Od kilku dni testujemy naszą najnowszą zdobyczy sprzętową. Testujemy, to może zbyt duże słowo, bo testerem jest głównie Franek, ale ktoś się urobić po pachy musi, żeby a/ założyć, b/ dopilnować, bo się nie przemieszczał, c/przekonać delikwenta, że 27 sekund, to naprawdę zbyt mało, żeby ocenić skuteczność owego gadżetu. Gorset, bo o nim mówię raczej nie naprawi Frankowych skrzywień, ale mamy głęboką nadzieję, że przynajmniej powstrzyma te, które już tak bardzo galopują. Zdecydowaliśmy się na niego po niepowodzeniach z gorsetem na noc, który swojego czasu wymyślił dla Frania profesor Kotwicki. Ten aktualny umożliwia siedzenie, co już jest dużym plusem, bo spróbujcie zmusić jakiegokolwiek pięciolatka, żeby w ciągu dnia poleżał dłużej niż siedem minut. A tak tłuczemy po kolei wszystkie książki z mapami w domu, a Franc pokornie prostuje plecy. Łatwo nie jest, możecie mi wierzyć.
Skoro już jesteśmy przy temacie kręgosłupa, to tylko Wam wspomnę, że pod koniec września Franklin będzie miał konsultację u dr Potaczka w Zakopanem- klinice, która specjalizuje się głównie w operowaniu krzywych kręgów. Chcemy sprawdzić, czy Dr będzie miał jakiś pomysł na Franiowe plecki.
O! I zapomniałabym o najważniejszym. Gorset kosztował 700 zł, jednak dzięki temu, żeśmy swojego czasu wspięli się z Dziedzicem po słynnych schodach w kaliskim NFZ- został on w całości zrefundowany przez tę szacowną instytucję. Tyle z tego wyszło dobrego.