Z Frankowymi zębami to było tak, że wyrosły sobie one bogato nawożone żelazem w czasie szpitalnych wojaży. W jednym ze szpitali, zamiast dożylnie, dostawał doustnie. Potem rozleniwiony karmieniem sondą brzuch i nienauczona ssania i połykania buzia długo nie pozwalały na właściwą higienę jamy ustnej Dziedzica. Nie wspomnę już o zamiłowaniu Francynia do serków i chipsów, które raczej zębom nie sprzyjają. No i sami wiecie, jak wyglądały Franiowe zęby. Szczególnie jedynki niemal w całości zjedzone przez próchnicę, spędzały nam sen z powiek już od dłuższego czasu. Oczywiście, że dużo w tym naszej winy i musicie mi wierzyć na słowo, że dobrze zdajemy sobie sprawę, że za stan zębów Frania w dużej mierze odpowiadamy my. Powiem Wam tylko, że jesteśmy o trzy lata doświadczeń mądrzejsi, ale dobrze pamiętamy, że Franek buzi nie chciał otwierać, nie pozwalał sobie tam włożyć nawet łyżeczki z jedzeniem, a co dopiero szczotki do zębów!
Próbowaliśmy ratować zęby Frania każdym sposobem. Niestety, nawet nasza Dr Małgosia i jej anielskie podejście nie skłoniły Dziedzica do leczenia tradycyjnym sposobem: wiertło i plomba. Tym samym wczoraj Francyś został poddany zabiegowi leczenia zębów pod znieczuleniem ogólnym. Wybaczcie, ale specjalnie nie pisałam tego wcześniej- ze strachu. Teraz, kiedy już mogę Wam napisać, że poszło świetnie, napiszę także, co i jak.
Cała procedura wyglądała, jak normalny jednodniowy pobyt w szpitalu. Wcześniej nasz Doktor Opiekun wyraził zgodę na taki zabieg i sto milionów razy zapewnił mnie, że przy tym rodzaju znieczulenia nie wiotczy się mięśni. Inaczej nie zgodzilibyśmy się na taki hardcore. Z racji tego, że Franiowe rączki są chude i każde wkłucie to trauma dla niego i problem dla wkłuwającego, postanowiono, że Dziedzic zostanie najpierw uśpiony, a venflon zostanie założony tuż przed zabiegiem. Najprościej rzecz ujmując- Franek został uśpiony, a dziąsła zostały znieczulone, jak przy tradycyjnym leczeniu stomatologicznym. Cały zabieg trwał około 45 minut, po czym już w pokoju Młodzieniec wybudzał się i walczył z lekkim obrzękiem. Znieczulenie zniósł świetnie- jak to on i na koniec przybił nawet piątkę z Doktorem Anestezjologiem. Do domu wróciliśmy po około 4 godzinach, znieczulenie trzymało Franka do wieczora, ale na wszelki wypadek podaliśmy mu jeszcze na noc lek przeciwbólowy.
Jaki efekt? Doktor, który naprawiał Frankowi zęby, powiedział, że spodziewał się tragedii- w sensie zębowym. Było kilka średnich ubytków w tylnych zębach, które zostały wyleczone. Niestety jedynki trzeba było usunąć. Doktor przekonał nas, że nie ma sensu ryzykować, że coś siedzi głębiej, a leczenie kanałowe mleczaków polegałoby na kilkukrotnym znieczulaniu ogólnym, co jest dużo większym ryzykiem, niż wyrwanie tych zębów. Mieliśmy mieszane uczucia.
Wczoraj Franio miał spory obrzęk, jadł więc głównie zblendowane zimne owoce, letnią kaszkę, itp. Dziś, ku naszemu zdziwieniu zjadł całą kanapkę z serem, zupę z kawałkami warzyw, orzeszki i nawet podjadał Tacie golonkę! Mamy wrażenie, że używał całej jamy ustnej, wszystkich ząbków do gryzienia. Do tej pory korzystał raczej z prawych tylnych zębów i większość jedzenia musiała być mocno zmielona. Wydaje nam się (choć pewności nabierzemy za jakiś czas), że te jedynki musiały boleć Franka, on nie potrafił nazwać tego i radził sobie tak, jak potrafił najlepiej.
Mamy zatem w domu blondwłosego, niebieskookiego, szczerbatego syna. Syna, który po zabiegu zapytał:
-Mamo, a ja mam teraz żółtą, czy białą rurkę?
-Białą-odpowiedziałam.
Zapytałam pielęgniarki i okazało się, że szpitalny respirator, na który w czasie zabiegu był przełączony Nianio miał żółtą rurę. Obie byłyśmy w szoku.
Franek był bardzo dzielny.