Warto stawiać na samodzielność

-Nie da się z dzieckiem pod respiratorem wyjść poza dom- usłyszałam ostatnio.

-Dlaczego?

-No… bo respirator, bo ssak.

No tak. Teoretycznie nie da się wyjść z domu z kimś, kto jest na stałe podłączony do respiratora. Sami widzicie, jak to brzmi: respirator na stałe. Mamy wśród znajomych respiratorowców w różnym wieku, o różnej wadze, z mieszkaniami na trzecim piętrze, domami bez balkonu, itd. I wszyscy wychodzą. Wszyscy spacerują, wszyscy podróżują. Na początku naszej drogi z respiratorem trafiłam na stronę Gosi, do Precla. I do dziś dziękuję losowi, że to byli właśnie oni. Bo to oni pokazali mi szczęśliwego małego chłopca, który na przekór tym rurom, kablom i innym, zdawało się, że żyje jak jego rówieśnicy- uczestnicząc w rodzinnych wyjściach do kina, podróżach i innych przyjemnościach pozadomowych. Teraz wiem, że to mi się wcale nie zdawało, wiem, że to jest jak najbardziej prawda. Bo choć na początku to wszystko wygląda strasznie i przerażająco- można z całym osprzętem normalnie funkcjonować. Co nas różni od innych? Że oprócz torby przydasi dla dziecka zdrowego (pieluchy, chusteczki, siedem par bluzek na zmianę, bluzy na długi rękaw, picia, jedzenia i czterystu tysięcy potrzebnych zabawek), zabieramy torbę respiratorową (cewniki, ambu, kable, filtry). Obie zajmują tyle samo miejsca i tyle samo energii przy pakowaniu. Oczywiście, że zdarzyło nam się zapomnieć bluzy na długi rękaw i Młody lekko zmarzł! Oczywiście, że nie raz zapomnieliśmy kabla do respiratora, czy ładowarki goniąc do domu z wyjącym alarmem respi. Zapewniam Was, że nic, co ludzkie nie jest nam obce. Cieszę się, że to Precle otworzyli nam oczy na normalność. Dlatego od początku wielki nacisk kładliśmy na to, by dzieciństwo Frania w niczym nie odbiegało od dzieciństwa jego zdrowych równolatków.

Dlaczego o tym piszę? Bo chyba właśnie zbieramy efekty naszego wychowania pod respiratorem. Francyś coraz częściej powtarza nam, że chce zostać sam na podwórku i bawić się z psem, że chce sam zostać w pokoju i czytać książkę, że mamy iść, a on będzie sam- po prostu. Tym samym my z okna, zza samochodu, z korytarza z oczami jak pięć złotych podglądamy i podziwiamy naszego syna i jego samodzielność.

A wczoraj? A wczoraj były urodziny Cioci A. I party w ogródku. Przekąski, zakąski, czapeczki, balony, zabawy i harce. Same dziewczęta- rówieśnice Cioci i on- nasz cherubinek. Najpierw zjadł z dorosłymi, potem zażyczył sobie „elektryka Tato!” i oznajmił, że jedzie patrzeć, jak dziewczyny tańczą. Potem był twister, potem chowany, potem kalambury, rozmowy, potem szaleństwa. I my z dorosłymi, Dziedzic z młodzieżą- standardowy imprezowy podział. Dziewczyny cudownie opiekowały się swoim rodzynkiem, angażując go w każdy rodzaj aktywności, a my na całego mogliśmy oddać się plotkom i pysznościom ze stołu. Raz, może dwa, no góra pięć rzuciliśmy okiem, co u dzieciaków i… byliśmy jak normalna rodzina. Fajne to uczucie, wiecie?

A Franio przed snem zapytał:

-Jutro też będzie imprezka u Cioci?

Obraz 061

Wpis podyktowany upałem

Ponieważ 365 milionów stopni w cieniu nie ułatwia nam rodzinnych spacerów w ciągu dnia, a nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że i te wieczorne nie należą do najprzyjemniejszych- siedzimy w domu. Pot leje się strumieniami, wsiąka w tasiemkę, wsiąka w gazik zwany krawatem, obsiewając chuderlawą (aczkolwiek przepiękną) szyjkę potówkami. Ponieważ w zwalczaniu potówek jesteśmy wprawieni w boju dzięki kilku poprzednim sezonom i polega to głównie na zmienianiu krawatu na czysty kilka razy dziennie, jakoś sobie radzimy.

Tym samym w ciągu dnia tata, a wieczorami mama wspinają się na wyżyny kreatywności, by zapewnić synowi rozrywki godne Dziedzica bez wychodzenia na skwarne i spieczone podwórko.

W związku w powyższym Franio czyta coraz lepiej, liczy już rewelacyjnie i zaczyna dodawać. I wyobraźcie sobie, że są to dla niego rozrywki! 😉 Zdarza nam się jednak czasem zaproponować coś naprawdę lekkiego i dziecięcego bez podtekstu nauk ścisłych i humanistycznych. Wspólnie z Francysiem uznaliśmy pewnego razu, że jego ulubionym pojazdom także jest gorąco i trzeba im zapewnić basen. Ponieważ w temacie basenu nadal aktualne jest marzenie o zjechaniu na prawdziwej dorosłej zjeżdżalni, także i zabawki musiały mieć takową zapewnioną. W matczynej humanistycznej głowie zrodziła się zatem konstrukcja godna najlepszego architekta ever i tak oto powstało… to. To się rozpadało co chwilę i trzeba było naprawiać, ale zabawa była przednia, bluzka i spodnie Dziedzica mokre, a pojazdy orzeźwione.

Wy też szukacie chłodu, cienia i rześkości?

Obraz 030  Obraz 032

Misiek Zdzisiek

Wychowywanie prawie czterolatka to jest, Wam powiem, okrutnie ciężka praca. Bez przerw, bez urlopów, bez taryfy ulgowej. Nie mówię wcale, że nie bywa, że jest pięknie, że jest maj. Bywa. Bywa, że Dziedzic zjada przez cały dzień wszystko, co tylko pod nos mu się podsunie, bywa, że „dzień dobry” sąsiadce z uśmiechem powie, bywa w końcu, że spać pójdzie o przyzwoitej porze- rodzicom dając coś na kształt wolnego wieczoru. Bywa. Ale dlaczego kurczę coraz rzadziej? Jeśli myślicie sobie, że ten mały niebieskooki blondynek jest grzecznym i ułożonym idolem przepięknych Czytaczek- mylicie się. Jeśli myślicie także, że bycie podłączonym do respiratora, z dość nieciekawą diagnozą w papierach jakoś utrudnia doprowadzanie rodziców do ostateczności- także się mylicie. No cóż mam napisać? Franciszek dorośleje. W złym tego słowa znaczeniu. Podejrzewam, że na nastoletni bunt jeszcze zbyt wcześnie, jednak muszę Wam przyznać, że ten przedszkolny wychodzi naszemu synowi zawodowo. Z resztą jak wszystko za co się zabiera.

I choć do wzywania super niani jeszcze daleko, a poradniki w stylu „jak powiedzieć czterolatkowi, że przegina” leżą zakurzone w… No dobra, przyznaję, nigdy nie korzystaliśmy z poradników. Jakoś wolimy na czuja. Jest ciekawiej. Jeśli wiecie, co mam na myśli. Jednakowoż wracając do meritum. Mamy w domu błękitnooką bestię. Młodzieniec potrafi jajecznicę ze śniadania przetrzymać w buzi do obiadu. Potrafi powiedzieć pani w sklepie, że nie powie dzień dobry, bo nie musi być grzeczny. Potrafi podnieść swój zarurkowany głos i powiedzieć, że uwaga: teraz krzyczę mamo! Potrafi obrazić się milion razy i cztery miliony razy nie odzywać się do matki za karę.

Na szczęście na Miśka Zdziśka zareaguje zawsze. Ma się te sposoby poniżej pasa. 😉 Popatrzcie: ta mina, to spojrzenie. Aż strach się bać!

Mocne postanowienie

-Mamo! Chciałbym usiąść na łóżku- poprosił o poranku Franio.

-Jasne synku, siadaj- posadziłam chłopaka na skraju materaca tak, żeby mógł swobodnie machać nogami.

-Mamo, a możesz mnie postawić koło łóżka?

-Pewnie- „postawiłam” Francysia tak, żeby dotykał stopami podłogi, jednocześnie podtrzymując go pod paszkami.

-Mamo ja stoję, zobacz! A teraz mnie puść! Proooooszę- i robi te swoje oczy jeszcze większymi i jeszcze bardziej niebieskimi.

-Fraaaaaniooo- łagodzę zapał- wiesz, że trudno ci stać samemu. Twoje nóżki jeszcze nie mają tyle siły.

-Mamo to wiesz? Ja będę dzisiaj z Ewą ćwiczył nogi. Będę Ewkiem Marchewkiem. I będę stał sam- rzuca radośnie.

 

Duma. Euforia. Szczęście.

Znaczy, że rozumie, że ćwiczenia zwiększają mu sprawność. Znaczy, że lubi ćwiczyć. Znaczy, że ma cel. Znaczy, że potrafi się zmotywować. Czyli, że może uda się, żeby stał.

Odgryzacz

Zaczęło się niewinnie od oglądania rączek, których długo długo nie można było podnieść na wysokość oczu. Potem były pierwsze nieśmiałe próby zjedzenia swojej pięści, ciumkania palców. W końcu Francesco tak pięknie zaczął władać swoimi rękami, że bez problemu potrafi obsłużyć tablet (robi to nawet lepiej niż ja!), potrafi krótko potrzymać pisak lub ołówek, stara się bardzo jeść, trzymając widelec oburącz. No, ale osiągnięcia swoje, a życie swoje. Nigdy nie ma tak, żeby było tylko różowo. Otóż moi mili od jakiegoś czasu przyłapuje Waszego idealnego Dziedzica na dość wstydliwej przypadłości. Obgryza paznokcie. Póki co upodobał sobie kciuk i wskazujący prawej dłoni, ale boję się, że jak tak dalej to będzie wyglądało, pójdą wszystkie.

Co począć? Co zrobić, kiedy wszystkie prośby i groźby kończą się uśmiechem od ucha do ucha i teatralnym: „Maaaaaamooooo”? Franciszek obgryza paznokcie i jest z tego dumny.

-Franio! Co robisz?- pytam tonem, którym pytają mamy, kiedy wiedzą, że delikwent robi coś złego, wspomniany delikwent to wie, ale mamy i tak pytają.

-Odgryzam paznokcie- odpowiada niczym nie zmieszany.

-Odgryzasz? Ale dlaczego?- drążę w wielkiej matczynej naiwności .

-Bo umiem.

 

Jak babcię kocham, zwariuję z nim kiedyś.

Tak wielu rzeczy jeszcze nie wiem

Nie wiedziałam, że z taką pasją można obejrzeć sto siedemdziesiąt cztery miliony takich samych kamieni. Nad każdym stać pięć minut i wracać do pierwszego szesnaście razy. Nie wiedziałam, że suche źdźbło trawy może przysporzyć tylu powodów do postoju w czasie spaceru i omówieniu każdego detalu tegoż źdźbła. Nie wiedziałam, że można zatrzymywać się na dwadzieścia minut, żeby czekać na motyla, który już dawno w sąsiednim województwie.  Nie wiedziałam, że spacery z niespełna czteroletnim synem mogą przysporzyć mi jeszcze więcej radości.

Idziemy wolno albo szybciej. Biegniemy, zawracamy, skręcamy, zatrzymujemy się. Oglądamy każdy krzaczek, ogródek, płot, zatrzymane auto. Zawsze to robiliśmy. Tak nam się przynajmniej wydawało. Od kilku dni bowiem znacząco poprawiła się nasza świadomość, jako rodziców. Czy Wy wiedzieliście, że w czasie spaceru można czekać aż mrówka nas dogoni? Wiedzieliście, że wychodząc do sklepu, można skręcić w zupełnie inną stronę i koniec końców wylądować u Wujka Miodka na plotkach? Tak bardzo nie znaliśmy spacerów z małym rezolutnym chłopcem. Naprawdę.

Dlaczego to piszę? Bo od kilku dni mamy w domy wyczynowego rajdowca! Franciszek od poprzedniego sezonu zrobił ogromny postęp i sterowanie elektrykiem nie przynosi mu już żadnego problemu. Goni nas, ucieka, trąbi, zmienia trasę, zatrzymuje się niespodziewanie i niespodziewanie zrywa do jazdy. SAM. Sam decyduje o tym, jak będzie wyglądał spacer. Mogę patrzeć godzinami, jak to robi. Jak jeździ po kałużach, po błocie. Jak wjeżdża w pole kukurydzy, jak przyprawia Wujka Farmera o zawał mijając jego auto dosłownie milimetry. Nasze spacery nabrały nowej, lepszej jakości.

Dlatego nie ma nas ostatnio w internetach. Bo kręcimy się to tu, to tam. Na elektryku. I kręcimy też bączki.

Ważne rozmowy

Przed snem rozmawiamy z Franiem na poważnie. Opowiadamy, jak nam minął dzień i co nam się podobało. Franio wspomina wizytę u Bola (1,5l.), który dziś całkiem serio zainteresował się dziurką w szyjce Franka, rurą i ambu. Uczył się nawet ściskać ambu, kiedy zobaczył, że Franio prosi o wentylowanie.

-Mamo, a Bolek jest dobry wiesz?

-Wiem. Też myślę, że jest dobry. A dlaczego tak sądzisz?

-Bo dał mi buziaczka i umie mi wentylać.*

/wzrusz, wzrusz/

Bardzo, bardzo bym chciała, żeby Franek ze swoimi kolegami czuł się dobrze. I bezpiecznie.

 

*wentylać=wentylować ambu

Dobroczynny wpływ kolegów

Bartek Drugi to jeden z kolegów Franka, który za nic ma te wszystkie rury i respiratory i traktuje Fracnysia, jak zupełnie zdrowego chłopca. Zatem nie powinno Was dziwić, że chłopaki w ostatni piątek grali w piłkę, bawili się w ganianego i inne takie śmieszne śmieszności. Panowie wciągnęli do zabawy siostrę Bartka- Weronikę i tym sposobem interweniować musiała zawsze obecna Matka Anka. Towarzystwo bowiem postanowiło jeździć na rowerze! To znaczy Weronika kierowała i pedałowała, a Bartek siedział na bagażniku. No, a jak Bartek Drugi, to i Franek też. No oczywiście, że uległam! Mówiłam, że mamy niepoważnych znajomych. 😉

Pamiętajcie drogie Mamy. Znacznie łatwiej biega się w spodniach. 😉

Wpis bez pomysłu na tytuł, czyli Franio na quadzie

Znacie nas trochę, prawda? Wiecie już, że nie do końca jesteśmy poważni. Bywa, że jesteśmy bardzo niepoważni, trochę szaleni z delikatną nutką nieodpowiedzialności. Na szczęście w tym szaleństwie pięknie się uzupełniamy i kiedy jedno z nas za bardzo szarżuje, drugie potrafi odpowiednio sprowadzić wszystkich do pionu. Na drugie szczęście większość naszych znajomych jest tak samo niepoważna i tak samo szalona. Przykład? Proszę. Nasz Wujek od Pszczółek jest tak samo pokręcony jak Tata, kobiety więc nie miały prawa głosu. W efekcie Francyś dopiął swego i pojechał… quadem. Film dla ludzi o mocnych nerwach:

Dlaczego nie warto chodzić do pracy

Nie warto chodzić do pracy, bo jak dzwoni Pani z Przedszkola, do którego od września pójdzie Twój Syn i mówi, że będzie zebranie organizacyjne i że powiedzą tam, co i jak i że zobaczysz wszystko dokładnie i że poznasz Rodziców innych i że się dowiesz, czy to chłopcy, czy dziewczynki w większości będą i kiedy zapisać możesz w specjalnym notesie te wszystkie informacje, które potem będą pielęgnowane przez całe wakacje i możesz już w myślach planować zakup worka na kapcie i plecaka i wszystkich tych rzeczy przydatnych albo i nie przedszkolakowi i kiedy koleżankom możesz opowiedzieć, że „na zebraniu w przedszkolu byłam” i one ze zrozumieniem głowami pokiwają i doradzą, gdzie kupić i co i kiedy już tak wszystko sobie w tej matczynej blond głowie poukładasz…

… to nagle okazuje się, że kiedy będzie zebranie, to Ty będziesz w pracy i całą śmietankę zebraniową spije Twój mąż.

Dlatego nie warto chodzić do pracy.

Tym razem wygrałeś Mężu… 😉

Dziś pierwsze zebranie przedprzedszkolne naszego syna prawie przedszkolaka. Jak prawdziwi przewrażliwieni, szaleńczo zakochani i zakręceni na punkcie swojego Dziedzica rodzice, jesteśmy podekscytowani i szczęśliwi. Od września Francyś pójdzie do przedszkola, będzie miał swoją Panią, będzie miał pewnie sympatie i antypatie, a ja depresję i zawał każdego dnia.Ale będzie fajnie!

 

EDIT: 16:37

Dzięki uprzejmości Szefa i wspaniałomyślności Męża idę na to zebranie! Hurra! 🙂