Był tort, cała góra prezentów, goście zaproszeni i ci zupełnie niespodziewani. I najszczęśliwszy czterolatek pod słońcem. W sobotę impreza dla kolegów.
Świeczki były także. Wyjątkowo uparte. 😉
Był tort, cała góra prezentów, goście zaproszeni i ci zupełnie niespodziewani. I najszczęśliwszy czterolatek pod słońcem. W sobotę impreza dla kolegów.
Świeczki były także. Wyjątkowo uparte. 😉
15 paździenika 2010 roku nasz świat zrobił wielkiego fikołka.
Nasz życie zmieniło bieg i priorytety.
15 października 2014 roku nasz syn kończy CZTERY lata.
CZTERY.
CZTERY.
CZTEEEEEEEEEERY!
😀 😀 😀 😀 😀 😀 😀
Za Franiem długi, pracowity i obfitujący we wrażenia dzień. Za nami także. W ramach konsultacji odwiedziliśmy dziś Poznań. Naszym celem była wizyta u Profesora Kotwickiego i Pani Dr od Brzuszka, jak nazwał Panią Dr zajmującą się żywieniem Franio.
Nasi mili. Prof. powiedział, że od ostatniej wizyty Francyś wykonał ogromną pracę, jego ręce są DUŻO silniejsze, nogi DUŻO silniejsze, plecy (choć krzywe) pięknie porozciągane i gołym okiem widać wzrost formy we Franciszkowym ciałku. Popracować musimy na łokciem, co wg i rehabilitantów i Profesora nie jest tragedią i próbować wzmocnić nadgarstki. Ciałko to choć chudziutkie i wątłe ma w sobie wielki hart ducha i wymyka się wszystkiemu temu, czemu wymknąć się da. Prof. utwierdził nas w przekonaniu, że to, co robią nasi rehabilitanci zasługuje na wszystkie medale, jakie mamy i musimy ich za to mocno wyściskać. Niemała też w tym Wasza zasługa, bo wszystkie Franiowe treningi pokrywamy ze środków zgromadzonych na fundacyjnym subkoncie. Czujcie się zatem współodpowiedzialni za to, co osiąga Franio. Mocno Wam dziękujemy.
A skoro wspomniałam już o chudym i wątłym ciałku. Pani Doktor od Brzuszka brzuszek ów obejrzała, przyszczypnęła łydkę, obejrzała pupę, pomyziała po policzkach i z uśmiechem powiedziała, żeśmy sobie fantastycznego syna sprawili. Bo choć małe to i chude, to wcale nie niedożywione, co siało nam zamęt w głowie. Taka już Francysiowa uroda. Kiedy się urodził, już był poniżej siatek centylowych, więc nawet z nich nie miał szans wypaść. Na szczęście cały czas rośnie równo, przybiera na wadze mało, ale równo i ciągle jest proporcjonalnie poniżej tych mądrych siatek. Pani Doktor uznała więc, że nie ma co Dziedzica bez sensu dodatkowo dokarmiać i paść odżywkami, bo na to zawsze przyjdzie czas. Lubimy takie Panie Doktor, co to w nosie mają statystyki i wytyczne, a w sercu pacjentów. Musimy popracować nieco nad wydalaniem tego, co zjadł Franio i już możemy odpalać fajerwerki. Pani Doktor powiedziała nam, że na odżywki, pega, dokarmianie być może przyjdzie czas, ale na pewno nie szybko i nie teraz. I możemy ten zamęt w głowie uspokoić i karmić Frania tym, co lubi.
Miód na nasze serca. Było nam tego trzeba. Takich wiadomości. Takich wytycznych. Szczególnie przed jutrem. 😉
Na koniec, by wlać też trochę uśmiechu dialog z gabinetu:
-Doktor, a ty mi nie założysz gorsetu?-pyta profesora K. nasz Franio
-Nie. Skądże. Świetnie radzisz sobie bez gorsetu- odpowiada zapytany.
-To dobrze, bo ja bardzo, bardzo nie lubię gorsetów.
Na następną wizytę to chyba pojedzie już sam.
Z potworzastym to już tak jest, że lubi o sobie czasem przypomnieć. Ciągle ma nas na oku. Dlatego nauczeni kilkoma poprzednimi razami, nie tracimy czujności ani na chwilę. Zawsze, kiedy tylko dzieje się coś niepokojącego, zasięgamy rady specjalistów. Tak jest i tym razem. Tak, dobrze czytacie. Tym razem. Mamy właśnie ten raz, a nawet dwa.
Ostatnio nasza Ania rehabilitantka zauważyła, że Franiowe łokcie dopadły lekkie przykurcze. Mimo, że zaprawieni w boju, staramy się nie wyolbrzymiać dolegliwości Dziedzica, te łokcie mocno nas zmartwiły. Myślimy, że to być może od tego, że Franek w głównej mierze siedzi i opiera łokcie o blat stolika, blatu na którym się bawi. W ten sposób zastały się i przykurczyły. Ciocia Ania pokazała Frankowemu Tacie, jak pracować z rączkami Franka, a Ciocia Monika wprowadziła dodatkowe zajęcia łokciowe na rehabilitacji i zapewniła nas, że to nic groźnego i że postarają się szybciutko owym przykurczom zaradzić. Jak wiecie, nasi rehabilitanci jeszcze nigdy nie zawiedli pokładanych w nich nadziei, mam więc nadzieję, że tak będzie i tym razem. Co nie zmienia faktu, że mając w domu Franeczka z potworem w kapturze, musimy pilnować wszystkiego i każda taka wiadomość kosztuje nas wiele nerwów i emocji.
Ledwo złapaliśmy w ryzy strach o Dziedzicową sprawność rąk, przyszła niedziela. Ta wczorajsza. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że wylądowaliśmy na izbie przyjęć w szpitalu. Wiem, macie zawał. Już tłumaczę: Franio w nocy był dość niespokojny, nie miał problemów z oddychaniem, ale popłakiwał aż wylądował w naszym łóżku. Od rana pojechaliśmy na zakupy i w markecie dwa razy sytuacja powtórzyła się. Franek wpadł w niepokój i poprosił o ambu. Zaczęliśmy więc oglądać Juniora, co i jak. Już rano zaniepokoił nas fakt, że pielucha po nocy jest totalnie sucha. Zdarzało się to już wcześniej, wszak Młodzieniec jest już prawie czterolatkiem, ale nigdy w tym natężeniu. Do południa Franio nie załatwił się, pęcherz spuchł, a Dziedzic był już niespokojny. Po szybkiej konsultacji z naszym nieocenionym Doktorem Opiekunem pojechaliśmy do szpitala na cewnikowanie. Z tysiącem myśli z tyłu głowy. Na 10 sekund przed zabiegiem Franciszek totalnie wyluzował się, pieluchę napełnił, a Doktor Chirurg odstąpił od działania, sugerując obserwację. Wiemy, że dzieci z mięśniówkami cierpią na pęcherz neurogenny, ale nigdy wcześniej nie zaobserwowaliśmy u Franka czegoś, co mogło wzbudzić nasze zmartwienie. Teraz się wzbudziło. Doktor Chirurg (przemiły i przesympatyczny i w ogóle taki prze na plus) obiecał, że w razie czego służy radą, a nasz Doktor Opiekun wyraził nadzieję, że był to jednorazowy wypadek przy pracy i że już się to nie powtórzy. Zatem obserwujemy i realizujemy skierowania na badania.
Nudy nie ma.
Kalendarz wypełniony na kilka tygodni do przodu.
Na szczęście nie tylko zmartwieniami.
Z dumą przyznaję i obwieszczam, że Franio jest już rasowym przedszkolakiem! Dziedzic opiera się przedszkolnym bakteriom i zarazkom i (odpukać w puste!!!) mieliśmy do tej pory nieprzyjemność wyłącznie z lekkim katarem, z którego nie rozwinęło się nic poważnego. Francyś swoje przedszkole uwielbia. Pani Ela stała się specjalistką i argumentem na wszystko. Nie wiem, czy Pani Ela zdaje sobie sprawę z wpływu, jaki wywiera na Dziedzica, ale przyparty do muru Młodzieniec twierdzi, że Pani Ela pozwala na wszystko, łącznie z obgryzaniem paznokci! (Z przekazu Taty Franka wiem, że to nieprawda, ale te wielkie niebieskie oczyska są mi w stanie wmówić wszystko). Poza tym wsparte maminą zazdrością i drżeniem serca pojawiły się też ulubione koleżanki. Dziewczęta znaczy. Ten rodzaj koleżanek, na opowieści o których skacze mamina powieka i pojawia się nerwowy tik. Gabrysia i Oliwka to już stałe bohaterki przedszkolnych opowieści, a ja jakoś mimo wszystko zaocznie nabrałam do nich sympatii. Wszak, jeśli dbają o mojego syna… A dbają wszędzie. Dzieciaki w przedszkolu Frania są fantastyczne! Pamiętają angażować go do wszelkich zabaw, chcą być w parze na spacer, pchają wózek, znają już ambu i wiedzą, że ssak musi być zawsze gdzieś przy ich koledze. Była już pierwsza wycieczka do lasu, są ulubione obiady i ukochane rytuały.
Do przedszkola Franek chodzi codziennie na trzy godziny. Jeśli dodamy do tego rehabilitację przed i po oraz terapię z logopedą, to jest to naprawdę optymalna ilość. Musicie wiedzieć, że jest to ogromne wyzwanie dla takiego chłopca, jak Franio. Bodźce napływają zewsząd, trzeba być w pełnej gotowości niemal cały dzień. Ma to swoje plusy, Franio wyraźnie wzmocnił się fizycznie, mówi nieco głośniej, a różnorodna dieta podarowała mu tęższe udka i fałdkę na brzuchu. Dzień w przedszkolu Franio spędza zawsze z Tatą. Tata stara się pozostać tłem, jest tam ze względu na bezpieczeństwo Franka i komfort psychiczny zarówno jego, jak i Pań z przedszkola. Obsługa ssaka, odsysanie, przenoszenie, podnoszenie i ubieranie Franka nie jest trudne, ale nie jest też proste. Zatem nasz Tata ma szanse na powtórkę z edukacji. Jestem bardzo dumna z obu moich chłopców.
Pierwsza sesja fotograficzna też była. Aż grzech nie kupić. Poniżej: Franciszek Przedszkolak Pierwszy. Na poważnie się zrobiło.
Wpis instruktażowy przeznaczony wyłącznie dla czterolatków.
1. Kiedy chcesz pójść w miejsce, w które nie chce pójść mama.
Pamiętaj drogi kolego! Najłatwiej gra się zawsze na matczynych emocjach, na jej tym, no… macierzyństwie całym, instynkcie. Przyjmijmy, że chcesz wbiec albo wjechać w pole kukurydzy swojego Dziadzi. Teoretycznie nie można, nie wypada, milion zagrożeń. Wiesz, jacy są rodzice. Co robisz?A. wielkie maślane oczy (bez łez, łzy to zawsze ostateczny argument). B. mówisz, że masz wieeeelką ochotkę wjechać w pole kukurydzy, bo to śmieszna zabawa. C. mama pewnie się jeszcze opiera, więc dodajesz: „kocham Cię mamo. bo umiesz się bawić”
100 % skuteczności.
2. Kiedy chcesz zjeść coś, co niekoniecznie jest zdrowe, no i mama kręci nosem.
Mamy to są jakieś dziwne, prawda? Przecież nieraz widziałem, jak moja podjada ciasteczka albo zjada pizzę z Ciocią. Ale jak ja poproszę o frytki trzeci dzień z rzędu, to już jest wielkie halo! No to strategia jest prościutka, że szok. Tulisz się do takiej mamy, co to ma opory przed fryteczkami i mówisz: „Mamusiu a może masz ochotkę na pyszne, chrupiące fryteczki? Zrób SOBIE (słowo klucz: sobie), ja Ci będę pomagał, jeśli chcesz. Chcesz, prawda mamusiu?”
Polegnie, na pewno polegnie. Kto by nie miał ochotki na fryteczki?
3. Kiedy chcesz pooglądać komputer, a jest już zdecydowanie z późno i wiesz to Ty i Twoja mama też.
Chodzi przede wszystkim o to, żebyś to nie Ty musiał przekonać mamę, tylko, żeby ona zaczęła przekonywać Ciebie. Trudne? Niekoniecznie. Grunt to odpowiednio zainteresować kobietę tematem. „Maaaamo! A wiesz, że ja z Tatą (konkurencja między rodzicami rzeczą bezcenną) oglądałem bajkę w czarnym komputerze na dużym łóżku na górze? Kiedy? Jak Ty byłaś w pracy mamo! (wyrzut sumienia murowany). Tato dał mi słuchawkę, miałem na uchu i sobie oglądaliśmy. Jeśli chcesz, to mógłbym Ci pokazać. Ale jutro, bo MUSZĘ (pokaż, że Ci nie zależy) iść spać. Ale mam jeszcze troszkę siły. Jeśli chcesz.”
Na pewno zechce. Na bank. Bo raz, że zje ją ciekawość, czy Ty tak z tymi słuchawkami, dwa, że ona w pracy no i ten tata tak mnie rozpuścił. Zgodzi się. Polecam!
***
Z tym rodzicami nie jest tak źle, jak się ich już porządnie wychowa.
Pewnie jest nas niewiele. Tych, które o Niej dzisiaj nie myślą. Przecież była (och! była.) przede wszystkim Mamą. Nie na bankiecie, nie na okładce, nie na pokaz była Mamą. I rozmawiamy o tym z dziewczynami i dobrze wiemy, dlaczego akurat Jej odejście, Jej śmierć tak nas dotyka.
I chyba wszystkie tak bardzo egoistycznie, tak bardzo egoistycznie myślimy o sobie. Przecież mamy tyle jeszcze do zrobienia. F. pójdzie za rok do szkoły, mały B. do przedszkola, Fi zna wszystkie kraje świata, chce jechać z tydzień do lasu.Trzeba im otrzeć jeszcze tyle łez po upadkach, trzeba karę dać za papierosy w krzakach, trzeba dziewczyny ich polubić albo i nie. Przecież Sz. nie wie, gdzie są moje papiery z banku, P. nie prasuje, bo nie lubi, nie umie, R. jadłby pewnie hamburgery na obiad codziennie. Przecież tworzymy rodziny. Mama, Tata i Syn.
I co z tego, że inni mają dom z basenem, wakacje na wyspie, na kolację kawior? I co z tego…
Nie umiem sobie wyobrazić ani jednego dnia, który miałabym odliczyć od puli naszego wspólnego czasu. Nie potrafię nazwać uczucia, które rozsadza mnie od środka, kiedy myślę, że mogłabym nie zobaczyć już nigdy jego śmiechów, jego płaczu, sukcesu i porażki. Nie chcę nawet myśleć, coby czuła, gdybym już nigdy miała nie kłaść się z nim w dużym łóżku i szukać pająków w kątach poddasza, jak wyglądałoby ich życie beze mnie.
Tak po prostu egoistycznie chcę być mamą i żoną jak najdłużej. Doceniać czas z nimi jeszcze mocniej.
Trudno mi jest jakkolwiek skomentować poniższy film… Może napiszę tylko, że prawdziwe gwiazdy na playback i paparazzich muszą zawsze uważać! 😉
Także… dla uroczej Panny Krysi z turnusu trzeciego:
Pierwszy raz był jak pierwsze kroki. Niespełna czteroletni Franio zamontowany, zawieszony, nie wiedział, co się z nim dzieje. Kiedy nasza rehabilitantka Monika chciała go postawić, nogi uciekały mu we wszystkie strony, a sam Francesco był całym zamieszaniem wyraźnie niepocieszony. Pierwsze „gumeczki”były więc jedną wielką zabawą i oswajaniem nowego. Wyobraźcie sobie, że całe życie siedzicie lub leżycie i nagle ni stąd ni zowąd ktoś Wam nakazuje wstać! No właśnie. Franek nie dość, że miałby nauczyć się stać, bo jego nogi odmówiły posłuszeństwa, to jeszcze musi pojąć cały mechanizm wstawania- jak każde inne dziecko, które zaczyna wstawać. Profesor Kotwicki przyklasnął terapii w podwieszeniu i tak Franio dwa razy w tygodniu zaczął jeździć na gumeczki. Nie zmieniło się to nawet teraz, kiedy jest przedszkolakiem. W poniedziałki i czwartki przed przedszkolem jeździmy do gabinetu, gdzie Franek i Marek dają czadu.
Co Wam tu z resztą dużo będę pisać. Zobaczcie i doceńcie proszę wysiłek i moc Frania, wiarę i umiejętności Moniki, Ani, Ewy i Marka- to oni codziennie walczą z potworzastym na terapiach. Gdyby nie ten kwartet byłoby tak, jak przepowiadają artykuły i lekarze: „Droga Pani, on będzie już zawsze leżał…”
Ano nie będzie, bo ON WSTAJE! Na gumeczkach, z pomocą Marka, zapakowany w kombinezon kosmonauty. Ale od czegoś trzeba zacząć, prawda?
Wzruszeni?
To spójrzcie w lustro. Dzięki Wam i Waszemu sercu Franio może mieć gumeczki, rehabilitację w domu, gorset, pionizator, wizyty u dobrych Doktorów, terapię logopedyczną. Bardzo Wam dziękujemy.
Od kilku tygodni w naszym domu gości wymyślona przez Franka fajna tradycja śniadaniowa. Otóż Franciszek w czasie śniadań rodzinnych każdemu nadaje różne role i trzymając się konwencji, zwracamy się do siebie wymyślonymi przez niego pseudonimami. Nie ma w tym nic dziwnego, powiecie. Teoretycznie nie, ale spójrzcie na to ze strony Matki Anki… Przez pewien czas spisywałam nadane nam role. Oto, jaki obraz rodziny wyłania się ze wspólnych posiłków:
Franio bywa:mróweczką, wyścigówką, motylkiem, ptaszkiem, kapitanem, samolotem, Zygzakiem McQueen
Tata Franka bywa:wiewiórką, komarem, pszczółką, pieskiem, kotkiem lub opcjonalnie Dustym (z „Samolotów”)
A Mama? Otóż powiem Wam, kim bywa Mama:
HIPOPOTAMEM, SŁONIEM, NOSOROŻCEM, KRÓWKĄ opcjonalnie niebieską Porszaczką (ale to tylko, kiedy chłopaki też są postaciami z kreskówek).
Ja wiem. Wiem, że z dietą u mnie ostatnio na bakier. I że ta figura to już nie to samo, co pięć lat temu. No, ale doprawdy słoń? Słoń? Własne dziecko mi to robi. Że już nie wspomnę o tym, jak są skonstruowane dialogi:
-Mróweczko smakuje Ci śniadanko?- pytam usłużnie.
-Tak mamo słoniu!
-A Tobie pszczółko?
-Tak żonko słoniu.- oczami wyobraźni spójrzcie na miny swoich mężów, partnerów, konkubentów, którzy bezkarnie, w czasie śniadania mogą zwracać się do Was per słoniu. No właśnie.
albo
-Mamo słoniu!
-Tak synku mróweczko?
-Jedz więcej chlebka, bo jesteś wielkim słoniem!
lub
-Mamo! Zobacz jestem mróweczką malutką, zobacz jak spaceruję -przesuwa paluszkami po blacie imitując drobne kroki mróweczki -Mamo, a jak robi słoń?- staram się z ręki zrobić trąbę i wydąć jak słoń -Nieee…. Mamo! Słoń robi wielkie kroki, bo jest ciężki i duży.
Dziękuję, do widzenia. Idę na detoks. Może też zostanę mróweczką.