1. Jesteśmy towarzyscy.
Zazwyczaj wraz z pojawieniem niepełnosprawności, znikają znajomości. A tymczasem rodzic niepełnosprawnego dziecka nie stracił nagle chęci pogadania, wypicia kawy, czy piwa nawet! I wbrew pozorom w czasie takiego spotkania rodzic ten wcale nie chce rozmawiać o niepełnosprawności, raczej o piłce, modzie, czy urodzie. Jak to przy kawie, czy piwie, więc nie bój się, niepełnosprawność dziecka nie zabiera chęci do zabawy.
Choroba Franka zweryfikowała wszystkie nasze przyjaźnie i znajomości. Muszę Wam jednak przyznać, że w ogólnym rozrachunku wyszliśmy na mega plus. A takich przyjaciół, jak nasi- ze świecą szukać.
2. Lubimy wychodzić rodzinnie.
O tak. Nie chcemy siedzieć w domu. Nie chcemy, żeby nasze dzieci widziały tylko krajobraz za oknem. Chcemy, żeby uczestniczyły w życiu. Tak po prostu. Życiu rodzinnym, przyjacielskim, dzielnicy, miasta, szkoły. Jest tylko mały szkopuł: niepełnosprawność często wiąże się z ograniczeniami. Pamiętaj więc, proszę, że z respiratorem to niekoniecznie przy minus dwudziestu stopniach, że z wózkiem inwalidzkim, to raczej nie po błocie, że nasze dziecko może bać się drzewa, deszczu, czy wiatru. Dlatego zrozum, proszę, że czasem, nie możemy tylko dlatego, że aura nie sprzyja, jak to z dzieckiem.
Wcale nie trudno się przechwalać, bo kiedy czasem zerkam w kalendarz Franka to (na szczęście) brakuje nam wolnych weekendów. A ludzie wokół też najczęściej pomocni, z sercem na dłoni.
3. Jesteśmy dyspozycyjni.
O to pojechałam! Już widzę jak Mama Precla opluła monitor ze śmiechu. 🙂 Ależ oczywiście, że jesteśmy. Musimy tylko do opieki nad naszym niepełnosprawnym dzieckiem znaleźć opiekę. Taką, która potrafi z respiratorem albo innym sprzętem, zna sposób, zna metodę. To najczęściej pielęgniarka, uprzejma ciocia, odważna babcia. Zatem jesteśmy dyspozycyjni, tylko zrozum, proszę, że nie podrzucimy naszego dziecka w ostatniej chwili sąsiadce, bo raz, że kobiecina zawału dostanie, a dwa… to troszkę nieuprzejme, prawda? No i z nocowaniem poza domem u nas trochę lipa.
Dziadkowie pierwsi, Dziadkowie drudzy, Ciocia M., Ciocie Rehabilitantki, Pani Pielęgniarka- wszystkie wiedzą i potrafią zajmować się Frankiem od strony technicznej, a i tak czasem głupio tak bez przerwy prosić, nadużywać uprzejmości. Dlatego wyjścia rodzicielskie? A jakże! Z dużym wyprzedzeniem, byśmy my uprzedzić mogli.
4. Jesteśmy normalni.
Wiem, nikt nie jest. Są tylko niezdiagnozowani. Jednak nie psychikę miałam na myśli tutaj. Chcemy, żeby nasze dzieci nie były eksponatami. By nie były „atrakcjami” w złym tego słowa znaczeniu. Czasem niepełnosprawność mocno zmienia wygląd. No i co z tego? Ludzie przecież są różni. Mają czerwone włosy, tatuaże, kolczyki. Dlaczego więc dziecko z dziurką w szyi albo otwartą buzią ma być powodem do gapiostwa? Wiem, trudno przestać. Dlatego proszę, skomplementuj naszą fryzurę, skrytykuj plamę na wózku, ale nie patrz na niepełnosprawnego, jak na kosmitę.
Tfu, tfu, tfu. Nas to nigdy nie spotkało. Na szczęście. Spotkało nas ostatnio za to coś miłego: Pani w kwiaciarni (obca zupełnie!) nie zauważyła rury! Ani respi! Albo nie chciała zauważyć. I rzekła tylko z uśmiechem: „chudzinka taka, pewnie nic pani jeść nie chce?” Ano nie chce. Choć jest już lepiej.
5. Jesteśmy szczęśliwi.
Serio mówię. To, że mamy niepełnosprawnego pod dachem, nie oznacza, że jesteśmy w permanentnym dole. To znaczy czasem jesteśmy, ale to tylko jesienią. My naprawdę potrafimy się śmiać z głupot. Potrafimy także (co bardzo często jest niezrozumiałe) śmiać się z naszej sytuacji. Powiem Wam, że czarny humor w takich rodzinach, jak nasza, stoi na wyjątkowo wysokim poziomie. Nie dziw się więc, proszę, że śmiejemy się od ucha do ucha z głupiej komedii, albo że śpiewamy w głos w ogródku. Kiedy tylko nasze potwory śpią, naprawdę może być dobrze.
Tfu tfu tfu. I tak właśnie jest u nas. Teraz. Jest dobrze. Dlatego jest też wesoło.
😀
Powyższe wywody są wyłącznie wywodami Matki Anki Franklinowskiej. Potrzebują nieco dystansu, czytania między wierszami i dobrego humoru. Po użyciu zapoznaj się z treścią niniejszego bloga i jemu podobnymi, a zobaczysz, że jest jak mówię!
…amen! …
No, Mamo Aniu!
Świetnie to zrobiłaś!
Udostępniam wpis dla szerszego ogółu (choć Twój ogół na pewno szerszy niż mój). Ale wpis wart Nobla:) BUZIAKI! (Sorry – Nike;))
Amen, nic dodać. … nic ując 🙂
Tak jest! Dobrze, że o tym napisałaś.
Właśnie tak jest 🙂 dzięki za ten pouczający wywód 🙂
Wcale nie oplułam 😛
Podpisuje się obydwiema rękami pod tym postem i my też bywamy nienormalnie szczęśliwi. Pozdrawiamy.
I wszystko w tym temacie 🙂
Rewelacyjne. Zgadzam się w 100%. I puszczam dalej…w świat 😉 Pozdrawiam Was 🙂
Aniu, uderzyłaś w samo sedno i tak trzymać!:) Dla nas zawsze najważniejszym było to po prostu: BYĆ SZCZĘŚLIWYM ! Choć prosto czasem nie jest, wszystkiego da się nauczyć, tak?:) Teraz pozostaje nam tylko podawać dalej tę mantrę: „tak, mimo wszystko, byliśmy szczęśliwi…”. Pozdrawiam ciepło!
Oj zgadzam się z mamą i to bardzo a szczególnie z tym zdaniem (O to pojechałam! Już widzę jak Mama Precla opluła monitor ze śmiechu. 🙂 Ależ oczywiście, że jesteśmy. Musimy tylko do opieki nad naszym niepełnosprawnym dzieckiem znaleźć opiekę. Taką, która potrafi z respiratorem albo innym sprzętem, zna sposób, zna metodę. To najczęściej pielęgniarka, uprzejma ciocia, odważna babcia. Zatem jesteśmy dyspozycyjni, tylko zrozum, proszę, że nie podrzucimy naszego dziecka w ostatniej chwili sąsiadce, bo raz, że kobiecina zawału dostanie, a dwa… to troszkę nieuprzejme, prawda? No i z nocowaniem poza domem u nas trochę lipa.)….Tylko ani takiej cioci nie mamy ani babci ,zostałam sama która musi sobie poradzić i zamknięta w domu jak w areszcie domowych .I tylko czasem wyjazd ,lecz do szpitala lub specjalisty
To dziwne ale chyba nigdy nie pomyslalam o Franku, ze jest niepelnosprawny chociaz wiem ze jest chory…
Ja rownież zgadzam sie z tym wpisem w 100%, niestety z tymi chętnymi do opieki Ciociami gorzej, a Babcie się boją zająć wnusiem. My rownież pomimo zaopatrzenia w respirator i wózek nie chowamy sie w domu i staramy sie żeby Janek jak najwiecej poznał swiata, choć bywa ze jesteśmy traktowani jak kosmici;-), a osoby otwarte na synka to głownie te które maja lub miały kontakt z chorym dzieckiem. Z jedna sprawa tylko nie mogę sie zgodzić, bo nasza Kimba pokonywala już i błota i nawet piasek na plazy:-) Ja rownież udostepnie ten wpis, moze nasi znajomi trochę inaczej na nas spojrza! Janulek przesyła pozdrowienia dla kolegi Frania:-)