Jak wcześniej zapowiadaliśmy, manatki zostały spakowane, szron z szyb zeskrobany i z Dziedzicem na czele pogoniliśmy do Łodzi. Plan dnia był dość ostro napięty, ale na szczęście wszystko udało się dokładnie tak, jak miało być. Najpierw Panowie z OrtoPro przymierzyli Franklinowi łuski. Łuski w przepięknym kolorze blue i jeansowymi wzorami od razu zdobyły mamowe serce, czego o sercu Dziedzica niestety powiedzieć nie można. Nie to, żeby mu się kolor nie podobał, ale samo przymierzanie, zginanie, docinanie i inne zabiegi wprawiały zainteresowanego w stan lekko przedzawałowy i rozpacz bez końca. Mimo tego wszystko udało się dopasować tak, jak być powinno i na dniach Pan Listonosz zapewne zapuka do naszych dni z gotowymi łuskami.
Żeby wynagrodzić Franklinowi poranne nieprzyjemności odwiedziliśmy także dawno nie widziane Ciocie z Matki Polki. Wszystkie zgodnie uznały, że Franco na pięknego młodzieńca nam wyrasta. Poza tym ochom i achom nad Dziedzicowymi umiejętnościami nie było końca i choć to nieskromne, Franklin czerpał ile wlezie. Na prawo i lewo posyłał buziaki, bił brawo i rozdawał uśmiechy. Ciocie obiecały, że będą trzymać kciuki i zapraszały ponownie, a my jak prawdziwi podróżnicy obiecaliśmy jeszcze powrócić.
Tymczasem u Cioci Ani już dochodziła specjalnie dla Franka gotowana zupka. Popędziliśmy zatem do Ciocinego mieszkania, gdzie na Franklin czekała pierwsza w życiu przejażdżka windą (!!!), najprawdziwsza w świecie papuga i przepyszne przepyszności na stole. Żeby łódzki wyjazd mógł w ogóle dojść do skutku o pomoc tradycyjnie prosiliśmy Ciocię Beatę, która zadzwoniła gdzie trzeba, zorganizowała, pomogła i oczywiście Dziedzica przyjechać wycałowała. Ciocia Ania i Ciocia Beata to ukochane Frankowy Ciocie z łódzkiego OIOMu.Do domu wróciliśmy w cudownych nastrojach i z zupą, którą Franklin spałaszował dzisiaj na obiad i organizując swojemu dziecięciu dzień dziecka- bez kąpieli pogoniliśmy go spać. Dziedzicowi musiał bardzo podobać się wypad, bo drogę powrotną gadał jak najęty i spał z uśmiechem od ucha do ucha.
A poniżej relacja foto z Frankowych łódzkich odwiedzin:
A dziś? Dziś posłaliśmy tatę na zakupy i zajęliśmy się porządkami. Frankowy nastrój dopisuje, Dziedzic z uśmiechem od ucha do ucha pomaga w gotowaniu- mąka to jest to, co tygryski i Franco Franklinowski lubi najbardziej 🙂 I najważniejsze! Nad naszą Kaliszfornią spadł śnieg. Jest go już cały jeden centymetr na podwórku! W związku z tym sanki już stoją gotowe do wyjazdu i jak się uda jutro rajd inauguracyjny. Relacji oczywiście nie omieszkamy zamieścić:-)
***
Dziękujemy Doktorowi Prowadzącemu zwanemu Doktorem Jarkiem i Cioci Reni za szybkie i sprawne rkz:-)
Czytam Was i czytam i naczytać się nie mogę. Macie we mnie następną zauroczoną ciotkę. Pozdrawiam mocno.
Cudnie, cudnie, przecudnie 😀
W piątek zapowiadam się z wizytą.
Złapałem za brodę grubego dziada w czerwonym kubraku i muszę go do Was dostarczyć 😀
Pozdrowionka !!!
bardzo mi się ta Kaliszfornia podoba 🙂
Gruby dziad? W czerwonym kubraku? Zapowiada się ciekawie:P
A Szymon zazdrosny nie będzie? 🙂
No tak…mentalnie gruby człowiek- ciągnie swój do swego :))
Mężu! Jesteś prawdziwym dzielniakiem. Na dodatek jakim przystojnym…! 🙂
Franek zdobywa swiat i lamie serca wszystkich niewiast napotkanych na swej drodze 😀
Znaczy rykoszetem do nas śnieg też doleciał, dziś nawet pierwsze odśnieżanie chodnika zaliczyłam:)