-Zero litości dla chorych bąbelków – krzyknęłam, rzucając na stół ostatnią kartę uno, która doprowadzała mnie do wygranej. Od lat bowiem żyjemy zgodnie z ideą, że Franek jest traktowany jak zdrowe dziecko zawsze wtedy, kiedy nie jest bardziej chory niż na smard1. Wiem oczywiście, jak to brzmi, ale ci z Was, którzy czytają nas od zawsze wiedzą, że zachowujemy (no dobra, staramy się zachować) balans. Kiedy więc Franciszek jest w dobrej kondycji, nie ma kataru, gorączki oraz nie bolą go plecy, może korzystać z życia tyle, ile fabryka dała. A w ostatni weekend dała nam całkiem sporo. I jeśli miałabym wskazać jedną dobrą rzecz, którą dała nam choroba Franka, to jest to właśnie dobro spadające na nas pod postacią wspaniałych najbliższych przyjaciół oraz całkiem sporej grupy znajomych, którzy nieba przychyliliby Franciszkowi byleby tylko był szczęśliwy.
I tak nas uszczęśliwia wizyta u Dr Agnieszki, skąd zawsze ale zawsze wychodzi człowiek podbudowany i pełen optymizmu. Bo w tym gabinecie nawet jak nie jest za dobrze, to Dr Agnieszka wymyśli coś, żeby tę sytuację poprawiać. U Franka na szczęście i tym razem było wspaniale. Jego ręce dawno nie były tak sprawne (czyżby efekt przedługich spotkań z fifą?), plecy się nie pogorszyły (co jest ekstra wieścią), a i od jakiegoś czasu Franek spędza mnóstwo czasu na brzuchu z głową zadartą do góry – to świadczy o jego niesamowitej sile. Nasi fizjoterapeuci potrafią wykrzesać z tego drobnego ciała niespotykaną ilość siły, dlatego Franciszek jest w tak wyśmienitej formie.
Nas uszczęśliwiła wizyta w Orthosie, Franka wszystko co działo się od momentu wyjazdu do domu. On uwielbia te wizyty, bo motywują go one do jeszcze cięższej pracy i czuje się tam jak w domu. Ale kto był u Dr Agnieszki ten wie, że nie można się czuć tam inaczej. Po trwającej prawie dwie godziny wizycie, niczym wprawione w boju lwy towarzyskie popędziliśmy na spotkanie z Nadią – psiapsi Franka z czasów Roberta, u której spędziliśmy niesamowite popołudnie. To też dobro, które zostało nam po tamtym meczu, bo gdyby nie choroba + wytrwałość + trochę szczęścia + wyjście, nigdy byśmy Nadii i jej rodziców nie poznali.
Z resztą w ten weekend postawiliśmy tylko na dobre doznania i zaraz po Nadii wpadliśmy w kulinarne sidła Ciotki Magdy, która jest jedną z wielu blogowych przysposobionych ciotek. Ciotka i Wujek są najbardziej niereformowalnymi osobami, jakie znam i za nic w świecie nie dadzą sobie wytłumaczyć, że nie trzeba moim dzieciom gwiazdki z nieba. Dlatego co wyjazd mają całe niebo tylko dla Frania i Leosia, bo przecież mam przestać i nie wydziwiać. Noszą więc, wożą, karmią i rozpieszczają i dzięki temu chłopaki spędzili fantastyczny czas na poświątecznych światełkach. I to właśnie Ciocia i Wujek podarowali Frankowi do kolekcji koc, który był idealny na ten weekend.
Idealny, bo Franek i Leon dostali zaproszenie na… mecz! I to nie jakiś tam mecz, tylko na siatkówkę Legii. Cóż to były za emocje! Po pierwsze, dlatego, że oni kochają takie atrakcje, po drugie, że na boisku byli nasi (Maciek i Bartek machamy Wam mocno) a po trzecie, bo Legia po zaciętym boju wygrała mecz dopiero w piątym secie. Leon ronił łzy po po tym jak przegrali trzeciego seta, ale postanowiliśmy wziąć się w garść i z całych sił dopingować, żeby wyjść z tego meczu z tarczą. Wszyscy troje straciliśmy głosy, które potem Ciocia Magda ratowała ciepłym kakao, ale nasi wygrali. Chłopcy zaś niesieni emocjami poszli spać o bardzo nieprzyzwoitej porze.
Napisałam to dlatego, że to wszystko wydarzyło się z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że otaczają nas w chorowaniu Franka niesamowici i dobrzy ludzie. Po drugie, bo Franek chce. Bo ma siłę i odwagę. Moje „zero litości dla chorych bąbelków” rzucone czarnym żartem w czasie gry w karty totalnie nie zrobiło na nikim złego wrażenia, bo my tak żartujemy i tak żyjemy. Franek bywa chory, na stałe ma smard1.
-Wiesz, jesteście nie do zdarcia – powiedziała Magda, kiedy w niedzielne popołudnie chcieliśmy wyrwać się na jeszcze jeden mecz. – No i chyba dzięki temu Franek nie czuje się niepełnosprawny – dodała – bo wy nie macie totalnie litości.
fot. z lewej Paweł Oleksiak fotografia