Jak już wiecie z poprzednich rozdziałów naszego życia, wszystko co dotyczy Franka i jego choroby to zwykle bardzo ciężkie tematy. Przypadkowym rozmówcom, którzy ciekawi są historii jego życia opowiadamy zwykle wersję light (bo szczegóły nawet dla nas są trudne), ale i tak najczęściej nasz rozmówca robi się zielony na twarzy i rzadko zdarza się, żeby po takim wstępie chciał zostać z Frankiem sam na sam.
Inaczej jest z dziećmi. Wróć. Z młodzieżą, bo przecież do szóstej klasy chodzą już dwunastolatki, a Franek z swoimi jedenastoma wiosnami jest najmłodszy z całej grupy. Wspominałam już i tutaj i na facebooku, że trafiło się chłopakowi rewelacyjne szkolne towarzystwo – zarówno to w podstawówce, jak i to na dodatkowym angielskim (system szkoły językowej testujemy na Franku pierwszy raz, stąd nasz zachwyt). Dzieciaki są różne, to prawda. To prawda też, że na początku wszystkie bez najmniejszych wyjątków podchodzą do Franka z ogromną rezerwą. Nie dość bowiem, że ma te swoje rury i dziwne maszyny, to jeszcze zawsze matkę albo ojca za plecami. No cóż, taki lajf. Na szczęście dla Franka z wielu powodów, kiedy nic złego się nie dzieje, mamy do choroby naszego dziecka totalnie luźne podejście. On z resztą żyje ze swoimi rurami i maszynami od jedenastu niemal lat i doskonale reaguje na wszelkie problemy oddechowe. Wie, komu może zaufać w tej kwestii i wie z kim na wszelki wypadek musi reagować wcześniej (niech pierwszy rzuci kamieniem ten respiratorowiec, który w ferworze świetnej zabawy nie czekał z odsysaniem do ostatniej chwili!).
Skąd więc moja nieodpowiedzialność? Otóż z lenistwa i pragnienia wolności. Niedawno Franek obchodził swoje jedenaste urodziny. Z tej okazji zaprosił do kina dwóch kolegów i koleżankę. Oczywiście jako cień poszłam ja. Wiecie, matka za rogiem to rozmowa się nie kleiła, więc pół filmu rozmyślałam co by tu zrobić, żeby mogli trochę wyluzować. Po filmie plan był na pizzę, ale młodzież stwierdziła, że po czterech wiaderkach popcornu, to nie ma opcji, żeby wcisnęli w siebie choć kawałek pizzy i wolą połazić po galerii. Zapytałam więc, czy dadzą radę zabrać Franka i pójść sami. Zrobiłam tak z dwóch powodów: po pierwsze dlatego, że to naprawdę spoko dzieciaki, które zawsze obiecują, że będą wołać jak coś, a nasz Franek im ufa. Po drugie, bo tak bardzo nie chciało mi się chodzić po tej galerii, że nawet nie wiecie. Brygada wzięła mój numer telefonu i… poszli. Obiecali, że jak tylko coś, to będą dzwonić, a ja obiecałam, że jak zadzwonią to będę w piętnaście sekund. Jak tylko zamknęły się za nimi drzwi windy kupiłam kawę, odpaliłam audiobooka i pochwaliłam się mężowi, jakiż to genialny plan wpadł mi do głowy. Mąż wystosował wobec mnie groźbę powszechnie uważaną za karalną (pępowina z syneczkiem level master), ale ponieważ to ja byłam w galerii a on w domu, to cóż on biedny miał począć. Potem rozejrzałam się po kanapie, na której mnie zostawili. No więc oprócz mnie były tam jeszcze dwa pudełka niedojedzonego popcornu, cola, ssak, trzy kurtki, moja torebka i prezenty dla Franka. Wyobraźcie sobie jak z tym całym ekwipunkiem niczym rącza gazela biegnę odsysać mojego syneczka. No oczywiście, że bym to zostawiła, ale wizja tego biegu nadała smaczku całej historii.
Mijały długie minuty a oni nie dzwonili. Kiedy odchodzili jeden z chłopców rzucił, że on jest odporny na ból i krew i nie powinnam się martwić, ale ponieważ akurat słuchałam audiobooka o zaginięciu i morderstwie, to te właśnie słowa zaczęłam dogłębnie analizować. Nie dzwonili. Galeria w Kaliszu nie należy do największych, poza tym moje dziecko jest dość charakterystyczne (przypomnijcie mi, żebym opowiedziała Wam kiedyś historię o restauracji), więc wiedziałam, że nie zaginą. Kiedy trzeci raz na moim piętrze otworzyła się pusta winda, zaczęłam się trochę bać. Ale nie tego, że coś nie tak z Frankiem. Bardziej tego, że zaraz zaczną schodzić się rodzice i co ja im powiem? Że puściłam troje dwunastolatków z jedenastolatkiem na stałe podłączonym do respiratora na podbijanie galerii? Szczęśliwie na kilka minut przed Mamami przybyła brygada z uśmiechami od ucha do ucha i absolutnie wszyscy postanowili mi zdać relację, co robili. Jednocześnie.
Do tej pory tylko kilkoro dorosłych odważyło się na podobną akcję, jednak każdy z nich przynajmniej potrafił wentylować. Dzieciaki wzięły na klatę. Tak więc nieodpowiedzialność ma swoje plusy. Głównie kawę i audiobooka. Polecam!