Niezależnie od tego, czy Matka spojrzy w dowód osobisty, pesel, czy w lustro werdykt może być tylko jeden- starzeje się Matka Anka w tempie takim, że ojacie. Młodsza siostra mojego męża, kiedy uświadomiła sobie, ile Matka będzie mieć lat w dniu jej osiemnastych (!!!) urodzin, głęboko zastanawia się nad zaproszeniem tejże. No co tu kryć, włos już siwieje i gdyby nie regularne farbowanie, Matka łkałaby nie tylko na nad ich suchością, ale i siwizną. Cóż jeszcze? O! Na przykład kiedyś Matka jadła i jadła i jadła i nic. Teraz Matka westchnie, niechcący muchę połknie i brzuch jak w czwartym miesiącu ciąży. Że już o zabiegach intensywnie nawilżających i złuszczających, to może Matka powiedzieć, że z niejednego pieca chleb jadła. Inna sprawa, że łatwiej byłoby Matce znieść wyrok metryki, gdyby na przykład zaprzyjaźniła się z Chodakowską. Ale nie, Matka gardzi. To znaczy nie gardzi, tylko jak już z etatu wróci, ogarnie męskie grono, obiady i te rzeczy, to naprawdę ostatnią rzeczą, o której Matka myśli, to się jeszcze bardziej zmęczyć. Choć słyszała Matka plotki, że podobno jak Ewa zmęczy, to się ma więcej energii… Poważnie?
Ale do sedna. Latka lecą, pesel się starzeje, zmarszczki już nie tylko od śmiechu, to jeszcze nic. Najgorzej, że Matka zorientowała się o starości swej w momencie, gdy okazało się, że Matka nauczyła się płakać publicznie. Nie, że notorycznie, na przykład, że kotek taki piękny i tak mi uroczo, że aż smutno, albo że pan w korku stoi za Matką i trąbi, bo mu się spieszy na mielone przez inną Matkę kulane. Nie, nie. Nauczyła się Matka płakać publicznie w imię wyższych wartości, a mianowicie dzieci swych. Dokładniej jednego. Dokładniej starszego.
Kiedyś to było tak, że Matka szła do urzędu X, przedstawiała uprzejme pismo zaświadczające i przysięgające na święte świętości, że jej dziecko naprawdę ma trochę trudniej w życiu i że w przepisach widnieje, że mu się należy i że czemu odmawiacie, potem Matka wdawała się dyskusję, rzucała groźne spojrzenia, regułki i zasady wykute na pamięć, sprawę załatwiała, wychodziła, ogłaszała zwycięstwo, szła do domu, tuliła się do Męża i owo zwycięstwo opłakiwała. No wiecie, że kurde znów musiała udowadniać, że syn chory i że ona nic nie chce wyłudzić ani sprzeniewierzyć. Taki sobie Matka seans oczyszczający urządzała. A potem przyszła starość. Przyszła delikatnie. To znaczy proces się odwrócił. Najpierw Matka zaczęła urządzać tulasy i płacze, potem szła do Urzędu X, sprawę załatwiała i ogłaszała zwycięstwo. Jednak całkiem niedawno starość buchnęła na całego i Matka się popłakała w trakcie! Kurde, nie że szlochem i spazmem na pół dzielnicy i tuszem rozmazanym i szantażem łzawym. Po prostu zaczęła Matka sprawę załatwiać, tłumaczyć (jak zwykle), udowadniać i… popłynęły Matce łzy. Bez jęku, szlochu i żalu, więc Matka mówiła jak zwykle stanowczo i spokojnie, a łzy płynęły i płynęły i przestać nie mogły. Sprawa załatwiona, znów zwycięstwo.
Ale w szoku Matka jest do dziś.
tulimy!
Eh, u mnie skłonność do płaczu mija z wiekiem, a chyba jesteśmy rownolatkami:))
Chociaż w sytuacji kopania się z koniem i przekonywania, że nie jest się wielbłądem tez bym uległa.
Przytulam i życzę jak najmniej takich sytuacji
Matko Anko! 4 wpisy w ciągu 4 dni… Szalejesz! 🙂
Matko Anko , same mi łzy poleciały , choć zawsze szczery śmiech się pojawia .
Tulę z całego serca