Wodowanie.

Ponieważ od późnej jesieni w naszym domu co i rusz pojawiał się a to jakiś coś, a to infekcja, a to stan zapalny, czy inne zapalenie z bólem serca musieliśmy darować sobie wyjścia na basen. Zaplanowaliśmy sobie więc, że pojedziemy dzisiaj. W związku z tym respirator dwa dni temu odmówił posłuszeństwa. Na szczęście wczoraj popołudniu do naszych drzwi zapukał kurier z nowym sprzętem, a Doktor Opiekun szybko przełączył Dziedzica, żeby przez noc nauczył się oddychać na nowym. (Mimo, że „nowy” to też Trilogy, podobno każdy respirator mimo tej samej marki i modelu może  minimalnie różnie dmuchać od poprzednika. Wiadomo więc, że pacjent musi się nieco oswoić z nowinką). Ponieważ powszechnie wiadomo, że Franciszek jest najdzielniejszym chłopcem jakiego znam, nie było problemu z wentylacją i rano wyruszyliśmy na basen.

Najpierw rozgrzewkę przeprowadziła Ciocia Monia, a kiedy Franklin był już gotowy, wypłynęliśmy na wielkie wody. Dosłownie! Porzuciliśmy dziecięcy brodzik z hipopotamem na rzecz najprawdziwszego basenu dla dorosłych! Żeby nam się dziecię nie zgubiło, wsadziliśmy je w dmuchane koło i tym sposobem Nianio pływał. O…. tak:

Kto ma dwuletnie dziecię, ten wie, że dwuletnie dziecię uwielbia być samodzielne. Zatem… bardzo proszę: Nianio pływa SAM:

Oczywiście, że ze stanem przedzawałowym Mamy, oczywiście, że pod dyskretnym nadzorem taty. Jednak pływa. Bardzo jesteśmy z niego dumni! O mały włos i zapomniałabym Wam zdradzić sekret! Jak na prawdziwego Celebrytę Franciszek znalazł ukojenie i prawdziwy relaks dopiero w jacuzzi. „Bąbelki tato!” – i mogliśmy siedzieć tam bez końca. Filmu nie ma niestety, bo ten który nagraliśmy zupełnie się nie nadaje…

Teraz Nianio śpi, bo jak sam stwierdził „Nianio cie lulu, bo był myj myj.” 🙂

Miłego popołudnia!

Żabka mała szuka natchnienia.

Dzisiaj będzie wyłącznie filmowo. Jakoś ostatnio przechodzę kryzys blogerski. Niby jest o czym pisać, ale myśli nie chcą ubrać się w słowa i tak jakoś ucieka dzień za dniem. Lista tematów też jest, bo koniecznie muszę Wam opisać (i pokazać) najlepsze numery rehabilitacyjne Franciszka, opowiedzieć o poszukiwaniach odpowiedniego wózka elektrycznego (bardzo intensywnych i efektywnych na szczęście), skrobnąć coś o dogoterapii (którą Franklin pokochał), zapoznać Was z Juniorem, który niedługo u nas zamieszka i napisać, jak to się z synem ostatnio pokłóciłam… Ale to jak przyjdzie wena, pomysł, natchnienie, cokolwiek. Dziś film. Jeden z wielu popisowych numerów Dziedzica ze specjalną dedykacją dla Wujka D. z Łomży i małej Poli oraz dla Wujkowych Hazardzistów od Poker Face i Św. Mikołaja- za przychylenie nieba. Bo chyba stamtąd nam spadliście, prawda?

 

****

Polu! Spadł śnieg, będzie film z wypadu na sanki. Specjalnie dla Ciebie!

 

 

 

Główna.

Ten artykuł————> KLIK zagościł dzisiaj na głównej stronie portalu Onet.pl. Zapewne w ramach szerzenia kampanii Bloga Roku, w którym w ubiegłym roku braliśmy udział. No i niestety pech chciał, że przeczytałam komentarze. Na początku było mi… dziwnie. Oprócz wielu wyrazów wsparcia i zrozumienia, wylało się też na nas całe wiadro hejterstwa. Od łagodniejszych wpisów na temat brzydoty imienia mojego syna (o gustach się nie dyskutuje, więc biorę na klatę), po stwierdzenie, że nie powinnam zabierać środków na leczenie dzieciom, które wyleczyć jeszcze można. Było tego sporo. Było mi też przykro, bo do tej pory internet bardzo mnie oszczędzał pod tym kątem. Uważam, że przytaczanie tutaj tych treści nie jest odpowiednie. Nie pasuje do niebieskich oczu.

Powiem tak: kochamy nasze jedyne dziecko najbardziej na świecie. Cały czas walczymy i będziemy walczyć o to, żeby Franek stawał się coraz bardziej samodzielny. Mocno wierzymy w to, że może uda się powstrzymać, zahamować, zwolnić, ograniczyć, etc., postęp choroby.

A na dowód, że się da. Nianio. Stoi. W ortezkach. Bez pionizatora. Oparty o nogi Cioci Moni. Dziś.

 

Ręce.

 

Do domu obie wróciły tak, jakby ich nigdy nie było. Franek długo nie miał pojęcia, że istnieją. Były bez ruchu. Leżały z zaciśniętymi pięściami wzdłuż tułowia. Ręce.

W czasie szpitalnych podróży, a w zasadzie od momentu zaintubowania Franka, baczną uwagę musieliśmy zwracać na jego ręce. Przede wszystkim dlatego, że wtedy jeszcze były bardzo ruchliwe. Dziedzic niejednokrotnie doprowadzał Ciocie z oiomu do zawału, wyjmując sobie wszystkie rurki. Potem, kiedy choroba atakowała coraz bardziej, ręce ruszał się coraz słabiej. Aż w końcu przestały. Leżały sztywno wzdłuż tułowia przez długie miesiące.

Ogrom pracy włożyły Ciocie Rehabilitantki, żeby cokolwiek zaczęło się z nimi dziać. Powoli, małymi kroczkami zaczęły się poruszać. Najpierw zginać nieco w łokciach, by dojść do tego, że Franklin bez problemu pokazywał, gdzie ma włosy. Jednak pięści nadal pozostawały zaciśnięte. Całkiem niedawno Dziedzic odkrył, że to właśnie dzięki rękom i otwartym dłoniom może być dużo bardziej samodzielny. Od próby do próby, od zabawy do zabawy wraz z tatą Francesco osiągnął to:

Tak jest! Franciszek chwyta i podnosi do buzi płatki kukurydziane! Kosztuje go to niemało wysiłku, ale i satysfakcja jest olbrzymia. Próbujemy już z łyżką i samodzielnym jedzeniem, ale jest jeszcze za ciężko. Za to lekki długopis i jeszcze lżejszy ołówek w rękach Dziedzica stworzyły dziś pierwszy autorski obraz, o który będą zabijać się największe domy aukcyjne świata.

Dawno nie wspominałam, że mam fantastycznego syna, prawda?

 

Liczydło.

Tak się poskładało, że na duet Frankowych rodziców złożyły się typowa humanistyczna dusza, co to gada, pisze, zwraca uwagę na ortografię i przecinki i popełnia miliony literówek oraz pan tabelka, czyli tata, który potrafi obliczyć wszystko, stworzyć zestawienie, tabelkę, policzy, podzieli, przypilnuje rachunków. Czasem zastanawiam się, w którą stronę pójdzie Franciszek. Gaduła to przecież niestworzona i wiersze deklamuje zawodowo. Jednak wczoraj totalnie rozłożył nas na łopatki. Policzył. Do dwudziestu. Zobaczcie:

Wiem, nie po kolei, wiem- niewyraźnie. Jednak od czegoś trzeba zacząć, prawda? Dodatkowo Franklinowski sprzedał kilka tajemnic wychowawczych (paluszki w buzi są ble) oraz wciągnął do rozmowy tatę i Dziadka Grega. Jak to na prawdziwą gadułę przystało. Bardzo się cieszę, że mimo wszystkich respiratorowych dodatków i niezbyt twarzowej dziurce w szyi, co to miała utrudnić mówienie- z naszym synem można całkiem swobodnie porozmawiać.

Franek drift.

Każda porządna firma, zanim wprowadzi produkt na rynek, podaje go szerokiej gamie testów. Robi się to po to, żeby produkt ów spełniał wszystkie, nawet najbardziej wygórowane wymagania swoich klientów. Tym samym do testowania tych produktów zatrudniani są wysokiej rangi specjaliści…

Dobra, już nie przynudzam. Jak powszechnie wiadomo, Franciszek jest mistrzem w wielu dziedzinach. No to od wczoraj możemy doliczyć kolejną. Gdyby ktoś gdzieś kiedy potrzebował przystojnego, uśmiechniętego, elokwentnego i pełnego werwy Testera Podstaw Jezdnych do Kimby, to gorąco polecam Wam małą, bo dwuosobową firmę: „Franek i Tata”. Chłopaki, jak nikt inny w świecie przetestują Wasze kimby w każdych, nawet najbardziej ekstremalnych warunkach. Nasza jest testowana codziennie, kilka razy dziennie. Mały Prezes wykrzykuje tylko: „Mimmmmon pipip ybko” i tata w te pędy urządza domowe crash testy. Przedstawiam Wam zapis tych testów. To, co słychać w tle, to nie nadjeżdżający czołg, to jedzie kimba.

Rok 2013- początek.

Miało być na bogato. Miało być prawie orędzie noworoczne małego Franciszka, a wyszło jak zwykle. W Sylwestra niespodziankę zrobili nam dziadkowie i wraz z szampanem dla niepełnoletnich i całym koszykiem smakołyków zapukali do naszych drzwi w nadziei na najlepszą imprezę sylwestrową w życiu. Podobno się nie zawiedli, bo mały gospodarz, nie pozwolił im się nudzić, domagając się ciągłej uwagi i wymagając wożenia/noszenia/zabawiania. Tym samym Nowy Rok był okazją do doprowadzenia domu do przyzwoitości po szampańskich szaleństwach oraz do rewanżu na gruncie dziadków.

Jedno jest pewne wybawiony Francesco, to grzecznie przesypiający całą noc Francesco.

Ponieważ pierwszy wpis w 2013 miały być niesamowity i wyjątkowy, mimo wszystko postanowiliśmy nagrać film. Jak powszechnie wiadomo, talentów do sfilmowania Franciszkowi nie brakuje, wystarczyło wybrać odpowiedni i nakręcić kolejną domową produkcję. I choć moim marzeniem jest nagranie skandalicznego, budzącego kontrowersje filmu dokumentalnego o złych stronach Dziedzica, to muszę Was i siebie zawieść- nie tym razem. Tym razem bowiem miał być kolejny wiersz.”O Grzesiu kłamczuchu i jego cioci” zwanym w naszej nomenklaturze „Listem”. Francesco pięknie deklamuje niemal cały, czym zdobywa sobie splendor i chwałę na wszystkich rodzinnych uroczystościach, pod warunkiem oczywiście, że mu się chce. Poziom „chcenia” na niniejszym filmiku określam na średni, ale to wszystko, co udało mi się dzisiaj wycisnąć z Jaśnie Pana. Niestety jak to zwykle w takich pasjonujących dokumentach bywa, film urywa się tuż przed grande finale, bo (tutaj ciała dał operator) nie zauważono, a karta pamięci była prawie na full. Zatem kamera wzięła i sama nagranie zakończyła. Mimo tego, przed Państwem, jak zwykle uroczy, jak zwykle idealny, jak zwykle pełen wdzięku i charyzmy. Mój syn. Franek. Deklamuje.

Jego niezwykłą zaletą… Franka, nie filmu jest to, że można już sobie z nim całkiem nieźle pokonwersować…. Voila:

 

A w Nowym Roku sobie i Wam życzę zdrowia, a te góry pieniędzy jakoś sobie zarobimy! 🙂 Wielkie uściski! Nasze postanowienie noworoczne? Dotrwać w niepomniejszonym składzie do następnego sylwestra.