-Tato, a jak nazywa się to morze?
-Bałtyk. Morze Bałtyckie.
-I to jest nasze morze? Polskie?
-Tak synku, polskie.
trzy godziny poźniej
-Taaatoo. No chodźmy już! Chciałbym w końcu zobaczyć to nasze polskie bałtyckie. 🙂
Wakacje już od kilku lat dopadają Francesca jeszcze przed sezonem. Cenimy sobie zero tłoku na plaży, zero spalonego tłuszczu w rybach i święty spokój. Dodatkowo potworzasty nie utrudnia tak życia, kiedy z nieba nie leje się żar, a i respirator docenia to, że nie musi dmuchać do frankowych płuc ukropu. Jak do tej pory (tfu, tfu odpukać w puste i niemalowane) trafiamy z pogodą, bo kiepscy z nas opalacze i czas spędzamy głównie na graniu w piłkę, spacerach i szukaniu muszli. Zatem poniżej POLSKIE BAŁTYCKIE, czyli trzy powody, dla których warto wybrać się nad morze z Francesciem.
1. Nie ma gluta! Nie ma zlepka. Nie ma oklejki rury. Nic. Zero. Jest nadmorski gil do pasa, więc z rury odsysamy częściej, ale rzadkości. Nic się nie przykleja, nic nie zalega. Wszystko pięknie schodzi i wypada z rury. Franio zdecydowanie lubi to.
2. Apetyt. Jaki apetyt? Pożeractwo! Francyś pożera wszystko, co mu zaproponujemy. I choć każdy dietetyk wzniósłby modły za to nasze wakacyjne menu (dziś na obiad Dziedzic wciągnął rybę z frytką, a wszystko okrasił gofrem), to my i tak nie możemy uwierzyć, że chłopiec, który w czasie przedszkolnych obiadów ostatni odchodzi od stołu, sam wyciąga nas na zupę z rybki albo inną przekąskę.
3. „Tato podobają mi się takie wakacje.” „Mamo lubię to polskie bałtyckie” „Tato jesteś moim ulubionym tatą” „Mamo lubię cię bardzo” I tak bez przerwy. Dzięki temu i my staliśmy się jacyś tacy promienniejsi, ładniejsi jacyś i wyżsi o kilka centymetrów. Choć Matka Anka jak tak na siebie patrzy, to centymetry wolała ulokować w szerokości.