Po piątkowym wypadku Frania, w luźnych rozmowach na spokojnie pojawiły się trzy pytania. Jak to się mogło stać? Jak Ona to zrobiła? Jak pomogli pozostali? Przetrawiłam, przemyślałam i mam. Dziś więc echo piątku.
Jak to się mogło stać?
Codziennie wieczorem Franiowe tracheo przechodzi serię zabiegów higienicznych. Zmieniam opatrunek, myję szyję octaniseptem, podobnie z okolicą stomii, zmieniam filtr przy rurce oraz zmieniam tasiemkę. Do piątku mogłabym się pokusić o to, że robię to z zamkniętymi oczami. Teraz jej przyczepność sprawdzam sto razy bardziej. Rurka Frankowi wypadła, ponieważ odpiął się rzep przytrzymujący tracheo przy szyi. Kiedyś, na początku naszej drogi dodałam ten wpis—-> KLIK. Nieskromnie przyznam, że tasiemka założona jest tam niemal wzorowo. W piątek na stabilności zaważyły dwie podstawowe rzeczy: zupełnie inny rodzaj rurki- krótsza, silikonowa w całości, z dużą częścią zewnętrzną oraz prawdopodobnie słabo zapięty rzep, który dostał jeszcze luzu w czasie ćwiczeń i przenoszenia. Gdyby Franek miał starą rurkę, istnieje nadzieja, że utrzymałaby się ona w szyi, a tak wyszło jak wyszło.
Jak Ona to zrobiła?
Nie wiem. Jeszcze wczoraj rozmawiałam o tym z naszym Doktorem. Zwykle rurkę wymienia się Frankowi, kiedy ten leży, ma odchyloną głowę, jest podłączony do pulsoksymetru. Zwykle robią to dwie osoby! W sterylnych warunkach, w sterylnych rękawicach. Franek nie czuje się może wówczas bardzo komfortowo, ale sądzę, że bezpiecznie. W piątek Franc był przerażony, całość działa się szkole, a Młody… siedział! Wiecie co to oznacza? Że szyja i stomia (dziurka) były ściśnięte. Działała grawitacja. Do tego M. musiała włożyć rurkę giętką, w całości silikonową zazwyczaj wkładaną za pomocą prowadnicy- dla bezpieczeństwa chorego i komfortu zakładającego. Adrenalina, hart ducha, umiejętność reagowania w sytuacji stresowej- to nasza M. Dlatego na koniec zacytuję Wam Izę, która sama ma tracheo (Iza mam nadzieję, że się nie gniewasz): „Ja bym się udusiła”. To prawda, Franio też. Był już siny. Jego przepona praktycznie nie działa. To M. zawdzięczamy szczęśliwy finał tej historii.
Jak pomogli pozostali?
Na usta ciśnie się- nie przeszkadzali, więc nie robili tego, czego nie potrafią, zostawiając to M. Ale Pani Marzena pojechała do Taty Franka, bez pytania o zgodę swojej Szefowej, bez zastanowienia- pojechała po ratunek. M. przyznaje, że Pani Marysia była dla niej wielkim wsparciem mentalnym. Choć sama mocno przerażona, dodała otuchy i wiary. Jednak najważniejszy był tutaj starszy kolega Frania- czwartoklasista Michał. Co takiego zrobił? To, czego nie zrobiło żadne inne duże dziecko. Pobiegł po pomoc dorosłych. Stąd mój apel- uczcie swoje dzieci reakcji! Kiedy zobaczą, że komuś dzieje się krzywda, że ich kolega ma napad padaczki, że się skaleczył, że dzieje mu się krzywda a sami nie wiedzą, jak pomóc- niech biegną po pomoc dorosłego. W piątek było tak, że M. kilkakrotnie prosiła dzieciaki starszaki o to, by pobiegły po Panią Marzenę. Dopiero Michał mimo, że nie wiedział, o którą Panią chodzi, dopytał innej i dotarł, gdzie trzeba, niemal siłą wyciągając Panią Marzenę z sekretariatu. Zareagował. Uważamy, że jest małym bohaterem.
Proszę Was- uczulcie na to swoje dzieci. Jeśli komuś dzieje się krzywda, niech wołają na pomoc dorosłych.
Czytam, rozmyślam, zastanawiam się i mam nadzieję,że za chwilę nie przeczytamy tutaj opisu jak to szkoła zasłaniając się „dobrem” reszty uczniów wyda rozporządzenie,że Franek nie może być nauczany razem z resztą kolegów, a jedynie w sposób indywidualny, aby nie narażać ich na stres itd. Smutne, że nie raz rodzice zdrowych dzieci wychodzą z takimi żądaniami. Od razu zaznaczam,że nie wiem czy szkoły mogą wydawać jakiekolwiek rozporządzenia, wspomniałam o tym bo nie raz czytałam lub oglądałam programy, gdzie rodzice niepełnosprawnego dziecka musieli toczyć boje o równe traktowanie. Wielki szacun dla M. i reszty pomagających!
Co do drugiego pytania, to myślę że przede wszystkim zadziałała tutaj adrenalina, a w tym stanie człowiek jest w stanie zrobić wszystko. Pozdrawiam i gratuluję takich znajomych