Tak się ostatnio zastanawiałam, co takiego dzieje się w moim życiu i co robię źle, skoro mam problem, żeby zupełnie na luzie położyć się spać o ludzkiej porze. Kiedy kładę się chwilę przed dwudziestą trzecią, uważam to za ogromny sukces. Miałam już taki etap na początku naszej (mojej i Waszej) wspólnej podróży, kiedy to z Mamą Bruna wymieniałyśmy się mailami o pierwszej dwadzieścia trzy, a ja następnego dnia jak skowronek do pracy biegłam. Potem nastąpił okropny regres, kilka życiowych przygnębiających sytuacji oraz nieznośne tykanie mojego zegara biologicznego i zdarzało mi się zasnąć z kubkiem herbaty w ręce, siedząc na podłodze, zaraz po Milionerach. Teraz jestem gdzieś po środku. To znaczy zwykle idę spać, kiedy już wszystko, co miałam w planach zrobię i jest to zwykle mniej więcej pół godziny przed północą, ale zdarza mi się także rzucić „a w nosie” i iść spać z chłopakami. Oczywiście wszystko ma swoje konsekwencje, bo albo czysty dom albo czyste dzieci albo maseczka – nigdy jednocześnie, jednam mimo tego postanowiłam na czynniki pierwsze rozgrzebać moje popołudnia i wieczory, żeby odkryć, dokąd uciekają mi minutki, jak je marnotrawię, że chciałabym wszystko, a zawsze jest coś do zrobienia. Kiedy wszystkie znajome koleżanki oraz blogerki i inne influancerki swoje dzieciątka w pastelowych piżamkach i pastelowych pościelach tuż po kąpieli w eko różanym płynie i oczywiście czytaniu na dobranoc mają już odhaczone o dwudziestej, na ich kuchenkach radośnie pryka ogórkowa na jutro, pranie leży poprasowane (wiem, wiem) w szafach, a one z radością oddają się swoim przyjemnością ja gonię minutki.
Sprawdźmy więc, na czym mogłabym je zaoszczędzić i spożytkować tylko dla siebie. Zacznijmy od tego, czego nie robię. Po pierwsze i najważniejsze na pewno nie młodnieje i co tu kryć czuję, że z wiekiem potrzeba odpoczynku coraz bardziej daje o sobie znać. Możemy uderzyć w śmieszki heheszki, ale ja w tym roku skończę #% lat i to już nie są przelewki. No więc starość, czyli nie młodnieje. Po drugie nie scrolluje. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak zapadłam popołudniem w internety, że weszłam na chwilę, a wyszłam po trzech godzinach. Najlepiej to oczywiście widać po blogu, ale także plotki i ploteczki oraz wiadomości i zakupy nadrabiam nocą – zamiast spać, jak człowiek. Po trzecie nie śpię. Nie, że popołudniowa drzemka – chociaż ostatnio odwiedziłam Tatę własnego osobistego i w czasie, kiedy on bawił wnuczęta tak mi się przysnęło, że tylko resztka przyzwoitości nie pozwoliła mi przekimać całej wizyty. Chodzi mi o to, że nie śpię nocami. Po pierwsze, bo wstaje do Franka. Po drugie, bo jak mam o jeden stres za dużo, to leżę, myślę, patrzę w sufit i zdobywam świat. A jak wiadomo, jak nie śpię nocą, to w dzień mi wydajność spada i te minutki szybciej wtedy, a ja wolniej. Ok. To skoro ustaliliśmy już, czego nie robię, sprawdźmy co ja aż takiego robię, że minutki sobie, a ja sobie.
Wczoraj na przykład wróciłam z pracy i zaczęłam robić ogórkową. Kiedy zupa radośnie dochodziła do siebie, w tak zwanym międzyczasie rozebraliśmy choinkę. To znaczy ja rozbierałam, Leon ubierał Franka w bombki, potem w cukrowe laski a potem zdiagnozował u niego straszną chorobę „lampkozę” i go leczył. Potem chcieli się bawić torami. I tu przepadłam na trochę, bo torów nijak nie można rozłożyć na stoliku Franka, dlatego choć nie brałam czynnego udziału w zabawie, siedziałam na podłodze, trzymając Franciszka na kolanach, żeby mógł nadzorować budowę torów i wszystkie kraksy. Potem poszłam ogarnąć kuchnię, ale zawołał mnie Franc, że potrzebuje do toalety. Musiałam mu więc masować brzuch i pomóc z toaletą. Potem na spółkę z Leonem ogarnęliśmy igły spod rozebranej choinki i naszykowaliśmy pranie. Potem przeczytałam historię o białej skarpetce lewej, która została duchem i skarpetce khaki, która spotkała miłość, ogarnęłam robaczki do kolacji i kąpania. Franek nijak się sam nie ogarnie ani w jednej ani w drugiej kwestii. Leoś udowadnia nam co chwilę, że jest już dorosły, więc wszystko sam potrafi, jednakowoż nadal trzeba mu pomóc. Sama kąpiel Franka z opatrunkami i nakarmieniem pega, to dla mnie godzina. Kiedy chłopcy zasnęli, ogarnęłam w kuchni i załatwiliśmy z Szymonem pilne maile i wizyty i rachunki. Już miałam odpalić netlifxa, bo zabieram się od tygodnia chyba za „Historię małżeńską”, ale kiedy zorientowałam się, że jest wpół do jedenastej wybrałam prysznic i spanie. Chłopcy chodzą spać o dwudziestej pierwszej trzydzieści, więc albo robię wszystko za wolno albo gdzieś popełniam taktyczny błąd i nie potrafię wychwycić wąskiego gardła.*
*no ok, przeczytałam przy kolacji trzy rozdziały książki – to może to? Ale no way! Czytania nie rzucę.
W każdym razie dziś znów kończę wpis dwadzieścia po dziesiątej. Jeszcze go przeczytam ze dwa razy, żeby nie wychwycić literówek, które potem podeśle mi mój brat, potem go wrzucę na fejsa, poczekam czy polubicie i czy ktoś rzuci jakimś śmiesznym komentarzem albo radą, żeby w końcu odpuścić prasowanie. No doprawdy drogi Pamiętniczku, ratuj! Dokąd uciekły wolne minutki?
Mam dokładnie tak samo …. ale czym mniej śpie tym się lepiej czuje więc chyba organizm już się przyzwyczaił 🙂
Minutami tak mają-uciekają😘potem zamieniają się w uciekające godziny,lata.Mamo Aniu jesteś Wielka!!!!!!
Też tak mam😊 I zrobić?
Wyluzować