Tata pływak

Wysłaliśmy naszego Tatę na męski weekend do Wujka Artura. Nie bez znaczenia jest tu fakt, że Tatę i Wujka łączy wspólna przeszłość: studia i akademik. Gdyby uwierzyć w połowę ich historii z tego okresu, można byłoby napisać niejedną ciekawą powieść, bo całości to już naprawdę wolę nie znać. Tata i Wujek przyjaźnią się od lat i kochają miłością wielką, dlatego w sprawie minionego weekendu wykonali milion połączeń telefonicznych i ustalili każdy najdrobniejszy szczegół. My (czyli żony) patrzymy na tę przyjaźń z uśmiechem pobłażania, bo dobrze wiedzieć, że Twój misiaczek pysiaczek ma kogoś na kogo może liczyć poza Tobą (żoną znaczy). Nie to wszystko jest najważniejsze. Najistotniejsze w tym wyjeździe było miejsce! Bo Artur mieszka w jednym z najbardziej dwuznacznych miast w Polsce – w Łodzi. Dlaczego dwuznaczne? Otóż dlatego:

Godzina 22.40, czyli taka, że telefon do żony jeszcze wypada, pora niby nie późna ani nazbyt wczesna, że podejrzana, a odmeldować się trzeba. Rzeczony nie wie, że po drugiej stronie kabla istny armagedon i wolna Amerykanka. Taty nie ma, więc na obiad jemy naleśniki z powidłami i cały dzień włóczymy się po mieście, do tego gromadnie nie idziemy spać, tylko oglądamy bajki i skaczemy po łóżku. Telefon odbiera Leoś.

– Halo? Tata? Gdzie jesteś? – pyta, choć wie, że Tata jest u Wujka i nie dzwoniliśmy wcześniej, żeby nie przeszkadzać i się nie ujawniać. – Leoś? A czemu ty synku jeszcze nie śpisz? – pyta Tata i wyraźnie słychać, że wyjazd udany. – Tato! Co robisz? – oczekuje relacji Młodszak. – Jestem u Wujka Artura w Łodzi i właśnie wybraliśmy się na piwko – referuje Tata i nie wie, że stąpa po grząskim gruncie. – Tatoooo, a będziecie pływać? – Leoś nie daje za wygraną. – Pływać to mam nadzieję, że dziś nie – na te słowa nawet ja oddycham z ulgą, bo jeszcze pływania im tam do tego piwka brakuje. – Taaaato – rozpłakuje się w sekundzie Miluś – to po co ty pojechałeś do tej ŁODZI, skoro nie chcesz pływać?

Tata na szczęście nie pływał, wrócił cały i zdrowy i nawet wcale nie musiał się tłumaczyć, że był w Łodzi i nie korzystał z opcji pływania.

 

Śniadanie u Spidermana

Poranek po przyjęciu urodzinowym Leosia, na którym sok jabłkowy i woda z cytryną lały się strumieniami, a męski klub w wieku do lat sześciu wyjął WSZYSTKIE zabawki na środek pokoju, był w naszym domu naprawdę ciekawy. Otóż do śniadania, poza Mamą, Tatą, Frankiem i Leonem zasiedli Spiderman z duplo w traktorze lego oraz jeden z samolotów Super Wings w swoim pojeździe. Leoś znany w rodzinie marzyciel, wizjoner i nadinterpretator rzeczywistości między jednym a drugim kęsem kanapki z ogórkiem małosolnym, próbuje zaimponować starszemu bratu:

– Franek, a wiesz? Ja widziałem kiedyś Spidermana.

– Leosiu – odpowiada z pobłażaniem Starszak – powiem ci coś: spidermany tak naprawdę nie I-STNIE-JĄ.

– Franek! – wkurzył się nie na żarty niedawny jubilat – JĄ! One mają dziwne buzie może, ale JĄ!

A Wasze Spidermany? Co JĄ na śniadanie?