Powinnam się uśmiechać, ale nie za bardzo. W sensie nie szczerzyć na całego albo śmiać w głos, tylko tak lekko półgębkiem, ale nie za bardzo półgębkiem, żeby nie wyszło, że udaję tylko tak lekko czule. Powinnam być zadbana, ale znów bez przesady, nie że z brwiami od kosmetyczki, paznokciami od manikiurzystki, włosami prosto od fryzjera. Zadbana, ale tak skromnie – w sensie umyta i nie podarta. Powinnam ubierać się skromnie i zapomnieć o szpilkach, dekoltach i kapeluszach. A także o kolorowych pomadkach. Powinnam być też cicha, w sensie nie że będę biegać, skakać i wariować, tylko zachowywać się zgodnie ze statusem. Statusem Mamy Franka.
A. I przede wszystkim powinnam być miła. Zawsze, wszędzie i o każdej porze i dla każdego. Z tym, że tutaj jest kilka szkół. Dziewczyny z mojego pokoju w pracy twierdzą, że jestem zbyt miła. Od jednej z nich dostałam nawet internetowe szkolenie pod wiele mówiącym tytułem „Jak przestać być miłym”. Nie, że na wszelki wypadek gdybym kiedyś zachciała być niemiła. Według niej jestem zbyt miła. Innego zdania była moja ciotka, która jeszcze za mych czasów dziewczyńskich, czule radziła mojemu Tacie, żeby może zaczął wozić mnie na jakieś dyskoteki albo coś, bo nie jestem zbyt miła, to sobie męża nie znajdę. Inna zaś ciotka twierdziła, że z „taką miną” to ja odstraszam potencjalnych kandydatów na narzeczonego i na bank czeka mnie staropanieństwo. Z resztą do dziś jest znana moja „mina na księżniczkę”, bo podobno jestem strasznie wyniosła. A ja powinnam być miła. Głównie dlatego, że jestem Mamą Franka. TEGO Franka. Dlatego, że piszę takiego ładnego bloga, że byłam kilka razy w telewizji (przez Franka). No i dlatego, że Franek jest chory. Powinnam być miła rano, popołudniu, wieczorem i w środku nocy zerwana z twardego snu. Powinnam być miła nawet wtedy, kiedy ktoś dla mnie nie jest zbyt miły, bo jemu się może nie chcieć, a ja powinnam.
Statystycznie przesypiam co drugą noc w całości. W całości mam – na myśli od 23 do 6. Statystycznie co drugą, bo bywają trzy pod rząd, kiedy od 23 do 6 jestem budzona pięć sześć razy. Jeśli nie ja, to mój mąż. Bywam notorycznie niedospana i zmęczona. Bywam przemęczona. Bo poza nocnym: przewróć mnie na boczek, daj mi pić, popraw rurę, boli mnie rączka, źle mi się oddycha mam także dzienne: podaj mi książkę, popraw nóżkę, popraw pupę, odessij i przewentyluj. To wszystko poza zabawą, czytaniem książek i gadaniem, na które czasem nie mam już sił i bywa, że ochoty. Mam też drugie dziecko, które potrzebuje tyleż samo uwagi i czasu. Mam męża, dom, rachunki, przepisy. Wiecie, że od trzech miesięcy próbuję kupić Frankowi sprzęt za duuuużo pieniędzy i nie mogę się doprosić wizyty przedstawiciela? Wiecie, że w tym czasie peg Francynia podkrwawiał kilka razy i bolał go tak, że nie pozwalał się dotknąć? Wiecie, że trzy dni temu o czwartej nad ranem Franek tak koszmarnie się zatkał, że kiedy udało się go udrożnić, to on poszedł spać, a ja miałam już po nocy? Wiecie, że Leoś chciałby jutro pojechać do lekarza tylko z mamą i tatą (bo dlaczego nie mógłby ich mieć choć raz tylko dla siebie), ale nie może bo kto zostanie z Franiem? Bywam więc niemiła.
I nie tylko dlatego nie jestem miła. Mnie po prostu bardzo gniotą moje niedoskonałości i brak pewności siebie. Otóż, gdyby spojrzeć na moje koleżanki i mnie, to po minach można stwierdzić, że jestem tą, do której bez kija nie podchodź, bo miażdży wzrokiem. A ja po prostu nie jestem miła, żeby nikt nie zobaczył tych wszystkich moich niedociągnięć. Taka dygresja: w zeszłym roku tort urodzinowy dla Bola był mojego autorstwa. Podobno był przepyszny z idealnym biszkoptem i proporcjami, ale nieco suchawy. I przez to, że był suchawy doszłam już do takiej perfekcji w tortach, że tegoroczny będzie idealny. A mnie przez cały sezon to gryzło. Cała ja. O, albo kiedy na blogu roku Zygmunt Miłoszewski (TEN Zygmunt Miłoszewski) powiedział, że miło mu się czytało mojego bloga i podoba mu się moje pisanie, to przecież zaprzeczyłam, że jak to, że dlaczego tylko dlatego, że dzień wcześniej przeczytałam jakąś pracę na temat mojego bloga oraz kilkunastu innych analizowanych pod kątem poprawności, gdzie byłam w czołówce blogerów popełniających błędy stylistyczne! No właśnie. A Miłoszewski powiedział mi, że fajnie, to nie. Cała ja. I jeszcze ten felieton Pani Ani Dziewit – Meller (tutaj klik) to też jakby o mnie.
No i dlatego nie jestem miła.
Bardzo fajny artykuł, szkoda, że tak wielu ludzi tego nie rozumie, nie są świadomi ile w życiu poświecasz i jaki natłok obowiązków macie. Świetnie to opisałaś – jak zawsze! I nie, nie musisz być wiecznie miła 😉 Pozdrowionka
Bardzo madry tekst….mam to samo….zgrywam harda i wychodze na niezbyt milego babsztyla a to dlatego ze mi sie wydaje ze jestem taka mala, zwykla, nieciekawa…i ze jakby nie ta moja tarcza na twarzy i w obyciu to ludzie beda mnie traktowac z przymruzeniem oka 🙂
A bądź se (nie sobie) miła czy niemiła-wszystko mi jedno, Matko Anko! I tak Cię wielbię! I twoje błędy stylistyczne też wielbię. Gdybym chciała stylistyczną „bułkę przez bibułkę” to bym sobie dzieła profesorów polonistyki czytała.
A ja wolę bloga o szalenie ważnych sprawach poczytać.
Tylko mam focha, że o wycieczce do Wro nie wiedziałam bo bym się pod Hydropolis z transparentem i po autograf ustawiła. (Poważnie, bez ironii piszę). Bądź jaka jesteś.
P.S. Linkowany felieton jest genialny!
Ty niemiła.
Never.
Jestes cudowna.
😘😘😘😘
Jesteś WIELKA!!!!! I WSPANIAŁA MATKA ♥️
Idealnie napisane.. mój synek przegrał ze swoją chorobą i jest aniołkiem. Mimo że minęło kilka lat to mi już nic nie wypada .. bo przecież mam dziecko na cmentarzu.
Jesteś ekspertem w byciu mamą Franka i Leosia. I nie musisz być zawsze miła🙂
Piękne zdjęcia okraszają ostatnie dwa wpisy ( taka uwaga na marginesie :))