W normalnych (a mam na myśli te tradycyjne) rodzinach jest tak, że jeśli zawodowo pracuje tylko jedno z rodziców, najczęściej jest to tata. W takich domach to mama jest zawsze. To mama widzi pierwsze kroki, daje pierwsze kotlety, jest na bieżąco. Tata zaś o wszystkich wariacjach pociechy dowiaduje się z drugiej maminej ręki, ogląda drugie kroki, daje drugie kotlety. Minusy bycia mamą pracującą zawodowo co jakiś czas lądują na blogu. Dziś to nie będzie minus. Dziś naskarżę. Na Franciszka.
Całą sobotę było nam zdecydowanie nie po drodze. No może oprócz śniadania, ale to jedliśmy całą rodziną, więc się nie liczy. Postanowiłam bowiem nieco dotlenić Franciszka, połączyć przyjemne z pożytecznym i pograbić z syneczkiem liście. A syneczek nie dość, że oprotestował pomysł wyjścia na podwórko (bo przecież „paptop” czeka) to na dodatek domagał się licznych interwencji ratujących życie- odłączając się co chwila od respiratora. Nic to, pomyślałam, będę zaradną mamą. I grabiąc liście, ku uciesze murarzy u sąsiada, na cały głos śpiewałam „pieski małe dwa” i „dzik jest dziki”. Przedstawienie wystarczyło Franklinowi na jakieś pół godziny, bo potem już koniecznie chciał iść do domu. Ponieważ pora była mocno obiadowa, mając w pamięci owe „gryzienie i łykanie” kawałków, zaserwowałam synkowi kotlecika i kalafior. I zostałam zakrzyczana, opłakana i wyproszona z obrębu kanapy. Wiecie, co było dalej? Zawołany na interwencję tata wydał rozkaz jedzenia, powiedział PÓŁ wierszyka i obiad zjedzony… Żeby nie było, to nie koniec moich sobotnich macierzyńskich porażek. Na podwieczorek bowiem znów musiałam wołać tatę. Jakoś ja i jedzenie nie byliśmy dziś w oczach Dziedzica najbardziej kompatybilnym zestawem…
Wnioski:
1. mama pracująca ma do bani: nie dość, że nie widziała pierwszego pogryzionego kotleta, to na dodatek szóstego własne osobiste dziecko nie chce od nie jeść.
2. to nieprawda, że na pięknego niebieskookiego Dziedzica nie można się zdenerwować. Można. Wierzcie na słowo.
Ach… I jeszcze: po spacerze dotleniony Francesco padł jak długi i spał prawie do wieczora. Na nic zdały się próby rozbudzenia, wybudzenia, obudzenia. Nie reagował nawet na odkurzacz. Łaskawie zakończył drzemkę w chwili, kiedy normalnie przygotowujemy się do kąpieli. Noc zatem zapowiada się zaiste fascynująco..
p.s. A Wujkowi Bueno śniło się, że Dziedzic biegał na wyścigi z małym Antonio. No i super. Przynajmniej to przywraca uśmiech na mamowym licu.
Niestety nie ma już tradycyjnych normalnych rodzin…
Ostatnie takie chyba były w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku…
te dzieciaczki…:) Franio ma swoje zdanie i trzeba to szanowac…;) mój synek też wie , że ze mną to kilka rzeczy nie przejdzie więc szuka pomocy u taty lub babci
🙂 ach, Franiowa Mamo! Jak to doooobrze, że to napisałaś. Że nie można się zdenerwować, i że tata karmi bardziej jakimś cudem skutecznie niż mama- pracująca czy nie, i że sobota kapryśna i nie po drodze. A już miałam wrażenie, że tylko u nas dziś tak do bani;)
Ja- jako mama-pracująca- na ćwierć gwizdka potwierdzam niezrozumiałą dla mnie skądinąd prawidłowość, że taty dzieci słuchają się bardziej:( Why?????
Spokojnej nocy wam życzę.
Czymaj się Anka.
Nie dajmy się Frankom, my niestandardowe pracujące mamy
Ps. Mam podobnie
wcale ci sie nie dziwie… tez bym byla zazdrosna 🙂
Kochana, my mamy tą tradycyjną/normalną rodzinę, ja na czas wczesnomacierzyński nie pracuję, widzę pierwsza kroczki mojego Synka, pierwszego kotlecika, wymyślałam cudowne rozrywki, wyprawy, zabawy, spacerki, obiadki itd a efekt ten sam, od jakiegoś czasu Tata jest nr 1 – chyba tak te Synki to już mają w pewnym wieku, nasz ma 2,9 latek i czasami to aż mi nawet przykro jak mnie tak ten mój ukochany Synolek „odsuwa” 🙂
A sen Wujka Bueno cudowny i takiej to jawy Wam niebawem życzę z calusieńkiego serca!! <3
U nas to ja jestem w domu i teoretycznie to ja powinnam byc ta uprzywilejowana, ale nie… bo mama jest caly czas i sie opatrzyla a czas z tata jest na wage zlota i to wlasnie do taty Ola biegnie pochwalic sie nowa umiejetnoscia, a wiec mimo ze spedzam z Ola 24 godziny to i tak mam tyly 🙂
Ja z kolei jestem mamą niepracującą więc jestem prawie zawsze w domu z córeczką. Moja Tośka, podobnie jak Nianio nasz kochany, lekceważy mnie bardzo ale to bardzo. Dopiero jak przyjdzie tata to wszystko wraca do normy, co prawda nieraz tata (mimo, że to nie pedagogiczne) podniesie nieco swój głos na swą córę, ale cóż, przecież dziecko nie może nam wejść na głowę chyba nie?!;-)
Kochamy Franusia bardzo:-*
mój 3-letni bartuś liczy się tylko z tatą:) ale uwielbiam ich obu…. a co mi tam:))
mój 3 latek liczy się tylko z mamą… czyli mną. pracującą. na dokładkę też z dziećmi. tatuś pracuje – ale z dorosłymi.
a ja bym czasem chciała mieć chwilę spokoju od tego wiecznego mamooooo albo paniiiiii or ciociuuuu.
a tu klops. zamiast do wszystkiego wołać tatę, muszę być ja.
wrrr
ale jadł i je lepiej z tatą 🙂 chociaż to… 😉
Natomiast u nasz (tj. W naszym trzyosobowym dream teamie) od jakiegoś czasu najwazniejsza jest mama. Maaamoooo! Miś! (czyt. Mamo zaspiewaj mi Pluszowe niedzwiadki Czerwonych Gitar); Maaamoooo! Miau! (czyt. Mamo powiedz wierszyk Tuwima o kotku, albo zaspiewaj aaa kotki dwa albo zaspierwa wlazl kotek na plotej); Maaamoooo! Kakao! Maaamoooo! Cit! (czyt. Mamo, poczytaj mi) etc. etc. Ale moje 16 miesięczne szczęście doskonale wie, że z rzeczach o znaczeniu strategicznym czyli: wymiana baterii w Teletubisiu lub Garnuszku, dzikie wyglupy na kanapie czy włączeniu youtuba w telewizorze, niezastapiony jest Tatuś!
Pozdrawiam bardzo serdecznie! We love you Franek!