Oprócz tego, że od FifiRodzinki jedna trzecia z nas wróciła nieco cięższa (i na szczęście nie jest to mama!), w pakiecie przywieźliśmy mnóstwo wspomnień. Wrzucanie ich do jednego worka z podpisem „Irlandia”, byłoby niezwykle krzywdzące, dlatego powstanie pewnie niewielka seria irlandzkich wpisów.
FifiRodzina zadbała o to, żebyśmy się nie nudzili w czasie naszych małych wakacji. Dlatego niemal codziennie serwowała nam porcję wyśmienitych atrakcji. Jedną z nich była wycieczka do Mahon Falls. Powalające krajobrazy to nic, w porównaniu z tym, jakiej kondycji nabraliśmy w czasie tego wyjazdu. Gdzie się dało, Franio dojeżdżał kimbą. Niestety (a może i na szczęście) nie wszędzie mogliśmy nią wjechać, a ponieważ nasz Franciszek nie przywykł do tego, że czegoś sienieda, to oczywistym był fakt, że domagał się, by doświadczać wszystkiego, czego mógł doświadczyć Fifi. Tym samym uzbrojeni w mocne nerwy i stan przedzawałowy, wdrapywaliśmy się to tu, to tam, rzucaliśmy kamienie do strumieni o oglądaliśmy owce z kolorowymi pupami. Z resztą popatrzcie:
To Fifi wyznaczał trasę:
Tato wskazywał szlak:
Mama nie zabrała czapki…
Dlatego większość zdjęć zajęli stosownie odziani mężczyźni…
Wyruszyliśmy… Droga była dłuuuuuga. Bardzo długa. Czasem sobie myślę, że bez czapki, to nawet zbyt długa…
Zmotoryzowana młodzież wymagała wsparcia starszyzny…
Aż dojechaliśmy do miejsca, gdzie wózkiem to nie bardzo…
Co wcale nie oznacza, że to był koniec naszej wycieczki…
Przerwa na sesję pamiątkową:
Obowiązkowe rzucanie kamieni do strumienia:
Udawana drzemka na skale:
Franek widać, że w przeszczęśliwy 😀 fajowska wyprawa! 🙂
Super wycieczka,wrażeń musiało być mnóstwo,pozdrawiamy:-D
Widać wycieczka udana! I to najważniejsze, fajne widoczki 😉
Może trzeba było jednak zabrać Franka na Śnieżkę. 🙂