwykle jest wzniosła i całkiem słuszna, ale tak jak mówi śródtytuł „każdy kij ma dwa końce”. Zachęcam Was do zapoznania się z tym artykułem i powiem Wam, jakie ja mam wątpliwości co do tego projektu. Otóż wiele rodzin, jak nasza utrzymuje swoje ciężko chore dzieci w sprawności i zdrowiu dzięki darowiznom z tytułu jednego procenta podatku. W okresie rozliczeniowym oznacza to dla nas kolejne duże zadanie do wykonania. Musimy bowiem tak skutecznie „rozreklamować” nasze chore dzieci, żeby jak najwięcej darczyńców zechciało im pomóc. A tutaj taki psikus – otóż w myśl owej nowelizacji, będzie można wypełnienie zeznania podatkowego scedować na urząd. Jeśli wcześniej nie wypełniłeś pola 1%, nie będzie Ci się chciało samemu robić PITa (heloł! ilu z nas marzy, by tego nie robić) i nie zadbasz o to, żeby w rubryce jednego procenta pojawiła się jakaś organizacja pożytku publicznego, pieniądze trafią do wspólnego wora, czyli Skarbu Państwa, czyli na nagrody, premie, apanaże, które się oczywiście po prostu należą. Dodatkowo, jeśli jesteś szalonym podatkowiczem i co roku pomagasz komuś innemu (to jest w ogóle super pomysł, moim zdaniem), to też nie możesz zapomnieć, by poinformować o tym urząd, bo przepisze procentowicza z zeszłego roku. Dla nas oznacza to jeszcze więcej pracy, która będzie miała na celu zgromadzić odpowiednią ilość sympatyków naszych dzieci, którzy będą pamiętać i przekazywać informację o nich nowym podatnikom. Obawiam się, że wielu nowych właśnie, kiedy raz zleci i nie wpisze, to już potem nie będzie pamiętało, żeby uzupełnić tę lukę. Co w konsekwencji może sprawić, że skończymy z rehabilitacją, sprzętem, lekarzami…

Wiem, że brakuje kasy w kasie państwa. Ale gmeranie przy idei, która jest teraz dobra, która się sprawdza, która daje efekty w postaci realnej pomocy, jest zła. Obawiam się, że najtrudniejszy pierwszy krok, a potem będą kolejne zmiany i zmiany zmian, które skutecznie zamkną pomoc jednego procenta na rzecz wspólnego dobra premii, dodatków i apanaży urzędników wysokiego szczebla. Znów trzeba być czujnym i próbować nie dać się oszukać.