Ekipa w Warszawie

Poza relacją z gabinetu Pani Doktor Stępień, wpis warszawski miał mieć jeszcze inny wydźwięk. Nie chciałam jednak, żeby po pierwsze urósł do niebotycznych rozmiarów, a po drugie, żeby ten inny wydźwięk zniknął gdzieś w ferworze walki.

Otóż moi mili, wielką wartością dodaną pisania bloga i życia w sieci jest fakt, że poznajemy i spotykamy ludzi, których w „normalnym” życiu nie mielibyśmy szansy nawet minąć na ulicy. Już pomijam fakt, że wszyscy wszystkie te znajomości wymieniliby jednym ruchem ręki na poprawny kod genetyczny i zdrowe dziecko. No, ale skoro jest jak jest, to w pełni korzystamy w plusów życia towarzyskiego, jakie w pakiecie przyniósł nam potworzasty. Nasi rodzice (dziadkowie Frania) śmieją się, że nasi internetowi dzielą się na: „a na co choruje ich dziecko?” lub „odezwali się przez bloga?”. No tak jest. Z wieloma znajomości internetowe połączyła chemia, przegadane do świtu noce, wspólne plany i osobliwe chorobowe poczucie humoru. Czy Wy wiecie, że w rodzinach z potowrem, jak nasza, czarny humor stoi na baaaardzo wysokim poziomie? A wiecie, że Ci „niezapotworzeni” bardzo szybko łapią o co chodzi z tymi żartami i te najbardziej soczyste są czasem ich autorstwa? To chyba takie nasze oswajanie rzeczywistości.

No, ale wracając do wojaży warszawskich. Nie mogło, nie może nigdy nasz wyjazd obyć się bez wizyty na czerwonej kanapie. Jej gospodarzem, jak wiecie jest Precel, ale do tej pory to Matki miał największą satysfakcję z plotkowania, Ojcowie z opalania się na balkonie, a chłopaki bywali po prostu przy rodzicach. Jednak nie tym razem! Po raz pierwszy w historii naszych spotkań Franek był na tyle odważny i już na tyle dorosły, żeby móc nawiązać prawdziwą relację z Preclem. A co połączyło pięcio- i dziewięciolatka? No jasne, że komputer! Od niedawna Szymon jest posiadaczem komputera sterowanego wzrokiem, a dobrze wiecie, że na dźwięk słowa komputer Franek nie ma żadnych strachów i oporów. Precel więc pokazywał na czym polega jego nowa zabawka (swoją drogą to okrutnie trudne takie sterowanie wzrokiem), a Franek z podziwem w nomen omen oczach zarządzał, w którą grę chłopaki mają pograć. I tak właśnie zaczyna się kumpelstwo…

20150407_181812

Prosto z czerwonej kanapy ze ściśniętym żołądkiem pogoniliśmy do Niego. Do tej pory rozwijaliśmy naszą znajomość wyłącznie internetowo, a fakt, że będzie chemia wiedzieliśmy nie tylko dlatego, że Ich potworzasty to dokładnie ten sam potworzasty, co nasz, ale też dlatego, że najbardziej zakręconą matką zaraz po mnie, jest ta Krzysiowa. A gdybyście drogie kobitki kiedyś rozmawiały przez telefon z Ojcem Krzysiowym, to macie wrażenie, że słuchacie radia! I to bardzo fajnego radia. Chociaż to Matka jest taką gadułą, że o matko! No i oni są dokładnie tacy, jak my na początku, więc mogliśmy się pośmiać wspólnie z zabierania całego domu przydasi na jeden dzień i wzajemnego przepraszania się z tytułu wycia ssaka, jakbyśmy tego dźwięku nie znali! 😉 Krzysiek okazał się uroczym, długorzęsym zaczątkiem gaduły, który przy całym zakręceniu i wsparciu swoich rodziców osiągnie dużo więcej, niż założył medyczne głowy. Ludzie, ależ oni są fajni! A Franek? Do dziś wspomina Krzysia i ciągle powtarza, że jak młody dorośnie, to będą razem jedli frytki, bo teraz Krzyś jest jeszcze za mały. Słyszysz Gosia? JEDLI!A z resztą zobaczcie. Tylko uprzedzam: te zdjęcia zdecydowanie podnoszą poziom cukru w organizmie. To cud, że Warszawa przetrwała taki nawał słodyczy.

20150407_213803 20150407_213854 20150407_232711