Wiecie, jak to jest z tym punktem widzenia. Najpierw nie miałam chłopaka. Matko to wieki temu było. Babcia moja własna osobista martwiła się głośno obwieszczając, że skoro w wieku lat osiemnastu jeszcze kawalera nie mam, to staropanieństwo grozi mi jak nic. Ciotka od strony wujka polecała zaś Tacie memu samodzielnie poszukać kandydata na zięcia, który to wiadomo odpowiednio zasobny portfel miał mieć, żeby byt, wikt i opierunek. A ja? A ja i wszystkie moje 'stare panny’ koleżanki dziwiłyśmy się tym z chłopakami, że takie krótkowzroczne, takie zapatrzone, takie wyłączone z imprez, wypadów i innych takich. No a potem wiadomo love story, słynne wyjście do dziwnego pubu i bach! wpadła po uszy. I tak się jakoś wyłączyłam z imprez, wypadów i tych innych i tak zapatrzyłam i już się nie dziwiłam. Potem… ach potem to się dziwiłam Matkom- jako bezdzietna. Że takie zabiegane, że ja to na pewno nie będę, że u nich to praca- market- dom, a ja na luzie, powoli, chill taki. Kiedy pojawił się Franio, to już przestałam się dziwić. Nagle się okazało, że z zamkniętymi oczami pokonam trasę praca-lidl-dom, że jedną ręką wstawię pranie, drugą zamieszam zupę, a trzecią zajmę się Frankiem. Franek dorastał, a ja (jak każda wiecznie analizująca w głowie miliony sytuacji dziewczyna) dziwiłam się tym z dziećmi. Co najmniej dwójką. Bo Franek jest był mega grzecznym maluchem i poza oczywistymi problemami z tym na s, to nie sprawiał większych kłopotów. W głowie więc nie mieściło mi się, że te matki wielodzietne padają jak muchy o 21, nie mają czasu na kawy w ciągu tygodnia i w ogóle są tak jakoś bardzo zajęte… A najbardziej, ale to tak, że aż sama z podziwu wyjść nie mogę, to zmieniło mi się moje podejście do dwóch podstawowych domowych czynności.
Panie i Panowie,
Pranie i Prasowanie.
Oł jeee…
Singielka Anna na wikcie i opierunku u rodziców miała tylko dyżur przy praniu, prasowała na zmianę z Mamą swą osobistą i jakoś po latach nie pamięta, żeby pranie stanowiło jakikolwiek kłopot. Może poza tym, że ulubiona randkowa sukienka zazwyczaj była właśnie w praniu. Potem, kiedy przyszedł czas Anny zakochanej tak na poważnie, że na związek i ta pralka stanęła we wspólnej łazience, to pranie zostało zauważone. Nie oszukujmy się jednak- wiecie love is int the air, motylki w brzuchu i hormony sprawiły, że segregowanie JEGO skarpet to była jakby nobilitacja, a pranie rozwieszała Anna owa na boso fruwając po majowej łące. Potem prasowanie to niemal był zaszczyt i nie wyobrażała sobie Anna nie prasować wszystkiego od A do Z. Dokładnie, z namaszczeniem i uśmiechem. Tak, tak są w życiu kobiety zachowania, którym ona sama po latach przygląda się z niekłamanym niezrozumieniem. Kilka lat później Annę los obdarzył instynktem, a instynkt przywiódł Franciszka. I tak powstała Matka Anka. Matka Anka zaczęła kręcić nosem i dzielić obowiązki. Nagle okazało się, że jest nie tylko wyśmienitą praczką, ale także dyrektorem zarządzającym- i tak w historii o praniu pojawia się Mąż. Żeby zbytnio nie obciążać męskiego ego i co tu kryć uniknąć wyprania ulubionej błękitnej bluzki ze skarpetkami po koszeniu trawy- pozostawiła Matka Mężowi jeno wieszanie. I już wtedy przestawała się Matka dziwić. A co jest skutkiem każdego prania? Tak! Prasowanie. Już słyszę ten jęk znad Waszych komputerów. To akurat Matka rozumiała od zawsze- prasowanie jest beznadziejną czynnością domową. Jednak traktowała je Marka ambicjonalnie. Nadal prasowane było wszystko. Już bez uśmiechu, już raczej z tytułu ambicji i miłości wielkiej, bo inaczej uzasadnić tego Matka nie potrafi. I urodził się Leon. Pralka nie przestaje prać. Pranie nie nadąża schnąć. A prasowania nie ubywa. (Aktualnie w kolejce czeka jakieś z ośmiu prań) I kiedyś to sobie Matka nie wyobrażała nie uprasować. No jakoś jej to przez głowę przejść nie mogło, że pranie mogło zalegać nieuprasowane. A teraz ma Matka patenty. (Matko Matki, Babciu Goshu czyli nie czytaj, plis!) Otóż- Matka już się niczemu nie dziwi. Już wszystko rozumie. I tak kolejno- Leon jest przebierany 27 razy dziennie, średnio ma bluzkę jakieś cztery minuty na dobę, naprawdę nie zauważy, że jego ubrania prasowane są wyłącznie z przodu. Reprezentacyjnie głównie. Franio zaś dla odmiany ma oprasowywane tyły- wiecie siedzi dużo, żeby go nie gniotło w plecki. Mąż własny osobisty? A to zależy od stroju, jednakowoż znacząco Matka okroiła rzeczy do prasowania. Wszak nieźle naciągnięta koszulka przy koszeniu trawy też dobrze leży. Że o swoich Matka nie wspomni- doszła Matka do innego patentu- kupować takie, coby się za bardzo w praniu nie gniotło.
I pomyśleć, że dziesięć lat temu przez głowę by mi to nie przeszło…
p.s. A piszę to z macierzyńskiego. Myślę, że po powrocie do pracy ten wpis trzeba będzie koniecznie edytować.
Prasowanie? A coz to za zbedny nawyk 😉
Hahaha! To się uśmiałam! Ale widzę milion podobieństw do moich osobistych kontaktów z prasowaniem ????????
Matko Anko, suszarka do ubrań to niesamowity wynalazek. Wiem, że żre dużo prądu, ale wystarczy nawet takie wysuszone na sznurku wrzucić na parę minut, a potem jeszcze ciepłe poskładać i prasowanie ogranicza się tylko do wizytowych koszul 🙂
Kuuuuurczę! Tylko nasza łazienka, to już suszarki nie zmieści.
To ja tu jakiś dziwoląg jestem bo uwielbiam prasować ! Prasowanie działa na mnie terapeutycznie. Szkoda, że bliżej nie mieszkam bo bym Wam wszystko prasowała z dziką rozkoszą 🙂 Dla równowagi nienawidzę ręcznego prania i sprzątania. Ale nobody is perfect 😉
ooooo, to będziemy się zamienić! Mogę sprzątać!
Jak ja cię rozumiem… nieeeee- to ty teraz rozumiesz mnie 🙂
U mnie góra lodowa. Z prania. Do prasowania. A w pralni kolejne dwie 🙂
Oł jeeee 😛
Buziaki!
Matka trójki chłopa i żona jednego męża 😉
Zawsze myślę o Tobie, kiedy patrzę na tony ubrań moich chłopaków. :*
Prasowanie nawet lubię, ale też ostatnio ograniczyłam, bo kiedyś prasowałam nawet majtki. Teraz każdej odzieży przyglàdam się wnikliwie i jak nie jest makabrycznie pognieciona to odpuszczam. Przy dzieciach każda wolna chwila jest na wagę złota.
Kiedy po śmierci pójdę do piekła, napewno przez resztę wieczności będę prasować.
Tu na ziemskim padole oszczędzam sobie tego jak mogę.
Wyjątki stanowią ciuchy do pracy, ktorych po prostu seneda nie prasować. Czasem synom koszule uprasuję (tak temu leżącemu tylko z przodu i rękawy)
Matka Anka ma stanowczo za wysokie ambicje 🙂
Jeszcze dłuuuga droga przed Tobą. Czeka Cię nie prasowanie żadnych ciuchów dla bobasa (przecież body i śpiochy się naciągną jak się na zatrzaski pozamyka), nie prasowanie pościeli (kto ogląda Waszą pościel – domownik się nie liczy), nie prasowanie ręczników (j.w.), podkoszulków (kto tam je widzi skoro są to PODkoszulki, a nie NAkoszulki). Znam również wersję ekstremalną – pani prasowała mężowi tylko kołnierzyk i przód koszuli (bo reszty pod marynarką nie widać) – póki co ja się temu dziwię 😉
Boże!!! A już myślałam, że to tylko u mnie leżą rzeczy odłożone do prasowania z x prań. Tylko z tą różnicą, że jakoś nieszczególnie nie nie cierpię prasować (z wyjątkiem spodni do kanta). Po prostu brakuje mi na to czasu. Co się uporam z jedną partią, to następna spora się uskłada. Mój patent na koszulki bawełniane- równo rozkładam na desce,prasuję zwykle tył, ponieważ z przodu najczęściej są jakieś nadruki. Żelazko na max z parą. A…pościel też prasuję-taka fobia. I nie znoszę niewyprasowanych firanek. Jak to człowiek dodaje sobie roboty.