Zanim była wigilia, był jeszcze dzień przed. I tego dnia przed, w taką wigilię wigilii wybrała się Matka Anka na już naprawdę ostatnie zakupy. Razem z Dziedzicem oczywiście. Wędrowaliśmy sobie zatem między wieszakami z bluzkami w promocji oraz przy ladzie z serami (nawiasem mówiąc składniki na sernik nadal cieszą się niczym nienaruszone w lodówce- to już dygresja na wpis świąteczny). No i tak kiedy Matka Anka wędrowała z Francesciem po jego ulubionej galerii handlowej, poruszyła przypadkiem Matka Anka temat życiowy. Temat ów uruchomił gul. W gardle taki.
-Franek, a może jak wrócimy do domu, to pogramy w piłkę?
-Dobra, ty będziesz faulowała, a ja się będę przewracał na kanapie. Maaamoo? A wiesz, ja nie mogę grać w piłkę, bo nie umiem chodzić.
gul
-Wiem, synku. Ale na przykład ja nie umiem pływać, pamiętasz?
-Ale ja ćwiczę z Ewą, a moje nóżki i tak nie chcą chodzić. Zobacz, nie ruszają się.
gul, gul
-Fraaanio… zrobimy wszystko, żeby te nóżki trochę rozruszać dobrze? Ale w piłkę to i tak możemy zagrać, prawda?
-Pewnie mamo! Będę sędzią albo bramkarzem. A ty będziesz robić faul.
gul, gul, gul, gul, gul
…
Nie da się nic mądrego napisać.
Ściskam. Tyle mogę.
…gul….
No gul i już. Ściskamy.
Gul. Ale to nie może tak być… Francysiowe nóżki dadzą radę. Wierzę w to szczerze i Wam tej wiary w Nowym Roku życzę. Musi być dobrze.
A ja świecie wierze ze jeszcze któregoś dnia te nozki Francysiowe beda sie słuchać i strzela niejedna bramkę a dla Was bedzie niejeden GUL ale zgoła innego rodzaju. Życzę Dziedzicowi i całej Frankowej rodzinie-i tej rzeczywistej i tej wirtualnej duzo zdrowia i spełniania marzen w Nowym Roku.