Pamiętam bardzo dobrze moją pierwszą kartę biblioteczną. Po szkole chodziłam z mamą albo babcią i razem z Panią Agnieszką bibliotekarką szperałyśmy w poszukiwaniu ciekawych książek. Strasznie byłam dumna z tego, kiedy kolejne rubryki na karcie wypełniały się numerami katalogowymi książek i na długie godziny przepadałam czytając. Nigdy z tego nie wyrosłam i o dziwo nie zniechęciły mnie do tego nawet studia na (uwaga) polonistyce, bo uprzedzam ewentualnych maturalnych moli książkowych, że na filologii polskiej nie czyta i nie dyskutuje się godzinami o literaturze, tylko uczy się fonetyki, gramatyki i wielu, wielu, wieeeeelu innych niespodziewanych rzeczy. W naszej rodzinie wszyscy uwielbiamy czytać i chyba cała rodzina zna opowieść o tym, że Szymon dostał sto punktów do atrakcyjności tylko dlatego, że gdzieś między zdaniami rzucił magiczne, pobudzające wyobraźnię trzy słówka: „mój ulubiony pisarz”. Dlatego wczoraj, kiedy moi synkowie niespodziewanie o dziewiętnastej już spali – co się nie zdarza prawie wcale, więc albo mieli dzień dobroci albo zbiera ich jakieś przeziębienie, to postanowiłam wykorzystać i nadrobić kilka rozdziałów Chyłki. Oczywiście mogłabym Wam napisać, że czytam dla Was. Kiedyś przeczytałam właśnie na nomen omen blogu Remigiusza Mroza, że on codziennie dla formy czyta innych pisarzy. Mogłabym napisać, że dla kunsztu pisarskiego (Leoś w przedszkolu pochwalił się, że jego mama jest pisarką, za co kocham go jeszcze bardziej, choć jego zdaniem pisarka, to osoba, która ciągle pisze) oraz dla zasobu słów, ale nie. Czytam dla siebie. Teraz właśnie zgłębiam Chyłkę Mroza, ale kiedy przejedzą mi się morderstwa, szantaże i alkohol to robię przerywnik na coś dla serca i duszy. I o tym właśnie miał być ten wpis. O tym, że nie mogę pisać, bo płaczę.
Z polecenie mojej przyjaciółki wypożyczyłam „Światło między oceanami”. Zarówno książka jak i film zbierają świetne recenzje. Film właśnie zaczęłam wczoraj, bo jakoś tak mam, że nie oglądam przed czytaniem (Chyłki też nie widziałam, a w młodości poświęciłam się i w trzy dni przeczytałam Ogniem i mieczem, bo nas pani od polskiego zabrała do kina i niestety do dziś nie jestem fanką ani wersji Sienkiewicza, ani Hoffmanna), ale już dziś wiem, że muszę po przeczytaniu książki jeszcze poczekać. I pozbierać się mentalnie. Dlaczego? Bo moje czytanie „Światła…” wyglądało tak:
Był sobotni jesienny wieczór. Już mocno orientowałam się w przebiegu fabuły, bo do końca książki zostało mi jakieś sześćdziesiąt stron. Ponieważ objadłam się straszliwie na kolację, co jak się okazuje w moim wieku nie jest dobre, postanowiłam przesiedzieć czas trawienia na kanapie i doczytać. Była dwudziesta druga, Francyś drzemał obok mnie, Leoś przewracał się szesnasty raz na drugi bok, a Szymon piłował netflixa. Nie będę Wam tutaj spoilerować, bo gwarantuję, że warto sięgnąć po akurat tę książkę, dlatego napiszę tylko, że główni bohaterowie znaleźli się w naprawdę trudnej i wymagającej sytuacji. Jeśli uświadomicie sobie, że chodzi tam o wątek macierzyński, o walkę o dziecko i o cały szereg złych decyzji, bo każda podjęta taką będzie, zrozumiecie mój stan. Chyba. Czytam więc i czytam, a wiedzieć musicie, że ja bardzo wchodzę zawsze w losy bohaterów i jestem na ich miejscu i martwię się z nimi i przeżywam, no to trwam tutaj z Isabel i Tomem i jak nagle nie wybuchnę płaczem! Jak nie zacznę łkać. Ostatnie strony to był taki horror, że nie widziałam liter, bo zalewałam się łzami. Oczywiście dotarłam do końca, uspokoiłam się, zaniosłam Franka do łóżka i w piżamce potuptałam w ramiona męża. I tu jest najgorsze. Jak już się przytuliłam i poczułam bezpiecznie i ciepło, to jak nagle nie przyszła druga druga fala wzruszenia… Dzizasss. Zaczęłam łkać, szlochać, wzdychać i buchnęłam totalnym płaczem. „Anulka co się stało” wyrwany z głębokiego snu mój maż, rycerz taki postanowił wziąć byka za rogi. „Bo, bo, bo ta książka wzruszająca taka była” wychlipałam między łzami.
– Ja się naprawdę z tobą kiedyś rozwiodę – odpowiedział.
Nie rozwiódł się, straszy tylko. Przecież kto, jak nie ja ogarnie wszystkie jego wady. Chciałam Wam tylko tym wpisem powiedzieć, że nie piszę czasem bloga, bo prasuję, sprzątam, gotuję, ogarniam życie, czytam i płaczę. Polecicie coś jeszcze rozwodowego?
p.s. Jak chcecie popłakać, to polecam Wam jeszcze „Kiedyś byliśmy braćmi” i „Słowika”. O losie, jak ja na tych płakałam, to dopiero!
Dzień dobry :).
Jeśli szuka Pani czytelniczych rekomendacji to zapraszam na mojego bloga:
http://ksiazkowoczyta.blogspot.com (można mnie również znaleźć na FB), może znajdą się tam jakieś interesujące dla pani książkowe polecanki 🙂
Pozdrawiam, uściski dla Franka <3
Aniu z przykrością stwierdzam,że gust czytelniczy mamy skrajnie inny.Mroza nie lubię,Światło między oceanami mnie nudziło. a Słowika przeczytałam tylko dlatego,że mi dziecko kupiło i naciskało na przeczytanie.Ale najbardziej płakałam tak ,że aż smarki leciały na…Winnetou i Marley i ja.Dodam,że jestem dorosła nawet mocno, ale nic nie poradzę czytałam i szlochałam.
a ja najbardziej na świecie płakałam (czytelniczo) tysiąc lat temu, przy Wańkowiczowym Zielu na kraterze..Myślę, że jest to jedna z moich najulubieńszych, najcieplejszych książek. A na końcu jest list do Krysi, starszej córki Melchiora Wańkowicza, która zginęła w Powstaniu Warszawskim.
I w ogóle, przez wojnę, zginął ten cały piękny wańkowiczowy dom. W przenośni, bo kamienica ocalała. Kurcze, nawet teraz, na wspomnienie, nos mi się jakoś wydłuzył..
Polecam Szczepana Twardocha: „Król” i „Królestwo”. Buziaki.
Ojejku jak ja Cię rozumiem 😀 Też płakałam po tej książce jakby mi ktoś umarł. Wydaje mi się, że dopiero bycie mamą zmiękczyło moje serce 😀 Polecam jeszcze Miedzianego jeźdźca!
ja też polecam Jeźdźca:)
Tak, Jeździec miedziany super! I jeszcze Wielka samotność, Zimowy ogród-K. Hannah.
Pozdrawiam:)
Dziewczyny, cały Jeździec już za mną. Rozpoczęłam nim ten rok. 🙂 Ale ostatnia część to już było trochę s-f i masło maślane, bardzo się umęczyłam!
Jeśli lubisz szlochać i druzgotać sobie psychę polecam „Ślady małych stóp na piasku”.. o mamunciu jak ja płakałam 🙄
Jedyną książką, po przeczytaniu której płakałam (nie licząc „Wojny i pokoju” – 2 tygodnie nie mogłam się otrząsnąć po śmierci księcia Bołkońskiego, no ale to było w podstawówce), jest „Rzekobieg” Jean Didion. Pomimo tego, że nie jest jakoś szczególnie wzruszająca, napawa mnie bezbrzeżnym smutkiem. Wracam do niej co kilka lat i zaczynam płakać już przed końcem, tak zawczasu:) I bardzo smutne, moim zdaniem, jest „Wyznaję” Jaime Cabre.
W poszukiwaniu inspiracji czytelniczych zapraszam na mojego bloga Na ostrzu siekiery, adres to siekierka.home.blog 🙂
„Słońce ma 9 promieni” – ostrzegam że tragicznie smutne☹️, ale skoro ma być do płaczu….
Witam jest druga część tej książki Ślady małych stóp na piasku – Wyjątkowy dzień.