Jedną z naszych ulubionych rodzinnych atrakcji jest kino. Razem z Franiem widzieliśmy niezliczoną ilość filmów dla dzieci i kiedy na jednych gremialnie przysypialiśmy, na inne czekaliśmy z kalendarzem w ręku, to jeszcze inne totalnie nas zaskakiwały- na plus. Dziś było tak samo. Już dawno widzieliśmy reklamę w kinie i kiedy okazało się, że dziś jest pokaz przedpremierowy, zaprosiliśmy Julkę i poszliśmy na „Coco”.
Jeśli nie macie planów na któryś z listopadowych wieczorów, to polecam wyjście na „Coco”. Bajka doskonale obrazuje zwyczaj obchodzenia święta zmarłych w Meksyku, a przy tym nie jest przekrzyczana, postacie są przyjemne w odbiorze i nawet „czarny charakter” nie przeraża, raczej zmusza do refleksji. Coco to pełen gwaru, hiszpańskich słówek, dowcipu i doskonałego polskiego dubbingu obraz o meksykańskiej rodzinie, w której od pokoleń zakazana jest muzyka. Na przekór starej praprababce Imeldzie, całkiem nielegalnie zajmuje się nią Miguel, który w święto zmarłych postanawia spełnić swoje wielkie marzenie i wygrać konkurs talentów, grając na gitarze. Na skutek magii i wierzeń przenosi się do świata umarłych, gdzie spotyka swoich przodków i poznaje prawdę o zakazie muzykowania. Wzrusza w „Coco” wiele. Stosunek do przodków, do nestorów rodu, wyjątkowość bycia członkiem rodziny. Najpiękniejsze jest jednak to, że jest to film o marzeniach i o dążeniu do ich spełnienia, a ten temat, jak wiecie przerabiamy całkiem poważnie od kilku lat. Jeśli jeszcze Was nie zachęciłam, to nie zdradzając zakończenia, powiem Wam, że Franio po wyjściu przeżywał mocno, że końcówka była „taka super mamo, że się prawie poryczałem”! No cóż, mój tusz też nie wytrzymał tej próby.
A teraz kilka słów o Helios Kalisz. W naszym mieście są trzy kina. Dwa to sieciówki i obydwa mieszczą się w galeriach, czyli jak się domyślacie, na poziom kinowy dojeżdżamy windą. Do tej pory rezerwowaliśmy miejsca w pakiecie- jedno dla niepełnosprawnego, jedno dla opiekuna. Po przerobieniu wszystkich sal w kaliskim Heliosie, sama mianuję się ekspertem. Miejsca dla niepełnosprawnych to kaszanka. W pierwszym rzędzie i są po prostu pozostawionym placem, w podłodze którego tli się znany wszystkim znaczek człowieka na wózku. Wszystko po to, żeby można tam było zaparkować. Zazwyczaj można manipulować jeszcze jakoś pojazdem, ale nieraz jest tak, że są zablokowane ścianką z kratki metalowej, więc siedzi się już totalnie pod ścianą. Ok. A co, jeśli niepełnosprawny nie korzysta z wózka? Tylko ma na przykład Zespół Downa? Gdzie ma siedzieć? Bowiem okazuje się, że jeśli nie korzystam z tegoż miejsca, nie mogę kupić miejsca dla niepełnosprawnych, ponieważ panie w kasie „nie mają jak tego nabić”. Jeszcze niedawno Franek korzystał z miejsc w pierwszy rzędzie. Teraz, kiedy jest większy, a kręgosłup ma słabszy, trudno jest mu wytrzymać cały seans z głową zadartą nienaturalnie do góry. W związku z tym, chcemy siadać wyżej. Kiedy jednak siadamy wyżej, a chcemy mieć wózek, musimy mieć miejsca najwyżej, żeby ten wózek wnieść (to nie jest mój autorski pomysł, widziałam kiedyś grupę młodziaków, którzy tak wnosili swojego kolegę i bezczelnie to kopiuję). Jeśli nie uda się kupić miejsc najwyżej, staram się rezerwować podwójne kanapy- po to, żeby zmieścić siebie, Franka, respirator, ssak i popcorn. Dlaczego więc, skoro na planie jest kanapa podwójna, w sali okazuje się, że są to dwa miejsca pojedyncze? Póki co, radzimy sobie, ale myślę perspektywicznie. Franc rośnie, ja się starzeję. Usadzanie go na samodzielnym fotelu, to naprawdę sport dla wytrwałych. Do tego polityka biletowa. Choć wszyscy Państwo z obsługi są zazwyczaj mega pomocni i mili, to w sumie sami nie wiedzą, jak nas kategoryzować. Czy w duecie jesteśmy niepełnosprawni (za darmo) plus opiekun (ulgowy)? Z miejscem w pierwszym rzędzie. Czy niepełnosprawni (ulgowy) plus opiekun (ulgowy) z miejscem w rzędach „normalnych”? Dziś, z racji tego, że była z nami Julka i jej mama, skorzystaliśmy z promocji biletu rodzinnego w rzędach ogólnych, ale nie zawsze mamy parę do pary. Warto to może przemyśleć? Jak sobie więc radzimy? Kaliskie kina tylko w niedzielę i w dniu premier są totalnie oblegane, zwykle więc kupujemy bilety sporo po premierze, zainteresowanie jest mniejsze, a my czekamy do ostatniej chwili i kiedy okazuje się, że w sali jesteśmy tylko my i obsługa, czmychamy na wygodniejsze miejsca.
I jeszcze na koniec bardzo serdecznie pozdrawiam pana (celowo z małej), który zaparkował dziś na kopercie dla niepełnosprawnych bez uprawnień. Mam nadzieję, że to co pan musiał załatwić, było warte tego zabiegu. Naprawdę tak fajnie jest być na naszym miejscu?