Całkiem niedawno postanowiłam iść z duchem czasu i żeby nieco unowocześnić formę komunikacji z moimi wspaniałymi Czytaczami i jeszcze bardziej pokazać o co chodzi w życiu na przekór, założyłam temu oto blogowi instagrama. Ponoć najłatwiejsze ze wszystkich social mediów. Ha ha. Najpierw coś poklikałam i prawie usunęłam fanpage z facebooka, potem dodałam jakieś dziwne zdjęcie, potem chciałam je usunąć, potem próbowałam rozkminić o co w tym wszystkim chodzi i żeby mieć jasność i łopatologiczną chłopską wiedzę, zapytałam mojego kolegę, któremu na potrzeby posta nadamy imię Józef: o co chodzi z tym instagramem i weź mnie Ty Józef naucz.
Józef powiedział coś mniej więcej, że instagram w dzisiejszych czasach jest wtedy, kiedy wstajesz rano, mąż Cię wkurzył, bo znowu nie opuścił deski, dziecko całą noc ryczało, włos Ci się znów nie układa, a Ty odpalasz komórkę robisz zdjęcie jajecznicy ze szczypiorkiem, kadrujesz żeby w tle było kakao i ambitna gazeta, lecisz to filtrem, wrzucasz na insta, piszesz hashtag śniadanie, hashtag rodzina, hashtag wspaniały poranek i lajki się sypio. Nie od dziś wiadomo, że Józef składa się w trzech czwartych z wody i jednej czwartej z sarkazmu. Jednak wtedy, po tym przyspieszonym kursie instagramowym pomyślałam sobie, że wrzuca się tam takie trochę różowe jednorożce.
A potem sobie pomyślałam o nas. O blogu. O tym, jak może być postrzegana moja nieznośna lekkość bytu, ten mój wieczny sarkazm, ten przewlekły uśmiech. O tym, jak ja wrzucam to niemal codziennie różowe jednorożce w postaci tego, jak wspaniale i cudownie jest wychowywać dziecko ze śmiertelną, nieuleczalną chorobą. I jaką w sumie krecią robotę mogę odstawiać tym, którzy gorzej radzą sobie w sytuacji do naszej podobnej. A potem pomyślałam, bo ponoć mam duszę analityka, że ludzie z branży wiedzą jak to wygląda i potrafią między wierszami wyczytać, że tęcza i jednorożce są po to, żeby się nie zatracić i nie zwariować w tej całej durnej beznadziejnej dla nas wszystkich sytuacji.
Bo tak naprawdę, kiedy jednorożce pójdą już spać, ja dodam te wszystkie pełne lukru i słodkości wpisy i pomyślę tysięczny raz o naszym życiu, to ja naprawdę myślę sobie, że jest nam w nim dobrze. Że mamy wspaniałych przyjaciół, wspierającą rodzinę, najdzielniejszego synów na świecie i tylko jedno wspólne życie, które żal na zapas opłakiwać.
Aczkolwiek, żeby była jasność, to kolejny raz chciałam napisać, że jest cholernie trudno. Codziennie zastanawiasz się nad sensem tego wszystkiego, niemal każdego dnia podejmujesz decyzje, od których zależy być albo nie być, bez przerwy myślisz, czy w domu wszystko ok, jesteś na wiecznej czujce względem chorego dziecka i do jego ciągłej dyspozycji. Wszystkie rodzinne plany determinuje stan zdrowia tegoż dziecka i jego ogólne samopoczucie. Nieustannie musisz szukać ułatwień, sposobów, rozwiązań, by jemu, Tobie, Waszej rodzinie było choć odrobinę łatwiej. Żyjesz w permanentnym stresie, a ilością obowiązków możesz obdzielić kilka osób. Czasem mam ochotę napisać, co trzeba robić, kiedy Twoje dziecko ma zanik mięśni, do jakich czynności zmusza Cię jego choroba, ale są to tak bardzo trudne i intymne chwile w naszym wspólnym życiu, że nie mam prawa pisać o nich na forum. Czasem wrzucę tu jakiś kamyczek, mały wpis o tych brzydkich stronach potworzastego, ale chciałabym, żebyście wiedzieli, że jest to tylko namiastka, tylko wyrywek z codzienności ubrany przeze mnie w słowa tak, żeby powiedzieć to, co najistotniejsze bez godzenia we Frania i fakt, że było nie było jest osobą publiczną.
I mógłby to być dopiero wstęp. Mogłabym pisać i pisać o tym, jak trochę okłamuję prawdziwość takiego chorowania. Takiego życia. Myślę jednak, że nam wszystkim potrzebne są różowe jednorożce, takie ładne hashtagi, piękne zdjęcia i urocze filmy. Łatwiej jest wtedy znieść to wszystko, bo przecież na płacze zawsze przyjdzie czas.
I tu masz matko Anko rację, bo Ci co wiedzą to wiedzą… a Ci co nie wiedzą niech wierzą w różowe jednorożce. 😍😘
Aniu! Doskonale wyczuwam kiedy jest źle i nigdy Waszego wspaniałego poczucia humoru nie wzięłam za objaw życia bez trosk. Masz talent do pisania to fakt. nie martw się że możesz być opacznie zrozumiana… musiałby ktoś kompletnie bez rozumu czytać te wpisy.
Takie blogi są bardzo bardzo potrzebne. Ludziom-egoistom co to większych problemów nie mają ale codziennie wstają lewą nogą i narzekają bez konca. Ludziom przeciętnym i ludziom którzy zmagają się z chorobą własnego dziecka, większą czy mniejszą – po prostu takie okienko podglądu nieraz postawia czlowieka na nogi i przywraca właściwą perspektywę.
Poza tym Franek daje świadectwo sam sobą, nieświadomie. Jego życie jest wartościowe. Jest chory i upośledzony w wielu funkcjach ale przecież kocha, czuje, myśli i rozwija się jak każdy 7-latek.
Moje zdanie osobiste jest takie też że urodzenie Leona pomogło być może wielu rodzinom, dało nadzieję. Jasne że każdy ma prawo sam decydować czy chce ryzykować kolejne dziecko czy nie… ale jak czytam kilka blogów od jakiś ok 7 lat to urodziło się 5 czy 6 zdrowych dzieciaczków w rodzinach gdzie starsze dziecko było nieuleczalnie chore, genetycznie chore. Nie wiem czy z pamięci wymienię ale zdrowy braciszek Igora, siostrzyczka Laury, Leonek Wasz, braciszek Leo (leoblog) – więcej ich było, nie będę grzebać po necie. Każdej takiej rodzinie chciałabym podziekować za świadectwo dające NADZIEJĘ innym. Wy nie rozkazujecie jak ma być. Wy dajecie świadectwo życiem jak MOŻE być.
Piękny wpis. Dziękuję.
Dzięki ~kasia! :*
Wiemy, że jest trudno, zapewne nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić jak bardzo trudno. Pociesza nas jednak to, w jaki sposób sobie radzicie, jak oswajacie potworzastego. Jednorożec upieksza też naszą rzeczywistość. Jesteśmy z wami!
Nigdy , przenigdy czytając Waszego Aniu bloga nie miałam uczucia różowych jednorożców i błękitu waty cukrowej.Jak dla mnie jest tu CARPE DIEM i…trwaj chwilo jesteś wielka.Z całego serducha życzę Franiowej rodzinie , aby czas na łez o którym piszesz nigdy nie naszedł, a jeśli już to tylko te z radości,
Matko Anko
Ja czytam to co piszesz między wierszami , to nienapisane sprawia,
że te jednorożce są takie piękne 🙂 Ty je tak fantastycznie i niezmordowanie wyławiasz z całej reszty codzienności (a życie matki łatwe nie jest :))
i opowiadasz tu a wyczucie z jakim to robisz sprawia ,
że nie czuję się jak intruz-podglądacz tylko jak czytelnik-powiernik ,
który sobie podkradnie trochę siły z międzywierszami i radości z jednorożców.
Ps. no i czasem dostanie sobie zawału jak tak bez uprzedzenia zobaczy „naszego” Franka na Narodowym :))
Recuerdos y abrazos para toda la familia !!!