Wychowywanie prawie czterolatka to jest, Wam powiem, okrutnie ciężka praca. Bez przerw, bez urlopów, bez taryfy ulgowej. Nie mówię wcale, że nie bywa, że jest pięknie, że jest maj. Bywa. Bywa, że Dziedzic zjada przez cały dzień wszystko, co tylko pod nos mu się podsunie, bywa, że „dzień dobry” sąsiadce z uśmiechem powie, bywa w końcu, że spać pójdzie o przyzwoitej porze- rodzicom dając coś na kształt wolnego wieczoru. Bywa. Ale dlaczego kurczę coraz rzadziej? Jeśli myślicie sobie, że ten mały niebieskooki blondynek jest grzecznym i ułożonym idolem przepięknych Czytaczek- mylicie się. Jeśli myślicie także, że bycie podłączonym do respiratora, z dość nieciekawą diagnozą w papierach jakoś utrudnia doprowadzanie rodziców do ostateczności- także się mylicie. No cóż mam napisać? Franciszek dorośleje. W złym tego słowa znaczeniu. Podejrzewam, że na nastoletni bunt jeszcze zbyt wcześnie, jednak muszę Wam przyznać, że ten przedszkolny wychodzi naszemu synowi zawodowo. Z resztą jak wszystko za co się zabiera.
I choć do wzywania super niani jeszcze daleko, a poradniki w stylu „jak powiedzieć czterolatkowi, że przegina” leżą zakurzone w… No dobra, przyznaję, nigdy nie korzystaliśmy z poradników. Jakoś wolimy na czuja. Jest ciekawiej. Jeśli wiecie, co mam na myśli. Jednakowoż wracając do meritum. Mamy w domu błękitnooką bestię. Młodzieniec potrafi jajecznicę ze śniadania przetrzymać w buzi do obiadu. Potrafi powiedzieć pani w sklepie, że nie powie dzień dobry, bo nie musi być grzeczny. Potrafi podnieść swój zarurkowany głos i powiedzieć, że uwaga: teraz krzyczę mamo! Potrafi obrazić się milion razy i cztery miliony razy nie odzywać się do matki za karę.
Na szczęście na Miśka Zdziśka zareaguje zawsze. Ma się te sposoby poniżej pasa. 😉 Popatrzcie: ta mina, to spojrzenie. Aż strach się bać!