Zaczęło się od tego, że odprowadziliśmy tatę na dworzec…
Tata bowiem wraz z Tatą Fifiego wybrali się na „mecz o wszystko” do Wrocławia. Uzbroiliśmy zatem naszego seniora w akcesoria niezbędne każdemu kibicowi, zarezerwowaliśmy miejscówkę w przedziale dla niepalących, pomachaliśmy wątłymi rączkami na pożegnanie i pojechał. Bawił się świetnie, przysyłał miliony zdjęć, a my tymczasem urządziliśmy sobie własną strefę kibica u Babci Goshi w ogródku. Był grill, kiełbaski, a Franek był tam oczywiście najważniejszym kibicem:
Jak się skończył mecz o wszystko chyba nie muszę nikomu przypominać. Szepnę Wam tylko na uszko, że senior wrócił zmęczony, ale szczęśliwy (cudnie opowiada o przygodzie życia), junior zaś po niefortunnej bramce zasnął snem głębokim i tylko niedzielne śniadanie w towarzystwie Pradziadków wywabiło go z łóżka. Niedzielę zatem spędziliśmy na podróżowaniu, a wieczorem chłopaki zasiedli przy tv, by kibicować, co po pięciu minutach skończyło się donośnym chrapaniem ze strony kanapy. 🙂
Sukces weekendu: Franek bez obaw, płaczu i lamentu pogłaskał najprawdziwszego w świecie konia i zaglądał do świnek. Chyba nasz Dziedzic dojrzewa do szaleństw na miarę dwulatka.
***
Mamowa prywata: aktualnie odpisuję na maile z frankowej skrzynki z okolic 10 czerwca. Przychodzące czytam na bieżąco. Sukcesywnie odpiszę na wszystkie, proszę tylko o cierpliwość. Pustki we frankowej szafie zmuszają czasem do prasowania, bywa też, że z własnymi myślami lepiej pobyć trochę sam na sam.