Wydaję mi się, że muszę całkiem zabawnie wyglądać, kiedy wybieram się na miasto sama z Frankiem i Leonem. Staram się co prawda wtedy wyglądać w miarę przyzwoicie – typu świeżo umyta grzywka, wygodne obuwie i schludny ubiór, ale umówmy się – jeśli dodać do tego cały bagaż, który choć staram się spakować rozsądnie, to wygląda jakbym uciekła z domu, wiecznie rozbiegany wzrok, bo Leon biega, borze tucholski jak on biega oraz moja mina na „wielką panią”, której totalnie nie kontroluję, no to już widzicie jak to wygląda. A jeśli do tego dodamy fakt, że jesteśmy właśnie w kolejce do kasy kinowej w czasie pierwszego tygodnia wyświetlania „Króla Lwa”, to tak – musi to być fascynująca obserwacja dla kogoś z zewnątrz.
Fascynująca, bo zwykle przy kasie nikt nie wie, jak nas zakwalifikować i policzyć bilety, bo trio: niepełnosprawny, opiekun i niepełnoletni nijak nie mieści się w wyliczeniach kinowych. Bo zwykle sugeruje się nam miejsca dla niepełnosprawnych, a my chcemy te wyżej. Bo Leon w międzyczasie ucieka siedemnaście razy, a Franek siedemdziesiąt upewnia się, że kupię mu nachosy z sosem serowym. Kiedy już dojdziemy do porozumienia w kwestii biletów, kupię nachosy, popcorn dla Leona i jakieś picie, to muszę to jakoś przetransportować na salę. Leon jest już wtedy zwykle zainteresowany swoim popcornem, więc można liczyć na jego pomoc i ostrożność- bo co jak co, ale jedzenia to Leon nie pozwoli zniszczyć. Pozostaje tylko picie i nachosy, który układam na podnóżku Franka i ruszamy ku sali.
Tutaj należą się brawa obsłudze Cinema 3D, bo za każdym razem oferuje nam pomoc. W ostatni weekend, Panowie nosili ssak i respirator, pomogli pozbyć się opakowań po jedzeniu i zaoferowali pomoc przy obsłudze wózka. Dzięki, bo w Heliosie nigdy się to nie zdarzyło. Jednak przewagą Heliosa nad Cinema są fotele. Jeśli rezerwujemy miejsca na samiutkiej górze, jest ok i tutaj i tutaj, ale w przypadku miejsc w głębi sali, tylko w Heliosie Franek widzi ekran. W Cinema nie widział nic, podkładka dziecięca zupełnie dla niego się nie nadaje, więc jeśli nie mój patent z siedzeniem od kimby (sprawdza się tylko na podwójnych kanapach u góry, zdj. obok z wyjścia na Sekretne Życie Zwierzaków Domowych 2 – też polecamy!), to pozostają matczyne kolana.
Wracają do tego, jakim fascynującym przypadkiem dla obserwatorów jesteśmy. W sobotę mieliśmy miejsca w dziewiątym rzędzie, na samiutkim środeczku. Zablokowałam więc wózek z Frankiem, respiratorem, ssakiem, nachosami i piciem na samej górze i zaprowadziłam Leona na miejsce. Potem wróciłam po sprzęty i jedzenie. Potem po Franka i respirator, potem przeprowadzić i zaparkować wózek, żeby nie tarasować przejścia. Gdybym do tego dodała jakiś regularny trening, to na bank mogłabym w końcu wyglądać, że hej. W drodze powrotnej pomagali nam już Panowie z kina. Ale cóż, wróćmy do filmu.
„Król Lew” w wersji filmowej jest absolutnie genialny! W polskiej wersji tak, jak w amerykańskim oryginalne z przeszłości pozostawiono tylko dubbing Mufasy, dlatego próżno dosłuchiwać się Krzysztofa Tyńca w roli Timona. To nie zmienia faktu, że Maciek Stuhr podołał i jest przefanastyczny a śpiew w jego wykonaniu sprawił, że ja i Franek popłakaliśmy się ze śmiechu. Trochę obawiałam się reakcji Leosia, bo wiecie hieny, Skaza no i śmierć Mufasy, jednak muszę przyznać, że Skaza nie jest tak straszny w jak w animowanej wersji – tam jest mocno przerysowanym lwem ze strasznymi oczami, tego efektu raczej nie dało się osiągnąć w filmie i Artur Żmijewski sprawił, że Skaza był tylko złym wujkiem, którego raczej się unika, ale nie kuli się z przerażeniem pod fotelem. To chyba mój jedyny „zarzut”, aczkolwiek byłam tak zauroczona całością, że zaczęłam szukać dziury w całym dopiero po przeczytaniu jakiś analiz na forum filmowym. W każdym razie Król Lew jest zachwycający. Wszystko, co tam widać ogląda się z zapartym tchem. I choć zna się historię i jej zakończenie, to wszystko tam jest zaskakująco naturalne. Myślę, że może przekonać Was fakt, że Leon od połowy oglądał film na stojąco i najbardziej podobało mu się, kiedy lew Simba ryczał. Bo lwy ryczą tam naprawdę przekonująco. Śmierć Mufasy wzruszyła nie tylko mnie, Francyś i Leon potrzebowali przytulasa i trzymania za łapkę, ale na szczęście hakuna matata rozjaśniła nastroje. Polecamy Wam „Króla Lwa” bardzo mocno, bo ja i Franek mamy plan pójść jeszcze raz, kiedy Leon i Tata będą na basenie, ale ciiii…. 😉