Najfajniejsze w tym całym naszym hiszpańskim podróżowaniu były skutki uboczne. A mieliśmy ich kilka całkiem fajnych i całkiem zaskakujących. Oto właśnie któregoś dnia, kiedy zmęczeni po całodziennym zwiedzaniu wracaliśmy już do naszego pokoju, Franek zagaił do stojących przed katalońskim Parlamentem policjantów. Krótkie „ola que tal?” wystarczyło, żeby jeden z nich bez wahania zerwał z ramienia przyczepianą na rzep odznakę i podarował Franciszkowi. Od słowa do słowa (hiszpańskiego słowa!) okazało się, że Pan Policjant jest wielki fanem piłki nożnej (a jakże!), jego syn jeszcze większym, poprosił więc o adres i obiecał przysłać koszulkę Franiowi. Prawdziwą koszulkę reprezentacji Hiszpanii. Panowie chętnie pozowali do zdjęć, pożyczając do tychże Frankowi nakrycie głowy i nie ma co się dziwić, że wzbudzili zachwyt na facebooku Frania – głównie wśród fanek. Panów zaś okrutnie dziwiło, żeśmy przyjechali do tej Barcelony wyłącznie turystycznie! Że nie mamy w planach żadnej wizyty lekarskiej i że tylko zwiedzamy, bo to przecież nuda, tak bezcelowo…
Także kelner (z pochodzenia Pakistańczyk), który z Frankiem rozmawiał trochę po hiszpańsku i trochę po angielsku, kiedy usłyszał, że młodzież wręcz szaleje za frytkami i chipsami – do naszego zamówienia z czystej sympatii do zamówionych przez nas ukochanych churrosów dorzucił… chipsy oczywiście, a Franek potem codziennie, czy przypadkiem nie napiłybyśmy się gorącej czekolady i nie przegryzłybyśmy tego churrosem w tej jednej, ściśle określonej kawiarni.
Najbardziej zaskakującym spotkaniem było jednak to pod Łukiem Triumfalnym w Barcelonie! Zauroczeni bańkami mydlanymi zatrzymaliśmy się na chwilę, a kiedy Franek zakrzyknął „ola!” , okazało się, że Pan od baniek jest Polakiem! Zrobił dla Franka superowy indywidualny pokaz, ostrzegł przed kieszonkowcami i życzył udanych wakacji. Wszystko piękną, szczebrzeszącą polszczyzną.
Nade wszystko jednak ten wyjazd, tak jak i poprzedni był jedną wielką lekcją hiszpańskiego. Agata i Franek na swoich kanałach w social mediach zachęcali do zwiedzania Barcelony razem z nimi, a ich wejście na żywo na kanale you tube Agaty wywołało niemałe poruszenie (tutaj klikajcie). W drodze powrotnej, kiedy ja oddawałam się odsypianiu, Agata przygotowywała kolejną lekcję, a Franek… nadzorował. Myślę, że z tego może powstać całkiem niezły wspomnieniowy filmik.
Żal nam strasznie było opuszczać Barcelonę. Cztery dni to zdecydowanie zbyt mało, żeby zobaczyć rzeczy z planu i skosztować tych spoza ram. Za mało, żeby znudziła się serwowana na każdym rogu paella. Za mało, żeby spróbować wszystkich smaków lodów. Za mało, żeby pobyczyć się na plaży. Franek ma już w planach inną destynację, ja obiecałam Barcelonie, że to nie był nasz ostatni raz.