Wszyscy nasi znajomi wiedzą, że Franek jest uzależniony od komputera. Ściślej od tabletu. Jeszcze ściślej od filmików. A najściślej to od dwóch kategorii filmików: skoki narciarskie upadki i rajdy samochodowe wypadki. Doszło do tego, że Dziedzic sam potrafi odblokować sobie tablet, wpisać kod pin, włączyć odpowiednią ikonkę, wpisać tytuł filmu i… zniknąć. Do tego stopnia, że nie przeszkadza mu nawet takie furkotanie w rurze, że na Helu słychać. Czasem tylko poprosi o picie, poprawienie nogi, czy podłączenie do ładowarki tabletu, nie respiratora. Wiemy, wiemy- to nasza wina i porażka rodzicielska. Musicie sobie jednak zdawać sprawę, że dla takiego chłopca jak Franio- chłopca, który potrafi czytać, pisać, liczyć, który mentalnie jest świetnie rozwinięty, a którego ciału daleko do doskonałości współczesny świat oferuje niewiele atrakcji. Dlatego przymykamy oko na osobliwe hobby Franka i korzystając z przewagi bycia rodzicem, ustalamy tryliardy zasad korzystania z tabletu, dawkując czas i porę. Tym samym od jakiegoś czasu w naszym domu obowiązuje zasada: niedziela bez komputera. Ponieważ żyjemy w czasie tabletów, smartfonów i miliona innych nośników internetu za komputer w naszym domu uznaje się wszystko, w czym można obejrzeć filmik lub zagrać w grę. Początki były straszne, były negocjacje, były akty terroryzmu, były płacze, żale i fochy. Potem nadszedł czas oswajania i próby łamania zasad przy okazji pobytu w innych domach lub z tytułu słabej silnej woli Babci Domowej, czy którejś z Cioć- wszak wiadomo, że one szybciej ulegną, niż bezduszni mama i tata. Nadszedł jednak taki moment, że nasz Francesco już w sobotę przypomina nam, że w niedzielę nie ma komputera, bo to jest cały dzień dla rodziny. Przypomnę Wam tylko, że tydzień roboczy Franek ma wypełniony od rana do wieczora rehabilitacją, przedszkolem, wizytami u logopedy, czy lekarza. Do tego dochodzi normalne ogrywanie rodziców w monopoly junior, a jak tylko pogoda dopisuje- rajdy na elektryku i piłka z Tatą. Zatem, żeby spędzić cały dzień we trójkę, mamy najczęściej tylko niedzielę.
Dlatego dzisiaj z okazji niedzieli i dnia bez komputera Francesco podbijał wesołe miasteczko. Ogromny progres widzę w zachowaniu Dziedzica: jeszcze rok temu nie opuścilibyśmy auta, bo Franek na widok tłumów ludzi, huczącej dziwnej muzyki i dziwnych nowych sprzętów za nic w świecie nie dałby się namówić na takie szaleństwo. Cały czas bowiem zbieramy żniwo pięciu miesięcy pobytu w szpitalu- pamiętacie, że tam ciągle to samo światło, ta sama temperatura, wilgotność, zero hałasu, stresu, te same twarze? Pięć miesięcy i zero bodźców ze świata zewnętrznego. To nie pozostało bez śladu. Oswoiliśmy już wiatr i deszcz na buzi, oswoiliśmy tłumy, oswajamy karuzele, bujaki i inne szeroko pojęte „atrakcje” dla dzieci. Dziś też nie było łatwo. Franek oczywiście zaprotestował przy prezentacji KAŻDEJ przedstawianej mu zabawki, ale koniec końców z zaciśniętymi ustami, stresem w oczach i mantrą pod nosem” „to mi się chyba nie będzie podobało”, zdał się na naszą intuicję i pozwolił namówić się na karuzelę i samolot pająka! Okazało się, że nie taki diabeł straszny i trzeba było naszego syneczka namawiać do wyjścia. Do tego stopnia, że Franek zauważył to, co widzieli wszyscy dorośli: „Ten samolot tato za krótko lata, musisz kupić jeszcze jeden żeton.” Dziadek Ksero usłyszał obszerną telefoniczną relację z niedzieli, a dotleniony Franio długo nie mógł zasnąć, upewniając nas, że niedziela bez komputera też może być fajna.