Wakacyjna wycieczka do Hydropolis

Chociaż za rogiem czai się rok szkolny i za chwilę wkręcą nas trybiki planów lekcji, przedszkola, zajęć Franka i planów Leosia, to przecież nie będziemy udawać, że już po wakacjach. Leoś codziennie wraca z podwórka z nowym kamieniem, piórkiem albo patykiem do kolekcji. Mocno szczęśliwy. Mniej szczęśliwe są jego skarpetki i stopy, których doszorowanie jest jak syzyfowa praca albo karma dla Matki – tylko nie wiem jeszcze za co. Francyś tymczasem podbija nowe kanały na YT korzystając ze szkolnej wolności i codziennie negocjuje by NIE WYCHODZIĆ na spacer – karę największą. Na szczęście gdzieś głęboko pod skórą drzemie w nim nutka odkrywcy i na dźwięk słowa „wycieczka” zwykle zmienia zdanie.

Tak było w minioną niedzielę, kiedy tłumnie wybraliśmy się do wrocławskiego Hydropolis – muzeum wody, jak to nazwali nasi chłopcy i jeśli w dalszym ciągu ludzie będą tak marnować wodę, to myślę, że nazwa muzeum będzie tu jak najbardziej trafiona. Spędziliśmy w Hydropolis świetny czas. Przed samym wejściem jest kurtyna wodna z fotokomórką. To istna ściana wody, na której wyświetlane są sympatyczne animacje. Dla dzieci to pierwsza atrakcja, dlatego jeśli planujecie tam wizytę koniecznie zaopatrzcie się w zapasowe ubrania – przynajmniej dwa komplety. Na wejście i na wyjście. Leoś, Janek i Ida oszaleli na punkcie ucieczek przed strumieniem wodnej ściany, a i tak najfajniej było wtedy, kiedy woda ich właśnie dopadła.

Potem jest jeszcze ciekawiej. Multimedialne pokazy ciekawią zarówno dorosłych, jak i dzieciaki. Nawet Leoś znalazł tam coś dla siebie. Podwodne straszne morskie stworzenia robią wrażenie, a strefa dla maluchów, gdzie trzeba przedostać się przez sieć rybacką albo tunel przez który można przejść siedemdziesiąt pięć razy to była niesamowita frajda. Franek bardzo dokładnie obejrzał wnętrze łodzi podwodnej, a ja podglądając nurka w czasie pracy chyba nabawiłam się choroby morskiej. Wielkie modele statków, pradawne wynalazki wodne, a także ciekawostki naukowe to było coś w punkt dla Franka. Wiecie, że we frytkach jest 57% wody? Tym sposobem Hydropolis oczarowało każdego z nas. Bo wodę widzimy tam w każdym stanie skupienia. Była para, był śnieg, była lodowa rzeźba (nie z lodu, ale mocno realistyczna). Była w końcu cała makieta Wrocławia oraz wielki rekin fruwający nad głową, co do dotknięcia którego Leon w ogóle nie mógł się przekonać.

W Hydropolis jest kilka małych salek kinowych – niestety nie mieliśmy możliwości skorzystania z nich, bo nasza najmłodsza część ekipy za nic w świecie nie dała się przekonać do siedzenia w miejscu przez dziewięć minut. Całość choć pod ziemią, dostosowana jest do potrzeb osób niepełnosprawnych. Winda jest spora, a wszystkie atrakcje tak usytuowane, że ze spokojem nasi więksi leżący koledzy mogą się tam wybrać. Franek nie zobaczył tylko makiety Delty Nilu, bo ciężko było mi go do niej dostawić. Plusem Hydropolis jest to, że bilety kupuje się na godziny – nie ma więc dzikich tłumów, przez które twarz dzieci na wózka ląduje na wysokości pup innych zwiedzających.

Chociaż Hydropolis nadal nie przekonało Franka do picia wody i nadal nakazuje ją sobie dawać do pega, to ma plan tam jeszcze wrócić, a Leoś już zapowiedział, że Muzeum Wody jeszcze go zobaczy.

Kupujemy wózek dla Franka, odc. 1

Mam wrażenie, że już wieki temu postanowiliśmy zmienić wózek elektryczny Frankowi. Z trzech głównych powodów: po pierwsze, bo Franka kręgosłup aż prosi o litość, kiedy ten zgięty niemal w pół przypięty pasami samolotowymi dla niepełnosprawnych, które nie są dla niego dobre, podróżuje przez świat. Po drugie, bo odkąd mamy siedzisko posturę i zaczęliśmy przypinać ją do elektryka Franka to siedzi ładniej, ale z kolei ma problem z dobrym sterowaniem. Po trzecie Frankowi po prostu źle się już jeździ skippim, duża postura sprawia, że drobny kierowca nie czuje się w nim bezpiecznie.

Poszukiwania zaczęłam już w lutym, ale akurat wtedy przypałętało mi się piętnaście tysięcy chorób i bakterii i zarzuciłam na chwilę wymianę wózka. Teraz jednak, kiedy lato w pełni i mamy trochę większy luz rehabilitacyjno szkolny, wzięliśmy się za bary z wymianą wozu dla Franka. Przyszły właściciel miał tylko jeden wymóg – nowy wózek ma być szybszy, bo na tym to już nuda i Leon go dogania. My byliśmy nieco bardziej wybredni, bo kiedy już inwestujemy w ten wózek tyle pieniędzy, to chcemy, żeby miał wszystko co tylko możliwe, dostosowane do potrzeba wózkowicza. Nasze wymogi to możliwie najbardziej czuły panel sterowania – opcja joystick plus ekran dotykowy byłaby genialna, stolik do szkoły, półka do respiratora, całościowa platforma pod nogi (z podwójnych podnóżków Franka bezwładne stopy uciekają). Dodatkowym atutem byłaby winda, podnośnik dzięki któremu Francyś mógłby zajrzeć, gdzie wzrok nie sięga i odchylanie całego siedziska, żeby człowieczyna mógł sobie odpocząć. Siedzisko jest nam obojętne, bo i tak mamy w planach zamontować tam posturę.

Wybraliśmy, umówiliśmy się na przymiarki i Franciszek jest już po pierwszych testach. My tymczasem jesteśmy po pierwszych konsultacjach finansowych. Wiecie – taki wózek to wydatek kilkudziesięciu tysięcy, a ponieważ spadku  po wujku z Ameryki próżno u nas szukać, w totolotka szóstki nie zgarnęliśmy (pewnie dlatego, że nie gramy), to będziemy go finansować. Nie mamy jeszcze szczegółowych kosztorysów, ale mamy już pogląd na sytuację. Tym samym postanowiliśmy skorzystać z programu Aktywny Samorząd i wnioskować o dofinansowanie do wózka dla osoby niepełnosprawnej poniżej szesnastego roku życia. W ramach takiego wsparcia można uzyskać dofinansowanie do dziesięciu tysięcy złotych.

Z wiedzy praktycznej:

  • każdy mops, czy pcpr ma swój własny wniosek. To oznacza, że nie można złożyć ogólnego druku z tymi samymi załącznikami w całej Polsce, trzeba iść po wniosek do swojego regionalnego mopsu.
  • wnioski należy składać do 31 sierpnia, a załączników jest co niemiara, więc trzeba się spieszyć (taki termin usłyszałam w mops w Kaliszu, w pcpr, czyli jednostce obsługującej powiat powiedziano mi, że termin przedłużono u nich do końca września, ale ręki nie dam sobie uciąć)
  • w Kaliszu należy do wniosku załączyć siedem dokumentów: orzeczenie o niepełnosprawności, akt urodzenia, oświadczenie o dochodach w rodzinie, poświadczenie tego, że beneficjent się uczy (np. świadectwo szkolne z ostatniego roku), zaświadczenie lekarskie o potrzebie korzystania z takiego wózka, oferty zakupu z dwóch niezależnych sklepów i druk RODO
  • dofinansowanie po weryfikacji może wynosić do dziesięciu tysięcy złotych

Z ciekawostek przyrodniczych:

  • w naszym wniosku trzeba uzasadnić, jak dofinansowanie i finalnie zakup wózka fantastycznie wpłynie na życie beneficjenta
  • trzeba napisać także, jaką średnią ocen miał w szkole oraz czy reprezentował szkołę w konkursach, olimpiadach itd (czy to oznacza, że uczniowie z niską średnią nie zasługują na wózek? nie wiem.)
  • trzeba zaznaczyć, czy dom dostosowany jest do potrzeb osób niepełnosprawnych. Nasz nie jest, ale Franek po domu i tak jeździ rzadko, poza tym, czy to będzie kryterium decydujące – chyba nie.

Gromadzimy właśnie dokumenty, czekamy na oferty od sprzedawców i… zobaczymy, co z tego wyniknie.

#wozekdlafranka