Trzy ostatnie noce nie należały do naszych ulubionych. Frankowa gorączka oscylowała w granicach 38-39,5 stopnia, odpuszczała na czas podania leku, by na przykład w samym środeńku nocy podskoczyć po raz kolejny. Mimo, że Franka osłuchała nasza nieoceniona ekipa lekarska w postaci Doktor Pediatry i Doktora Opiekuna, żadne z nich nie usłyszało nic poza „wątpliwymi, ale nie zapalnymi szumami”. Antybiotyk został więc włączony na tak zwany wszelki wypadek, bo 1. „to coś” przyszło nagle i mocno, 2. nocami Francyś wentylowany był głównie za pomocą ambu. Doszło do tego, że właśnie w czasie snu, kiedy temperatura skakała, Frankowi na tyle trudno oddychało się na podkręconych parametrach respi, że musieliśmy włączyć koncentrator tlenu. Nawet wtedy, mimo tlenu, respiratora i leków saturacja Dziedzica sięgała góra 94-95%, a tętno w czasie snu nie schodziło poniżej 150 uderzeń. Niefajnie nie śpi się przez tyle czasu, więc Franio nadrabiał za dnia. Nie jadł, sporo pił, podsypiał i wiedzieliśmy, że jest naprawdę chory, bo odmówił nawet zabaw na ukochanym komputerze!
Jak zło przyszło, tak sobie idzie. Wczoraj gorączka była już raczej w normie, nocą obyliśmy się bez koncentratora tlenu i ambu i nawet udało nam się pospać. Zwolnienie z ćwiczeń i przedszkola do poniedziałku włącznie, ale chyba pokusimy się już o wędrówkę na podwórko, bo pogoda iście majówkowa, a w domu coraz większe nudy.