Leczymy zęby pod respiratorem

Odkąd pamiętam Francyś cierpiał na nadwrażliwość, jeśli chodziło o głowę – nienawidził wręcz dotykania swojej twarzy, więc wszystkie zabiegi od szyi w górę były dla niego cierpieniem ponad siły. Wiele pracy kosztowało go odwrażliwianie buzi, jednak do tej pory nie jest fanem mycia włosów, buzi, smarowania kremem, wiejącego w twarz wiatru, kropli deszczu i najgorzej… mycia zębów. Jednak wieloletnia praca z terapeutami i nasze niedasiowe podejście do życia sprawiło, że wszystkie te rzeczy można z Frankiem zrobić i nie kosztuje to nas nieszczęśliwości ponad siły. 

Niemniej jednak ta nadwrażliwość i nasza wrażliwość sprawiły, że Franka dopadła jedna z gorszych przypadłości dzieci XXI wieku – próchnica. Bardzo trudno było myć zęby chłopcu, który z całych sił zaciskał szczęki, przy najmniejszej próbie ingerencji w jamie ustnej. Franek (co widać na wszystkich „uśmiechniętych” zdjęciach z przeszłości) miał zęby okropnie zjedzone przez próchnicę. Jego pierwsze jedynki były niemal całe czarne. Jest to oczywiście nasza wina, bo to my powinniśmy znaleźć sposób, żeby jego zęby porządnie szorować. Kiedy jednak Franek cierpiał katusze przy każdej próbie mycia, a ja w głowie miałam, że oprócz mycia zębów stosuje wobec niego swoją przewagę fizyczną przy smarowaniu twarzy, ćwiczeniach których nie lubi, obcinaniu paznokci a nawet przy załatwianiu się – odpuszczałam i kiedy on zalewał się łzami kończyło się zaledwie na muskaniu zębów szczotką. Efekt był taki, że próchnica powiększała się, a zakażone nią zęby zaczęły Franka boleć. Ponieważ samo mycie przysparzało katuszy, nie było mowy o tradycyjnym leczeniu w gabinecie stomatologicznym. Zdecydowaliśmy się wtedy na leczenie pod znieczuleniem ogólnym.

Pierwszy taki zabieg odbył się kilka lat temu w ramach kontraktu przychodni z NFZ. Zabieg więc był bezpłatny. Franka uśpiono (ale nie zwiotczono, co ważne przy chorobach nerwowo – mięśniowych!), był pod stałą kontrolą anestezjologa, znieczulono miejscowo, nie musiał się bać, a dentysta miał ogromny komfort pracy, bo mógł za jednym zamachem wykonać wszystkie niezbędne zabiegi. Wówczas – co najbardziej rzucało się w oczy – usunięto Frankowi mleczne jedynki i uratowano pozostałe mleczaki. Różnicę widzieliśmy od razu. Poza efektem estetycznym (czarne zęby nawet u uroczego Franusia nie wyglądały uroczo), był też efekt stricte zdrowotny. Franek chętniej jadł, chętniej próbował nowych smaków, przestał zgrzytać zębami. Mycia zębów jednak nie tolerował w dalszym ciągu. W grę nie wchodziła ani elektryczna bajerancka szczoteczka z autami, ani tradycyjna manualna. Nowe (stałe) zęby pojawiły się w ubiegłym roku. Jedynki wystrzeliły znienacka, tradycyjnym sposobem wypadły mleczne dolne i zaczęły pojawiać się drugie zęby. 

Problem próchnicy jednak znów zapukał do naszego domu. Francysiowe mycie zębów szło opornie, a poprzednio wyleczone zęby zniszczone kiedyś przez ubytki znów zaczęły sprawiać ból. Zdecydowaliśmy więc o powtórzeniu leczenia. Kolejny raz w ramach usług świadczonych na nfz. Tutaj malutka uwaga: leczenie pod narkozą jest darmowe tylko dla niepełnosprawnych. Należy wziąć skierowanie od swojego dentysty z informacją z jakiego powodu pacjent musi być poddany takiemu leczeniu, mieć aktualne orzeczenie o niepełnosprawności i zapisać się na zabieg. Termin wyznaczono mniej więcej miesiąc po moim telefonie. Biorąc pod uwagę fakt, że był to koniec roku i fakt, że to jednak nfz, poszło dość w sprawnie.

W dniu zabiegu Franek musiał być przez cztery godziny na czczo. Bał się okrutnie. Głównie dlatego, że w pamięci nie zagoiły się wspomnienia z poprzednich zabiegów w uśpieniu – tego wakacyjnego i tego z pegiem. Franek bał się, że będzie mu się źle oddychało, że nikt nie zrozumie naszego tajemnego znaku, którym Franek alarmuje nas o problemach, kiedy problem nie pozwala mu wydusić słowa, ostatecznie bał się samego zabiegu. Zupełnie inaczej niż za pierwszym razem, teraz mogłam być z Frankiem do momentu aż zasnął, potem zaproszono mnie do poczekalni, w której słychać było znajome wszystkim wiercenie i obce dla wielu pikanie aparatury monitorującej Franka. Tak jak się spodziewaliśmy kilka zębów (na szczęście mleczaków) trzeba było usunąć, pozostałe wyleczono z próchnicy, Frankowi założono jeden szew. Cały zabieg trwał ponad godzinę, bo jednak sporo było pracy. I o ile obyło się bez komplikacji stricte medycznych, to Francyś posypał się totalnie. Kiedy się wybudzał nie mogło mnie jeszcze być przy nim. Buzię miał opuchniętą, język zdrętwiały. Dawał tajemne znaki, ale mimo, że o nich uprzedzaliśmy, niestety nikt ich nie zrozumiał. Franek płakał więc najrzewniej jak potrafił, co jeszcze bardziej utrudniało mu oddychanie. Nagromadzenie śliny z zabiegu i tej z płaczu doprowadziło do zalania rury, ssak chodził więc bez przerwy. Dużo, bardzo dużo czasu zajęło mu uspokojenie się. Mimo naszych uprzedzeń i dokładnych tłumaczeń przed leczeniem, emocje zeszły z niego w najgorszy możliwy sposób.

Dziś Franek jest już ponad miesiąc po zabiegu. Szew rozpuścił się, złe wspomnienia zatarły. Musimy umówić się na kontrolną wizytę do naszej Pani Doktor. Z plusów najbardziej oczywistych – Franek pozwala myć zęby. Co prawda nadal uważa, że wszystko go boli i że to najgorsze uczucie na świecie, ale wie, że zęby myć trzeba. Poza tym takie leczenie, to luksus ogarnięcia wszystkich ubytków za jednym zamachem, bez świadomości trudnego pacjenta, jakim bez wątpienia był także nasz Francyś. Z tego co zauważyłam w poczekalni z podobnego rozwiązania korzystali rodzice dzieci niepełnosprawnych intelektualnie i ruchowo w różnym wieku. Wydaje mi się, że mnogość nieprzyjemnych zabiegów, którym poddawane są dzieci z każdym rodzajem niepełnosprawności jest wystarczającym usprawiedliwieniem jakim jest luksus leczenia zębów w czasie snu.

Jeśli macie jakieś pytania, co do tego rodzaju leczenia chętnie opowiem. 

Twardziel.

Na każdego młodego mężczyznę czeka niezliczona ilość pułapek. Kiedy młody mężczyzna chce zostać całkiem dorosłym facetem (choć nie ma naukowego dowodu, że takowi istnieją) musi być wyjątkowym twardzielem. Takim właśnie twardzielem jest Franklin. Niestety. Oprócz kilku zalet, które odziedziczył po mamusi, w dziedzictwie otrzymał także awersję do wszelkiego rodzaju i rozmiaru igieł. W mamusi od zawsze gęsią skórkę wywoływało wszelkiego rodzaju kłucie i pewne jest to, że żadne z naszej trójki nie zostanie fanem akupunktury.

Franciszek miał dzisiaj szczepienie. Nasza nieoceniona Doktor Pediatra uprzedziła oczywiście wcześniej o swojej wizycie, ale na wszelki wypadek postanowiliśmy nie informować zainteresowanego. Pech chciał, że w momencie wizyty Pani Doktor, Franek ucinał sobie właśnie popołudniową regenerującą drzemkę. Nie dość zatem, że został wybudzony z głębokiego snu, to na dodatek od razu wrzucono go na głęboką wodę i zaserwowano kłucie. Protest Dziedzica mógł być słyszany nawet nad morzem. Łzy i żal osiągnęły apogeum, a nastrój powrócił dopiero przed kąpielą. Za dobrą monetę można uznać fakt, że szczepi się tylko zdrowych Młodzieńców, co oznacza, że prócz choroby właściwej Frankowi nie dolega żadna dodatkowa niespodzianka.

Poza tym w ramach monitorowania stanu zdrowia Franka otrzymaliśmy skierowanie do poradni kardiologicznej, żeby upewnić się, że z serduszkiem Franklina jest wszystko w porządku. Dzieci ze SMARD1 mają tendencję do nagłych napadów potu ( co u Franciszka zaobserwowaliśmy już dawno) i do przyspieszonej akcji serca właśnie. Dobrze, żeby co jakiś czas skontrolował to specjalista.

A jeśli o specjalistach mowa. Nasza Ciocia Monika rehabilitantka zapisała nas na wizytę do Bardzo Ważnej Specjalistki A Wręcz Guru Od Rehabilitacji w Polsce, która swoją praktykę ma w Warszawie. W związku z tym już niedługo planujemy najazd na stolicę, więc proszę przygotowywać tam czerwone dywany, reflektory i inne smakołyki, bo Dziedzic nadciąga! W planach mamy także tak zwane „przyokazje”. Przy okazji bowiem spotkamy się z Doktor Genetyk, która po rocznej przerwie oceni Franciszka i jego Potworzastego oraz wizytę u Precla i jego Taty (który gotuje jak nie wiem co i zupełnie nie krępujemy się wpraszać na kluchy i inne takie).

Jeśli już o wyjazdach mowa, to zaraz po powrocie z warszawskich wojaży planujemy inny bardzo ważny i bardzo wyjątkowy dla nas wyjazd. Jednak o tym sza! Po pierwsze: rozbudzimy Waszą ciekawość i tym sposobem zajrzycie tu jeszcze kiedyś, a po drugie: nie zapeszamy! 🙂

Tymczasem w Dziedzicowej paszczy pojawiły się dwa kły. Prawy dolny i lewy górny. Taddam!

Różności Frankowe.

Kiedy ostatnio czytałam Preclowego posta o tym, jak to przed kontrolą z hospicjum Preclowa Mama musi sprzątać ( o tu: http://preclowastrona.blox.pl/html  )- przyznaję, że się śmiałam. Sprawiedliwość dopadła mnie szybko. Dziś rano (a przypominam, że jest sobota i rano to 9:30) ktoś zastukał do drzwi. To Ciocia-Pielęgniarka z HELPu. A u nas w domu brakowało tylko jednego. Porządku. Ok, nie chciało mi się wczoraj zmywać, łóżko też było jeszcze nie posłane, no i generalnie szał ciał i uprzęży. Na szczęście ciocia taktownie przemilczała całość, obejrzała Dziedzica i pojechała. No cóż, okazuje się, że nie znasz dnia ani godziny…,więc lepiej sprzątać po kolacji.;-)

Jest godz.22:25- niech wpada kto chce, jest porządeczek:-)

Poza tym, w końcu przyjechała! Piękna taka, w sukience w kwiatki i cała w uśmiechach:-) Suzana. Franek odtańczył sambę z wujkiem P., pokazał zęby swojej przyszłej żonie i zasnął… Czekamy na jeszcze!

Z nowości Frankowości:

Synuś dziś znów nie chciał jeść. Podejrzewam, że już ostatnia z jedynek daje mu się we znaki. Ma tak napuchnięte dziąsełko, że nawet smarowanie żelem, sprawiało mu ból. Niech już te zęby dadzą mu spokój, bo serce mi się kroi za każdym razem, kiedy mam mu założyć sondę. Zastanawia mnie też, czy on w ogóle nie je za mało. Nie wygląda na zabiedzonego. Staramy się, żeby dostawał i kaszkę i owoce i zupę i przemycamy co chwilę po kilka łyków soku lub herbaty, ale boję się, że to mało. Zastanawiam się, czy nie poprosić o pomoc kogoś, kto powie mi, jak liczyć kalorie, żeby Frankowe menu było ok. A może zwyczajnie jest niejadkiem?

No i wieczorami, kiedy dom już śpi, smutno mi i źle. Bo TO jednak nie przejdzie. Bo na TO nie ma leku…

Mamy coś nowego.

No i są! Pojawiły się. Trzy za jednym zamachem. Piękne takie, że oczu nie mogłam oderwać. Co prawda troszkę nieśmiałe są jeszcze i ledwo je widać, ale za to jaką niespodziankę nam sprawiły.

Od dziś drodzy Czytacze Franek jest posiadaczem trzech pięknych pierwszych ZĘBÓW!!! Tadddam!

Pękamy z dumy i mamy nadzieję, że zostaną z nami jak najdłużej:-)

 

***

Poza tym: dzwonił Doktor Opiekun: przyjeżdża w poniedziałek od rana, sprawdza sprzęt, uspokaja starych i czekamy na Franka:-D Adrenalina buzuje, organizacja na najwyższym stopniu, schody w dalszym ciągu z dziurą a matka bloguje…

Jeszcze 4 dni.