Tramwajarz.

 

Jest takie miasto, gdzie są cztery linie tramwajowe. Jest takie miast, w którym jest tor żużlowy i tuż pod blokiem cioci boisko sportowe. Jest takie miasto, do którego z naszego domu  jedzie się 4 godziny, w czasie których z ust Dziedzica siedem milionów razy pada „auto” lub „ciężalówa”. W tym mieście jest i Bar Mleczny u Agaty i Budka z Bułkami i Pieczarkami. 🙂 Gorzów Wielkopolski.

Co Franek robił w ten weekend? Zacieśniał więzi rodzinne i jeździł tramwajem! Zatem niniejszym ogłaszam, że swój pierwszy tramwajowy raz Franciszek przeżył nie w Warszawie, nie w Poznaniu, a w Gorzowie właśnie. Linia tramwajowa numer 1 została w całości (!) zdobyta przez Dziedzica.

O… tak:

Wróciliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi. Dzięki kuchni Cioci T. ciężsi o siedemset kilogramów. Znamy szesnaście tysięcy historii rodzinnych i już nie możemy doczekać się następnego razu!

Weekend był… TAKI:

Łapówka.

Czym przekupujecie swoje dzieci? No, nie wierzę, że tego nie robicie! Słodycze, zabawki, obietnice wyjść, zabaw, zwolnienia z mycia zębów… No czym?

My naszego syna przekupujemy chlebem. Ewentualnie bułką. Nie tam, że z masłem, czy dżemem, czy jakąś inną szynką… Nie… Suchym, zwykłym chlebem. Franciszek uwielbia chleb. Zawsze i wszędzie. Gdyby postawić mu przed nosem zupkę i chleb- wybierze chleb. Czekoladę i chleb- wybierze chleb. Cokolwiek i chleb- bierze w ciemno chleb. Doszło do tego, że zanim Dziedzic cokolwiek zje, ma złożoną taką obietnicę: „Franuś, zjedz śniadanie/obiad/kolację to dostaniesz chlebek.” Tym samym, kiedy mama przy świątecznym stole zwiększała masę (nie rzeźbę), Franek jadł… chleb. Niby powinnam się cieszyć, że w końcu sam z własnej woli coś je. No, ale przecież nie samym chlebem Dziedzic żyje.

Jak tak dalej pójdzie, to Francesco osiągnie metr wzrostu i nadal będzie ważył swoje osiem kilogramów.

 

Konferencja Promyka.

Już pewnie wiecie ze znajomych blogów, że 16 kwietnia w Warszawie odbędzie się konferencja połączona z wręczeniem nagród dla Laureatów konkursu zorganizowanego przy okazji kampanii „Na jednym wózku”. Kampanię zorganizowała Fundacja Promyk Słońca. Program konferencji możecie zobaczyć TUTAJ.

Przyznam szczerze, że wespół z innymi Rodzicami zastanawiamy się, czy nasze dzieci podołają takiej „dorosłej” tematyce. Musicie bowiem wiedzieć, że gościć tam będą dzieci z różnymi chorobami. Wszak kampania ma pokazać, że niezależnie od schorzenia wszyscy jedziemy na jednym wózku. Pani Agata z Fundacji zapewniła nas jednak, że organizatorzy zrobią wszystko, by każdy z małych gości czuł się jak najbardziej komfortowo. Mam nadzieję, że tak będzie. Na pewno zaś będzie relacja u nas i na znajomych blogach.

W związku tym, że konferencja odbywa się w Sejmie, poproszono nas- rodziców o spisanie w formie postulatów problemów, które w naszym imieniu przedstawiciele Fundacji przekażą politykom. Choć najprawdopodobniej skuteczność owych postulatów będzie nikła, to mam nadzieję, że kropla drąży skałę i chociażby taką różnorodną ekipą pokażemy namiastkę tego, z czym na co dzień muszą zmagać się rodzice chorych dzieci.

Jakie postulaty poleciały od Frankowej Rodziny?

1. Chcielibyśmy, żeby rodzic/opiekun zajmujący się na stałe swoim podopiecznym miał możliwość jakiejkolwiek aktywizacji zawodowej. W tej chwili rodzic/opiekun pobierający zasiłek z tytułu opieki nie może podjąć żadnej pracy zawodowej. Szkoda, bo nie dość, że taki rodzic/ opiekun na długie lata „wypada” z rynku pracy, to jeszcze nie ma odskoczni. Czegoś, co na chwilę pozwoli mu robić coś poza chorobą, dzieckiem, podopiecznym. W zamian zaktywizowany Rodzic zapłaci składki, podatki, nie będzie „na garnuszku” rodziny.

Punkt 2. ściśle wynika z 1.

2. Ważne, by rodzic miał kogoś wykwalifikowanego do pomocy. Kogoś, kto pozwoliłby ze spokojną głową zająć się czymś poza: wyjściem do urzędu, do sklepu, czy nawet do kina. My mamy siebie i rodzinę, a i tak padamy na twarz czasem. W małych miejscowościach brak jest wykwalifikowanych wolontariuszy, którzy zajmą się chorym na tyle, by opiekun nie czuł dyskomfortu, że dziecku może coś się stać.

3. 1% podatku. TAKI POMYSŁ pogrąży wiele rodzin. Dopóty, dopóki osoby niepełnosprawne w całej Polsce nie będą miały równego dostępu do systematycznej i stałej rehabilitacji, nie ma innej możliwości niż korzystanie z pieniędzy zebranych w ramach 1% podatku przekazywanego na cel szczegółowy. To najbliżsi i przyjaciele w okresie rozliczeń są wolontariuszami wszelkich fundacji, wyciągają ręce i prosząc o przekazanie 1% na rzecz owego niepełnosprawnego. Myślę, że najpierw należałoby pomyśleć o realnej, godnej pomocy dla osób niepełnosprawnych, by potem myśleć co zrobić z ich wyproszonymi darowiznami.

Tymczasem, do zobaczenia w Sejmie.

 

Zupełnie nieradośnie.

Jest bezdyskusyjnie przystojny. Z resztą z połączenia łobuzerskiego uśmiechu, niebieskich oczu i blond włosów nie mogło wyjść nic innego.

Jest mądry. Do kolekcji poznanych literek dołączyła ostatnio literka „B” i „F”.

Jest towarzyski niezwykle. Wyjścia z nim, to sama radość- potrafi oczarować każdego. Zagai, uśmiechnie się, powie coś i jest gwiazdą wieczoru.

Właśnie takiego syna sobie wymarzyłam.

Ale ma rurę. Respirator. Chorobę-nieuleczalną. To nieprawda, że jesteśmy wspaniali i dzielni. Nieprawda, że jesteśmy cudowni. Gdyby Franek był zdrowy, wcale nie kochalibyśmy go mniej. Kochalibyśmy go tak samo mocno. Choć staramy się wychowywać go, jak zupełnie zdrowego dwulatka, to czasem łapiemy się na tym, że pozwalamy mu na coś, bo… Bo może robić to ostatni raz. Miał być z nami sześć miesięcy, a jeśli się uda to maksymalnie dwa lata. Wszystko, co osiąga do teraz jest cudem, fartem, życiem na kredyt. My też śmiejemy się na kredyt, bawimy się na kredyt, jesteśmy na kredyt. Dopóty, dopóki jest nas troje. Póki będziemy mogli, zapewnimy Frankowi rehabilitację, sprzęt, specjalistów, fajne zabawki, zabawne książki, szalone podróże. To wcale nie jest tak, że zapominamy o chorobie, która trawi naszą rodzinę. Nie zapominamy. Po prostu nie pozwalamy jej przysłonić codzienności. Codziennie. 24 godziny na dobę, walczymy o to, by ta głupia choroba, ten cholerny respirator nie przysłonił nam życia.

Ile wspólnego jest nam dane?

To nieprawda, że da się oswoić z myślą o chorobie swojego dziecka. Nie da się. I to jest jedyny „niedaś”, którego nie pokonam nigdy.

***

Bardzo Was przepraszam, że na blogu ostatnio wieje pustką. Wszystkie niezapisane dni, byłyby w tonie, jak powyżej. A przecież miało być radośnie. Wolę więc przemilczeć, kiedy nie jest.

Wesołych Świąt!

Kochani!

Z okazji Świąt Wielkiej Nocy życzymy Wam radości, uśmiechu i pomyślności.

Spędzajcie czas w gronie rodziny na rozmowach, przytulasach i wygłupasach.

Bądźcie ze sobą.

Zdrowia!

 

Ściskamy Was mocno,

Franek, Ania i Szymon.

 

Literki.

Czasem coś umie, tak po prostu. Nawet nie wiemy, kiedy się tego zdążył nauczyć. Przychodzi dzień i Franciszek uznaje za stosowne oznajmienie rodzicom swojego najnowszego osiągnięcia. Zupełnie od niechcenia z miną zblazowanego miliardera robi coś, co powala nas na kolana i sunie dalej. Zobaczcie:

 

 

 

 

Skippi.

Mimo, że nie wspominam o tym w każdym wpisie, w naszym domu w dalszym ciągu trwają gorące poszukiwania odpowiedniego wózka elektrycznego- Frankowozu czyli. Jak już wspominałam w tym wpisie, marzył nam się Koala lub Balder. Marzenia marzeniami, a życie życiem i okazało się, że sam Franciszek, a raczej jego postura zadecydowała o wyborze wózka. Okazało się bowiem, że nasz syn, nasz Dziedzic to modelowy rozmiar „zero” i potrzebuje wersji najmniejszego rozmiaru siedziska z możliwych. I tym sposobem w naszych progach na przymiarkę zawitał dziś Skippi. Wózek elektryczny.

Franciszek był zachwycony samą przymiarką jako taką, a kiedy okazało się, że może SAM, że bez pomocy, że bez wołania to już było czyste szaleństwo. I choć obsługa wózka wcale nie należy do prostych, Dziedzic jak to Dziedzic poradził sobie znakomicie. Niestety okazało się, że nawet taka miniaturka jak Skippi jest dla Franka zbyt duża i będzie wymagała interwencji i myśli technicznej Frankowego Taty. Chyba zatem powolutku dobiegamy do mety w naszym wózkowym maratonie i być może, jeśli wiosna się w końcu zlituje i przyjdzie w okolicy pojawi się prawdziwy postrach szos- Franciszek.

Oczywiście nie mogło obyć się bez dokumentowania tak ważnego momentu w naszym życiu i powstał taki oto filmik:

A mina Dziedzica w trakcie przymiarki mówi sama za siebie:

 

 

Zagadka branżowa – rozwiązanie.

Przyznaję- była bardzo trudna. Była tak trudna, że po prostu ojejku jejku! Na kolana powaliły nas „gołe babki” (skąd Wy bierzecie takie pomysły?) i odsysacz- bo chyba na myśli mieliście ssak, prawda? Na ssak Franek mówi- bzzzzzzzzzzzzzz. Bo bzyczy rzeczony, jak stado pszczół. A tymczasem prawda była zupełnie inna….

Rozwiązanie brzmi:

Octanisept to środek do dezynfekcji błon śluzowych- w naszym wypadku do przecierania szyjki i otworu wokół rurki tracheo. Stosujemy go po kąpieli- zapobiegawczo, żeby nie doprowadzić do stanu zapalnego wokół rurki. A Franek, jak na prawdziwego profesjonalistę przystało zna takie skomplikowane nazwy i nie waha się nimi dzielić.

Obiecuję- następnym razem będzie jeszcze trudniej! Fajnie, że lubicie się z nami bawić…

No dobra. Nie wytrzymam. Poniżej Franek PO wizycie u fryzjera. Obyło się bez większych łez i dramatów. Chłopcy razem zasiedli na fotelu i dzielnie znosili obcinanie włosów. Frankowy Tata wygląda bardzo przystojnie, no ale jak się ma TAKIEGO syna, to trzeba wyglądać. Poniżej syn. Tatę zostawiam dla siebie. 🙂

Bo nuda jest passe!

Kiedy byłam w ciąży i planowaliśmy z Frankowym Tatą, co będzie, jak już się Dziedzic wykluje, obiecaliśmy sobie, że postaramy się, żeby nam się dziecię nie nudziło. Już przez rozwiązaniem mieliśmy plan wycieczek na najbliższe 3 lata- parki zabaw, dinoparki, baseny, kina- te rzeczy.  Wiadomo, jak to nadgorliwi rodzice jedynaka. 🙂

Potem okazało się, że los nam spłatał nieznośnego figla i przez moment, który trwał nieco dłużej niż taki prawdziwy moment, myśleliśmy sobie, że przecież respirator, że choroba nieuleczalna, że jak żyć, że się przecież nie da. No, ale potem spróbowaliśmy z tym respiratorem, z chorobą wziąć się za barki i zawalczyć. I okazało się, że jest troszkę trudniej logistycznie, ale że jak najbardziej i oczywiście się da! I to da się do tego stopnia, że ho ho!

Franciszek jest w takim wieku, że kiedy się nic nie dzieje, zaczyna się nudzić. Ponieważ posmakował już przygód i szaleństw, domaga się ciągle i jeszcze i nowych. No to szukamy rozrywek odpowiednich dla prawie trzylatka. Rozrywek takich, z których skorzystać może prawie trzylatek podłączony do respiratora i nie chodzący samodzielnie, czyli takich, z których może skorzystać ewentualnie rodzic prawie trzylatka.

I tym sposobem wylądowaliśmy w sali zabaw. Wyobraźcie sobie zarurkowanego Franciszka i jego Tatę (196 cm wzrostu) w basenie z kulkami. Albo na zjeżdżalni. Albo „biegających” za osiołkiem. Nie wiem, kto miał większą frajdę? Czy Franek jeżdżący na osiołku, czy Tata w basenie z kulkami, czy Mama obserwująca to wszystko? Generalnie było fajnie.  I do mapy naszych „fajnych miejsc” dołączamy salę zabaw dla dzieci. A do wpisu zdjęcia z wypadu:

 

P.S. A zagadkę rozwiążemy wieczorem! Wiem, że Ciocia Basia – Mama Dużego Antka zgadłaby na 100%. 🙂