Było ich trzech, w każdym z nich inna krew

Franek „Kosa”– miga z prędkością światła, zna wszystkie stacje benzynowe świata, zostanie mechanikiem pewnie, albo prezesem fabryki aut, wpada w szaleńczy śmiech, kiedy je frytki i wtedy robią mu się urocze dołeczki w policzkach, no i robi najpyszniejsze kruche ciastka ever!

Ignacy– Pan Zagadka medyczna, który wbrew wszystkim niedasiom śmignął od naszego ostatniego spotkania, że szok. Zakochany w autach, więc fabrykę otworzy z Kosą. W trzynaście sekund roztroił nam radio w aucie i ściągnął mi aplikację na komórkę, której od dawna szukałam. Poza tym porzucił moje całusy na rzecz Natki- siostry Kosy i za nic miał moje tęskne spojrzenia. Szalony, uśmiechnięty i kochany. Z dołeczkami w policzkach.

Franek „Dziedzic”-mięśniak. podobnie, jak poprzednicy, żyć nie może bez motoryzacji. Dzielnie starał się pokonać swoje strachy i uczestniczyć w zabawie. Nauczył się migać „proszę” i od wczoraj prosi o frytki w dwóch językach: migowym i swoim frankojęzyku. Na wejście rzucił komplement, że „obiad jak w restauracji” i tym zagwarantował sobie maślane oczy cioci. Podobnie, jak Ignacy łypał wzrokiem w stronę Natki, która dzielnie starała się dzielić swoją uwagę.

Takich dwóch, jak ich trzech, to nie ma ani jednego.

Spędzili razem weekend. Wśród zachwytów nad sprawnościami, śmiechów i zabaw był czas na poważne rozmowy o życiu, szpitalnych historiach, blogowych znajomych. Wśród gwiazd wieczoru, dzielne rodzeństwo- bracia Ignacego i siostra Kosy- dla mnie rodzeństwo na medal. Do tego ojcowie ze swoim ciętym dowcipem i matki blogierki. Zarwana, prześmiana, przewzruszana noc- zostawiająca w sercu tyle, że nie sposób zapomnieć. To było prawdziwe spotkanie na szczycie. To był dobry weekend.

Dzielny Franek, Ignacówka i my- takie spotkania to jeden z największych plusów pisania bloga.

Zdjęcia autorstwa rodziny Dzielnych Franków:

1. Przyczyny całego zamieszania:

1 8

2. Wymiana dziećmi, to dla mnie fantastyczne doświadczenie. Wielki szacunek dla Rodziów Iggiego i Dzielnych.

8c

3. Ciotka Anka i Ignacy- epizod na blacie kuchennym pod czujnym okiem Mamy I.

6

3. Franc Kosa i Franc Dziedzic się wożą:

8a

4. Ignacego popis z chodzenia

7a

5. Frankowa ślizgawka

8f

6. Matek dyskusje o życiu

8d

7. Matki blogierki 🙂

 

8b8. I tatusiów rozmowy o ratowaniu świata.

Obraz 007

Geniusz zła

-Franek jest u Cioci M. Pokłóciliśmy się. On jest geniuszem zła żono. – powiedział tata, kiedy zadzwoniłam do niego około południa.

A było to tak:

Dzień rozpoczął się mglisto. W sensie aury. Mgła była, a mnie się nieco przysnęło i mąż wstał, żeby choć kanapki do pracy mi zrobić. Buzi w czoło, kanapka do pracy, kocham cię rzucone szybciuchno, więc nie mogło być źle. No, a potem wstał Franek.

-Nianio nie ma ofotki na śniadanko tato.

No i faktycznie nie miał ofotki. Podobno centymetr kanapki jadł przez dwie godziny. Potem uznał, że jednak nie będzie jadł też zupy, bo… nie ma ofotki. Na owoce też nie miał ofotki. Miał ofotkę na orzeszki, ale nie mógł ich dostać, bo w buzi przez ostatnie dwie godziny (naprawdę!!!) trzymał kanapkę. A potem się obraził, bo tato nie chciał mu włączyć rajdów samochodowych w komputerze. Nawet na chwilkę. No i była awantura. Mały obrażony, duży próbuje być konsekwentny.

I przyszła Ciocia M. Wybawczyni. Nadzieja. Światełko w tunelu.

-Franio ma ofotkę iść do Cioci M. tato. Posłuchać muzyczki- tak powiedział.

No i poszedł. Po trzech minutach już  „słuchał muzyczki”. Po kolejnych trzech upierał się, że „raz muzyczka, raz auta” to dość uczciwy podział. Po następnych trzech uprzejmie poprosił o danio, bo „tatuś nie dał obiadku, ciocia A. je jogurt”- no tak sprawiedliwość być musi. A po kolejnych trzech zarządzał.

Tato pracuje na podwórku. Rozładowuje stresy.

Franio nie jest aniołkiem. Uwierzcie.

Kuchenne ewolucje

Gdyby na to pozwolić, Franio żywiłby się głównie płatkami z mlekiem, serkami, jogurtami i frytkami, opcjonalnie powietrzem. No niestety- nasze dziecko nie jest fanem jedzenia, co z resztą widać po masie. Dlatego dwoimy się i troimy, żeby jadł. Żeby jadł zupy, owoce, warzywa. Wspominałam już kiedyś, że problemu jedzeniowego nie doświadczamy na wyjazdach i wyjściach- wtedy Franek je wszystko i niemal w każdej ilości.

Ostatnio- po wizycie w barze mlecznym- pokochał puree i paluszki rybne, nazywane przez niego „kotlecikami”. Tym samym w domu dopomina się „ziemniaczków, jak w restauracji i kotlecika”. Ponieważ zapotrzebowanie energetyczne Dziedzica jest dużo mniejsze od potrzeb jego rówieśników, nie ma opcji, żeby do ziemniaka i kotlecika dołożyć jeszcze inne warzywo w czasie jednego posiłku.

Dlatego w maminej głowie pojawił się iście szatański pomysł. Zupełnie na przekór podręcznikom i złotym radom, w naszej kuchni pojawiły się różnokolorowe ziemniaczki. I tak zmielone na gładką masę brokuły stały się zielonymi ziemniaczkami, marchewka- pomarańczowymi, etc. Nie ma problemu z burakami- Franio lubi.

Niestety, póki nie znajdziemy sposobu, żeby Francesco zjadał brokuły, marchewkę, czy kalafiora w ich właściwej postaci- będzie zajadał kolorowe ziemniaczki.

„Pyszny jest taki obiadek, mamo.”- powiedział wczoraj.

Podział ról

Tata Franka jest takim prawdziwym tatą, co to i naprawi koło w samochodzie i przepaloną żarówkę także i wie, co w piecu stuka, jak grzejnik odpowietrzyć też wie, potrafi antywirusa w komputerze zainstalować, a nawet spodnie na kant uprasować taki, że szok i żurek ugotować lepszy od mojej mamy (sorry Mamo!), dom ogarnąć na szybko, dziecięciem się zająć przyzwoicie i żonie powiedzieć, że śliczna jak nigdy. No taki jest tata Franka.

A Franek? Hm. Wczoraj wieczorem rzekł tonem nie znoszącym sprzeciwu:

-Mamo! Idź do kuchni. Zrobić dla tatusia kotlecika i ziemniaczki. A Tato z Franiem będą oglądać mecz.

Coś nam chyba z tym wychowaniem nie idzie…

Frytacz

Eye of the tiger

Franio zna wszystkie literki i wszystkie cyferki, literuje zatem, sylabizuje, próbuje czytać. Rozpoznaje grafiki, znaki drogowe, marki aut (bezbłędnie z resztą), potrafi odczytać godzinę z zegara eletronicznego. I co najważniejsze bawi się swoją wiedzą, cieszy go to, że wie.

Jakież zatem było nasze zdziwienie, kiedy w czasie pewnego spaceru, Dziedzic zaczął mylić litery. Tradycją jest już to, że nie możemy obojętnie przejść obok żadnej tablicy rejestracyjnej i wszystkie muszą być przeczytane- a tu taka niespodzianka! Franio mylił B z 8, N z Z. Zupełnie jak nie on. Zagadka rozwiązała się dość szybko i okazało się, że nasz Francesco niedowidzi.

Pogoniliśmy zatem do Pani Dr Okulisty, by zbadać Franeczkowe oczy. Pani Dr okazała się lekarzem z prawdziwego zdarzenia i najpierw wypytała nas o chorobę Franka, a potem przystąpiła do przymiarki badania. Franek zaś bez problemu dał sobie założyć okulary do badań i faktycznie z niewielkimi potknięciami, ku zdumieniu Pani Dr odczytywał literki. Badanie komputerowe przeprowadzimy pod koniec maja, uprzednio zakrapiając niebieskie oczęta. Tutaj wielka pochwała dla Pani Dr- poprosiła o konsultację naszego Doktora Opiekuna po to, żeby ocenić, czy można podać Frankowi sugerowane przez nią krople. Poprosiła o opinię pisemną! Brawo! Brawo tym bardziej, że okazało się, że wspomniany medykament* nie nadaje się dla Dziedzica i trzeba myśleć nad zamiennikiem. Wielki szacunek dla Pani Doktor, za to, że przywraca wiarę w kompetencje lekarskie.

Wstępne badanie wykazało, że prawdopodobnie już niedługo w naszym domu zamieszka Frankowa wersja okularkowa. Jesteście na to gotowe drogie panie?

*Atropina powoduje przyspieszenie akcji serca (dzieci ze SMARD1 miewają problemy krążeniowe, sam Dziedzic jest pod opieką kardiologa) i wysuszenie dróg oddechowych (respirator, sami rozumiecie).

Fachowca zatrudnię

Poszukujemy:

Fachowca, który lekko podrasuje wózek elektryczny Franka.

Co w planach?

-oparcie musi mieć zagłówek- ten, który nam zaproponowano fabrycznie nie jest dobry dla Frania- mamy własny pomysł, potrzebne wykonanie

-wózek ma pasy, które wyglądają jak pasy samolotowe. Dla bezpieczeństwa Franka i jego kręgosłupa trzeba by zrobić pasy pięciopunktowe- jak w kimbie.

-zastanawiamy się jeszcze nad zakupem stabilo (base) na siedzisko, no chyba, że mądry Fachowiec podpowie inaczej.

Wiosna przyszła, czas zadbać o brykę Dziedzica.

Zdjęcia poglądowe:

Obraz 006 Obraz 004

EDIT: 07.04: Fachowiec znaleziony. I to nie byle kto! Sam Wujek Foto zajmie się wózkiem Franka. Najciemniej to jednak zawsze pod latarnią. 🙂

Problem i plan

Franek potrafi nas zastrzelić sowim gadulstwem, jak każdy standardowy trzylatek. Ostatnio jego ulubionymi słówkami są: „problem” i „plan”. Zdarza nam się zatem słyszeć:

-Tato. Mam problem.

-Jaki masz problem synku?

-Bo nie mam ochotki na śniadanie, a mam ochotkę na komputer.

Albo:

-Mamo, jest problem.

-Jaki problem.

-Nie mam ochotki na ćwiczenia, a Ania teraz przyjechała.

Lub:

-Tato! Jaki mamy plan?

-Zjemy śniadanko, poćwiczysz, a potem pojedziemy do Babci Goshi.

-Lubię taki plan.

A także:

-Mamo, czy masz jakiś plan?

-Tak, mam w planach szybko posprzątać i zabrać Cię do miasta.

-To dobrze. Franio też ma taki plan.

A jaki Wy macie plan na dziś?

Obraz 005

 

Przyjaciel potrzebny od zaraz

Dużo wody musiało upłynąć zanim Franio pokonał swoje poszpitalne strachy: przed wiatrem, deszczem, hałasem. Nadal boi się ludzi poprzebieranych za postaci z bajki, szczudlarzy, clownów (co akurat wiele osób rozumie).

Franio miał także stracha wobec swoich rówieśników. Wobec dzieci. Wydaje mi się, że w dzieciach przerażała go ich nieprzewidywalność. Fakt, że zdarzało się im złapać go za rurkę, szperać przy respiratorze, czy zbyt mocno przytulić, zdecydowanie nie pomagał. Dodatkowo w naszej najbliższej rodzinie Dziedzic jest niemal jedyny, bo otaczają go dorośli ciocie i wujkowie, wyrośnięte kuzynostwo. Na przekór strachom nie stronimy od dzieci naszych przyjaciół. Na szczęście mamy takich, którzy nie stronią od nas i nie widzą po prostu Franka- nie chłopca z rurką. Co prawda kilka spotkań z Fifem kończyło się awanturą, a wejście Bola niemal za każdym razem jest opłakiwane, to widać światełko w tunelu.

W czasie naszej ostatniej warszawskiej wizyty Dr Genetyk zapytała Franka:

-Franio, a ty masz kolegów?

-Tak.

-A jak mają na imię?

Franio bez zastanowienia:

-Baaaaaltek, Booooleeek i Kuba.

Czterech muszkieterów. Bo Bartków jest dwóch- wymienieni pewnie hurtem.

Poznajcie Bartka Pierwszego, który martwi się, czy Franio będzie mógł jeść frytki, który przybija żółwika za każdym razem, kiedy chłopaki się widzą, który wozi Franka na spacerach, który wciąga Franka w zabawę, który skacze (!!!) z Frankiem na trampolinie:

Obraz 014 Obraz 009 Obraz 010

 

 

Trzy, dwa, JEDEN

Bywa i tak:

Motylki w brzuchu mówią ci, że tym razem to chyba jest to. Test robisz zatem w walentynki- po to, żeby podkręcić nieco romantyzm, a gdyby nie wyszedł, to żeby romantyzm wynagrodził rozczarowanie. Patrzysz na płytkę i dwie kreski! Nie, że jedna, jak na ostatnich siedemnastu. Dwie wyraźne, grube kreski. No i nie wierzysz. Nie wierzysz, choć starałaś się o nie bardzo długo. No, ale jak? To teraz przytyjesz? Musisz odwołać winko z koleżankami? Nie będzie szaleństw? Mąż niemężem jeszcze będąc nosi cię na rękach po domu. Utrzymujecie tajemnicę do magicznych 12 tygodni. Doktor mówi, że wszystko ok. A potem leci jak z płatka. Tyjesz, jesz jogurt ze śledziem, lądujesz w szpitalu, bo nerka odmawia posłuszeństwa, masz ochotkę na marchewkę z groszkiem od przyszłej teściowej i drożdżowe od mamy. Sąsiadki mówią, że będzie syn. Byłoby fajnie, chłopcy są fajni. Niemąż wymyśla imię. Nie bardzo ci się podoba, ale koniec końców nie ma już nikogo, kto do twojego brzucha mówiłby inaczej. Nadal tyjesz. Kiedy jesteś już naprawdę duża, a brzuch sięga ci kolan, postanawiasz, że jednak chcesz być żoną. Hormony? W tydzień organizujesz ślub, który bierzesz na dwa tygodnie przed porodem, dzierżąc w rękach tytuł najgrubszej panny młodej ever. W białe suknie się nie mieścisz, zostaje więc morski (?). Może to i lepiej. Jakoś dostojniej. Na opuchnięte palce już Mąż z trudem wkłada ci obrączkę. Do niedoszłej teściowej uczysz się mówić mamo. Twoja osobista mama zabrania ci wszystkiego. Zatem lenisz się i lenisz. Dwa tygodnie później pakujesz plecak swój i gitarę… Tfu znaczy torbę do porodu. Mąż zostawia cię w dobrych rękach i wraca myć okna. Mówi, że się nie denerwuje, ale mu nie wierzysz. Wszyscy się denerwują. Masz mieć cesarkę tak, jak twoje koleżanki z pokoju. Nocą jednej z nich odchodzą wody- robią więc cesarkę na cito. Lekarz żartuje, że więcej nocnych operacji już nie planuje, mamy czekać do rana. Odwrotnie do twojego tętna, tętno dziecka spada. Położna zaleca ruch. Ruch? 17 kilogramów więcej i ruch? Dobre sobie! Ruszasz się, a tętno dziecka wraca na właściwy tor. Doczekujecie rana. Rozwiązują was iście po cesarsku. Na twoich piersiach lądują niespełna trzy kilogramy opatrzone największymi oczami świata. Wpadłaś. Zakochujesz się na amen.
Trzy dni później wracacie do domu. Świat oszalał ze szczęścia.

Trzy miesiące później lądujesz na oiomie. Świat się zatrzymuje.

Trzy tygodnie później słyszysz, że macie się pożegnać.

Trzy sekundy później nie zgadzasz się z tym.

Trzy lata później z ogromem siły, poczuciem bezpieczeństwa i milionem przyjaznych serc wiesz, że będzie dobrze.

Trzy lata później prosisz o jeden procent podatku na leczenie i rehabilitację swojego syna. Po to, żeby ta bajka miała jednak happy end.

 

procent