Są trzy, no może cztery osoby, które zupełnie inaczej wyobrażały sobie tegoroczne przedwiośnie. To ja, mój mąż, mój pracodawca i Suzi, z którą dzielę pracowniczą dolę. Co nas łączy? Moje chorowanie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak długo i bez sensu byłam chora. Od miesiąca z niewielkimi przerwami coś się za mną wlecze. Zaczęło się od nie do końca wyleczonej anginy i powikłania w postaci ropnia okołomigdałkowego. Ogólnie nie polecam, bo trzeba zjeść tonę antybiotyku, nacinanie boli tak, jakbyś nadepnął sześć milionów razy na klocek lego albo męski katar, nie można ruszyć głową, jeść i pić. Uwierzcie na słowo. To o mnie – w tym sezonie dwa razy. Ledwo skończyłam antybiotyk migdałkowy i byłam w pracy calutki piękny tydzień oraz zabrałam chłopców na lody, a znów poległam. Tym razem na grypę. Przez kilka ostatnich dni próbowałam nie ugotować mózgu i zejść trochę poniżej trzydziestu dziewięciu stopni i choć na szczęście odgorączkowałam to sobie, to nadal przekonuję się, że mogą boleć mięśnie o istnieniu których nie miałam pojęcia. Tak więc dookoła panuje radosna atmosfera podniecenia i dochodzą mnie słuchy o zakładach, czy to już ostatnie L4, czy jeszcze coś sobie wymyślę. Ustaliłyśmy z moją sąsiadką, że za taki numer dostaje się wypowiedzenie na papierze w kwiatki, bo wiosna, ale bądźcie dobrej myśli, może się uda. Piszę może, bo tymczasem w stanie totalnego rozgorączkowania miała zupełnie inny problem na głowie. Do rzeczy więc.
Jak na każdą dorosłą, pewną siebie kobietę sukcesu przystało, kiedy przepłakałam pierwszą grypową noc, mąż mój nie nadążał ze schładzaniem lica mego – oczywiście zadzwoniłam do Mamy. Wiadomo. Mama to Mama. Oczywiście przyjechała, oczywiście nagotowała litry leczniczego rosołu przy okazji robiąc siedemnaście zaległych prań, więc kiedy poczułam się już bezpiecznie, postanowiłam poruszyć kwestie ostateczne. Po moim wywodzie w stanie upojenia lekami i wysoką temperaturą Mama powiedziała, że oszalałam i mam się przespać. Napiszę więc tu, żeby było jasne, bo ja już wszystko zaplanowałam.
Gdybym jednakowoż umarła wcześniej niż planuję i po fakcie trudno mi będzie cokolwiek zarządzić, to chciałabym, co następuje: sukienkę w kwiatki i szpilki, w zasadzie bez znaczenia czy zostanę skremowana czy nie, więc tutaj luz. I jeszcze chciałabym, żeby wszyscy przyszli ubrani kolorowo. Żeby były sukienki i szpilki (wiadomo, księżniczka!) i żeby na stypie pito shoty i opowiadano kompromitujące historie z moim udziałem. Moim dziewczynom z liceum przypomnę tylko o próbie zrobienia loków i co się wydarzyło potem, a Suzi o Lucy on the sky of diamonds i kabanosach w Zieleńcu. Sporo tego jest, gwarantuje więc, że zabawa będzie przednia. Suzi obiecała się dostosować, Mama powiedziała, że na łeb upadłam i mam przestać. Ale teraz, jak już wszyscy będą wiedzieli, to Mamo nie masz wyjścia – musisz przyjść w sukience w kwiatki! Mąż – wdowiec mimo wad, ma miliony zalet na pewno więc sobie poradzi, co też już mu przekazałam.
A z poważnej strony rzecz ujmując nie wyobrażam sobie życia w pojedynkę żadnego z nas w sytuacji, w jakiej postawił nas los. We dwójkę jest turbo ciężko ogarnąć całą rzeczywistość, a pojedyncze rodzicielstwo w tym wypadku to byłaby totalna masakra. Tak więc dbajcie o siebie robaczki, ja już zaczęłam kurację pyłkiem kwiatowym i mam nadzieję, że to już koniec tej wiosennej chorobliwej hucpy.
Też miałam ropień.. coś okropnego … Zdrówka
Sukienkę w kwiatki, różowe rajtki i turkusowe tenisówki – to mogę ci obiecać! 😊 tymczasem zdrowiej, bo przy czyich tekstach będę jadła kabanosy?!
W przypadku śmierci mojej przyjaciółki jestem odpowiedzialna za pościel do trumny. Biała w czerwone róże ma być.
😉
Frankowscy, co u Was tak cicho?🤔🙂
Hej, to miesiąc już zleciał bez Was..