W kryzysie twórczym i niestety przyznać muszę, że także chorobowym, w mojej głowie powstało tysiące tematów do wpisów. Zawsze tak jest. Gdybym wpisy mogła dodawać z pomocą myśli, to miejsce tętniłoby życiem całą dobę. A tak, po Waszych odwiedzinach widać, że ledwo zipie. Ale co tu się dziwić, skoro Goście zaglądają, a gospodyni pod kołdrą- wielka nieobecna. Tak więc trochę na czasie i bardzo mocno w temacie napiszę Wam dziś, co boli Matki. Matki dzieci takich jak nasz Franio- dzielnych, mądrych, radosnych i okropnie chorych. Chociaż podejrzewam, że te same bóle dotyczą także Ojców.
Głowa. Gdybyście przejrzeli moje rozmowy z dziewczynami z branży… Kurczę. Bardzo rzadko, a z niektórymi to nawet wcale nie rozmawiamy o szlachetnych czerech literach Maryni. W tych rozmowach są konkrety: jaki sprzęt, jaka terapia, a co do zjedzenia, a jak idą duże sprawy, a jak walka o szkołę, a jak rehabilitacja, a co z fundacją. Szukałam i szukałam i nic. Żadnych plotek o romansach gwiazd, nic że książka ciekawa, nic że kino czy coś tam. Głowy pracują na najwyższych obrotach. Odkąd w naszych domach pojawiły się nasze wyjątkowe dzieci, to nasze głowy nie przestają myśleć. Poza zmartwieniami normalnych mam, mamy jeszcze w zapasie te swoje- niepełnosprawne. Czasem jak patrzę na moje starsze (hehe) koleżanki i widzę, jak prą, żeby osiągnąć założony cel- nauczenia dziecka świata i świata swojego dziecka, zastanawiam się, ile jeszcze dam radę. Tematów na poważnie, które przewinęły się w ostatnim miesiącu przez nasze życie jest tyle, że ze spokojem podzieliłabym trzy rodziny. I jak już myślimy, że coś jest ok, to zaraz trzaśnie coś następnego. I tak w kółko.
Plecy. Normalnie na początku naszej podróży przez świat z dzieckiem, które nie chodzi, które ma mocno obniżone napięcie mięśniowe, które jest podłączone na stałe do respiratora, to normalnie fruwaliśmy pięć centymetrów nad ziemią. Raz, że Franio był leciutki, dwa, że my młodsi, trzy, że adrenalina w miksie z endorfinami. Bo przecież, choć wszyscy mówili, że się nie uda, wrócił do domu. Z tych trzech punktów pozostał tylko drink z adrenaliny i endorfin. Franio rośnie- nie jest kolosem na miarę swoich rówieśników, ale noszenie mocno utrudnia nam jego chudość i wiotkość. 11 kilogramów Frania i 8 respiratora i jeszcze wózek. Wyjmij Franka, przesadź na kanapę, siedzisko, fotelik. Przestaw respirator, przenieś Frania i respirator, wrzuć wózek do bagażnika, wyjmij wózek z bagażnika. Wózek to też jakieś 10 kilogramów. I tak z miesiąca na miesiąca, z tygodnia na tydzień nasze plecy dostają po tyłku. A słowa: musisz mniej dźwigać, to naprawdę można między bajki włożyć.
Ale najbardziej to bolą nas serca. Bo choćbyśmy omówiły tysiąc tematów, naprawiły plecy ćwiczeniami i cudnym spa, choćbyśmy podały dzieciom świat na tacy, a światu pokazali, że mimo swych słabości, to są mądre i dobre dzieciaki, to serca boleć nie przestają. Można, jak mawiają lekarze, przejść wszystkie etapy zaakceptowania choroby swojego dziecka (zaprzeczenie-gniew-targowanie się-depresja-akceptacja; ja jestem chyba gdzieś pomiędzy depresją a akceptacją), to w pewnym momencie przychodzi jakiś impuls, jakieś zdarzenie i serce ci pęka na kawałki.
Ale Wy? Pod dwoma poprzednimi wpisami daliście mi tony energii. Dobrych myśli i słów. Pozwólcie, że część z nich wykorzystam na walkę z potwornym bólem głowy, który mi towarzyszy że o matko, a resztę poświęcę na blogowanie. I mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie.
p.s. chłopcy zdrowi, piękni i najlepsi ever, jakby co!
Mam tak samo, głowa pełna myśli od września nie ma innego tematu jak tylko sma.. Czy dobra rehabilitacja czy dobrze zjadła czemu nie chce spać itp obecnie doszła jeszcze panika przed infekcjami gdy wokół tyle ludzi choruje… Szaleństwo, działam na adrenalinie cały czas. Nawet nie mam ochoty rozmawiać na tematy nie ważne jak kino, plotki;( czasem się zastanawiam czy tak już będzie zawsze…
A może by pomyśleć o takiej szynie pod sufitem jaką ma Precel ?
Święte słowa, ja też uczę się żyć z kolejną chorobą mojego syna, chociaż nie wiem na jakim etapie jestem teraz, to chyba jakiś miks uczuć. Pozdrawiam.
Pójdź no w me ramiona. Będę tulić. Czule.
A energii przesyłam na wiadra i wagony.
Pani Aniu, to co Pani czuje jest jak najbardziej normalne! Mimo calej adrenaliny, ogromu milosci i nadziei , rzeczywistosc po prostu czasami przygniata… dobrze i zdrowo jest sobie wtedy ponarzekac i ” upuscic” nerwow … zeby z nowymi silami isc do przodu:)
Ja zupelnie nie jestem w temacie choroby Frania, ale jeszcze raz przypominam ze jesli potrzebujecie Panstwo czegos z Francji, to sluze moja znajomoscia jezyka francuskiego . Moge sie tez podowiadywac w regionie paryskim. Pozdrawiam cieplo!
Jesteś Mamo najwspanialszą z Mam!!! i Ty Tato, najwspanialszy. Trzymam kciuki za Was! za Frania. Za to żebyście mieli sił całe wiadra. Za uśmiech, za dumę, za Was!!!!
Wspaniale piszesz. Uwielbiam Waszego bloga. Zdrowia!
Xxx
Widać ból i stany depresyjne leżą w naturze matek. Moje dzieci, dzięki Bogu zdrowe i radosne, nawet katar przytrafia się im nieczęsto, jednak ja sama martwię się i niepokoję bezustannie. Kibicuję Wam od lat i zazwyczaj czytając bloga, jakaś łza spłynie po policzku. Czasami jest oznaką żalu i współczucia, czasami radości. Nie wiem czy to hormony, czy starość, czy matki po prostu tak mają.
Ja życzę siły i wytrwałości w walce z przeciwnościami, choć nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić jak musi Wam być ciężko. Ale dla takich chłopaków to warto nawet świat na głowie postawić:)
Cześć Aniu! Mam nadzieję, że u Was superowo 🙂 Myślimy o Was! :* buziaki mocne z rana na cały dzień i weekend!!!