Lektura obowiązkowa

Nawet nie wiem, kiedy to się stało, jak to przyszło, a tu… pierwszy dzień szkoły. Taka sytuacja. Franio poszedł do pierwszej klasy. Pięć lat temu mogliśmy tylko o tym pomarzyć, że nadejdzie taki dzień. Dwa lata temu pojawiło się światełko w tunelu i zamarzyliśmy o przedszkolu. Rok temu był już dumnym zerówkowiczem i to w ogólnodostępnej szkole, bez rodziców, do pomocy z ciocią. I już było z górki. Bo choć ciągle barujemy się z przepisami, szukamy ułatwień, korespondujemy z urzędnikami, to jest to nasza rodzicielska broszka. Francesco pędzi niczym bolid, jest szczęśliwy i uśmiechnięty, jest w miarę swoich możliwości samodzielny, jest pełnoprawnym uczniem szkoły podstawowej. To zasługa jego ciężkiej pracy. Bardzo jesteśmy dumni.

14159284_1159181860834175_1176441763_n

A skoro już o szkole mowa. Jak wiecie mocno emocjonalnie jesteśmy zaangażowani w projekt „Duże sprawy w małych głowach”. To książka, o której już kilka razy Wam pisałam. Nasze emocje, to pikuś w porównaniu z tym, jaki wkład ma w to Franciszek. Już niedługo dostępny będzie audiobook, w którym aksamitnym głosem fragment jednego z rozdziałów czyta właśnie nasz Franio. Zanim jednak pojawi się audiobook, pokażę Wam film. Animację do „Dużych spraw…” Jest zjawiskowa i zachwycająca, spójrzcie tylko:

Prawda, że daje do myślenia? Nikogo więc nie powinno dziwić, że planowane jest drugie wydanie „Dużych spraw”. Pomaga w nim Agnieszce Fundacja Mam Serce. Zasada jest prosta, jeśli wpłacicie na poczet zbiórki 23 zł, otrzymacie własny egzemplarz z autografem Autorki, a drugi za to samo 23 zł dostanie jedno chore dziecko- takie, które przebywa w szpitalu lub placówce medycznej. Tym samym i sobie i komuś naprawdę bardzo malutkiemu możecie sprawić ogrom radości. Do finału, celu zbiórki brakuje już naprawdę niewiele. Mocno Was zachęcam. W naszej domowej biblioteczce „Duże sprawy w małych głowach” to lektura obowiązkowa.

14193589_1159181814167513_1421067820_n

Witaj szkoło

Wpisy „edukacyjne” cieszą się dużym powodzeniem, uznałam więc za stosowne poinformować Was, że właśnie rozpoczęliśmy przygotowania do pierwszej klasy! Gdyby ci wszyscy doktorzy, którzy pięć lat temu mówili nam, że nic z tego nie będzie, widzieli z jakim zapałem ten młody człowiek chwali się, że będzie pierwszoklasistą, od razu spuściliby z tonu. W każdym razie pisałam Wam w ubiegłym roku, jak posyła się dziecko z respiratorem do zerówki. Dziś nadeszła pora na kontynuację… Wróć. Na kolejną część edukacyjnej przygody przygody Franka. Przygody pod tytułem: „Szkoła”.

Nie ma co ukrywać, że każdą aktywność Franciszka determinuje stan jego zdrowia. My możemy wymyślać angielski, rower, basen i inne cuda, ale kiedy Franio nie domaga, nawet nie próbujemy szarżować. Zbyte wiele pracy kosztowało go dojście do tego stanu. Skupiamy się więc przede wszystkim na oddychaniu, potem na sprawności fizycznej, dopiero potem na wdrażaniu w życie planu „normalność”. Myślę, że rodzicom dzieci respiratorowym przydadzą się nasze doświadczenia, dziś więc to tym, jak planujemy rok szkolny i jak się ma do tego administracja.

1. Co z rehabilitacją?

Przez ostatni rok Frankowy kręgosłup mocno dostał w kość. Dosłownie. Złożyło się na to kilka czynników. Przede wszystkim plan zajęć. Chodzący do zerówki Franio nie mógł już ćwiczyć dwa razy dziennie- z braku czasu i energii. Kilka godzin w szkole i początek zajęć o 8 zabrały poranne ćwiczenia. Żeby jednak nie okroić ich do minimum (wcześniej Franc ćwiczył dwa razy po godzinie) wraz z naszymi rehabilitantami ustaliliśmy plan jeden raz półtorej godziny popołudniu. Różnie to bywało, ale głównie Franek wieczorami był mega zmęczony. Zerówka nie ma stałego planu zajęć, jednak w pierwszej klasie już takiego można się spodziewać. Zatem wspólnie z fizjoterapeutami wykoncypowaliśmy sobie, że Franek mógłby pozostać przy terapii jeden raz półtorej, ale dodamy do niej ćwiczenia w czasie zajęć wychowania fizycznego. Napisałam więc podanie do Pani Dyrektor z prośbą o możliwość przeprowadzenia rehabilitacji w czasie zajęć w-f. Niestety tak się nie da. Pani Dyrektor poinformowała mnie, że zgodnie z prawem szkolnym na podstawie podania rodzica nie może wyrazić zgody na taką zamianę mimo tego, że na pierwszy rzut oka widać, że Franio na wuefie nie poćwiczy. Bowiem zgodnie z tym prawem Franek jako uczeń zobowiązany jest do realizowania podstawy programowej, a jej częścią jest wuef. Jakie jest rozwiązanie? Doktor prowadzący Franka (jeszcze nie wiem, czy anestezjolog od respi, czy pediatra) musi wystawić zwolnienie z wuefu, a wtedy na podstawie decyzji administracyjnej Pani Dyrektor zwalnia Franka z zajęć i w miarę możliwości lokalowych wyraża zgodę na prowadzenie terapii w trakcie lekcji. Oczywiście fizjoterapeutę oraz sprzęt niezbędny do ćwiczeń opłacamy my ze środków zgromadzonych na subkoncie Frania w Fundacji, bowiem z informacji uzyskanych (telefonicznie) wiemy, że Wydział Edukacji nie ma w zwyczaju zaspokajać potrzeb nie związanych z edukacją indywidualnym uczniom. Pozwólcie, że komentarz zostawię na finisz. Na dziś mamy wstępną zgodę Pani Dyrektor, musimy tylko dopełnić formalności.

2. Rezygnacja z rewalidacji.

Rewalidacja to coś w rodzaju wyrównawczych. W orzeczeniu o potrzebie kształcenia specjalnego Franio ma wpisaną niepełnosprawność sprzężoną. Był to warunek niezbędny do tego, żeby mógł na terenie szkoły przebywać Franka osobisty asystent. Także w ramach tej niepełnosprawności Franio ma przyznane dwie godziny rewalidacji. Przyznacie mi jednak rację, że Młodziak intelektualnie nie odbiega od normy. Uznaliśmy więc, że warto byłoby jedną z tych godzin także przeznaczyć na fizjoterapię- niezbędną do utrzymania tego poziomu sprawności, jaki ma teraz Franciszek. I tu podobnie, jak wyżej. Nie można (mimo wpisu o rehabilitacji w orzeczeniu) tak po prostu zamienić zajęć z Panią Moniką na zajęcia ruchowe- bardziej potrzebne. W tym wypadku muszę pisemnie zrezygnować z jednej godziny rewalidacji, a Pani Dyrektor wyrazić zgodę na prowadzenie ćwiczeń. Także tę zgodę mamy wstępnie. Musimy uzupełnić pisma.

3. Pomoce naukowe.

Mimo tego, co udało się Frankowi osiągnąć, manualnie nie dorasta sprawnym dzieciom do pięt. Nie ma mowy o wycinaniu, kreśleniu, sprawnym malowaniu i już tym bardziej pisaniu. Franek pięknie czyta, znakomicie dodaje w pamięci i doskonale radzi sobie z zapamiętywaniem słówek w obcych językach. Uczy się angielskiego w szkole i w domu, a od września wymarzył sobie hiszpański! Dlatego już w ubiegłym roku na rewalidacji Pani Monika, a na terapii logopedycznej Pani Beata wprowadziły zajęcia komputerowe. Po to, żeby pierwszak Franio był już oswojony z klawiaturą i klawiszami funkcyjnymi, a także z podstawami obsługi internetu (chociaż tutaj Franek nie ma żadnego problemu, świetnie korzysta z telefonu dotykowego, czy tabletu). Pani Ania – wychowawca klasy zadbała więc o to, żeby podręcznik, który wybierze, miał także wersję elektroniczną. I ma. Pozostało tylko zdobyć urządzenie, na którym i e-podręcznik i wszystkie niezbędne programy (np. do plastyki lub języków) Franio mógł obsługiwać na równi ze swoimi zdrowymi kolegami. Najlepszym było urządzenie wielofunkcyjne, 2 w 1. Tablet i komputer. Po to, żeby normalnie Franek korzystał z klawiatury, ale kiedy zmęczą mu się ręce lub będzie chciał „malować” będzie ją można odłączyć i korzystać z tabletu. Podobnie jak z matami do ćwiczeń , tak i tutaj mimo specjalnych potrzeb ucznia, wydział nadzorujący szkołę nie widział potrzeby zakupu takiego urządzenia. Kto nas lubi na facebooku, ten wie, że problem już się rozwiązał i Franek będzie miał swój komputer. Jeśli cierpliwie doczytacie do końca, będą też dobre wieści.

Komentarze

Już w ubiegłym roku przećwiczyliśmy opcję tworzenia pism do Wydziału Edukacji. W każdym odsyłano nas do Pani Dyrektor i jej mocy zarządzania szkołą. Musicie jednak wiedzieć, że szkoła, do której Franek chodzi, to szkoła publiczna, zatem bezpośrednim zwierzchnikiem Pani Dyrektor jest Naczelnik Wydziału Edukacji. I jak wyglądała nasza korespondencja? Kiedy Pani Dyrektor mówiła, że nie wszystko może, bo o finansach (np. subwencji na ucznia) decyduje Wydział Edukacji, my bardzo szczegółowo opisywaliśmy problem i zwracaliśmy się z prośbą o jego rozwiązanie bezpośrednio do samej „góry”. Za każdym razem odsyłano nas do Pani Dyrektor jako szefa placówki, tylko po to, by z tą samą prośbą, drogą służbową występowała Pani Dyrektor. I wiecie jaki jest skutek? Naszym jedynym osiągnięciem jest uzyskanie zgody na zatrudnienie asystenta. A i tak ta zgoda była jakby „bez łaski”, bo kilka miesięcy później MEN wydał nakaz zatrudniania asystentów dla uczniów ze niepełnosprawnością sprzężoną. Wszystkie inne prośby (o tablet, podwyżkę marnego wynagrodzenia dla asystenta, pomoce do rehabilitacji) zostały odesłane z etykietą: „nie ma możliwości finansowania takiego rodzaju pomocy dla indywidualnych uczniów”. Dlatego z całym szacunkiem, odpuściliśmy sobie w tym roku korespondencję z wydziałem, uznając ją za bezzasadną i postanowiliśmy zorganizować wszystko na własną rękę. Dodam tylko, że niepełnosprawność sprzężona generuje najwyższą subwencję dla placówki oświatowej, którą w wypadku szkół publicznych dysponuje wydział edukacji, zatem na brak środków „nasz” wydział nie powinien narzekać. Subwencja jest bowiem na ucznia, a nie dla ogółu.

Pisząc, że działamy na własną rękę, miałam na myśli także fakt, że podpowiadamy gotowe rozwiązania, jeśli je znamy. Zatem na początku tego roku wzięłam udział w zebraniu mieszkańców naszej dzielnicy, na której obecny był jeden z wiceprezydentów. Tam, w ramach tak zwanych wolnych wniosków zasugerowałam, by osoby odpowiedzialne ze pozyskiwanie funduszy unijnych zainteresowały się programem WRPO i poddziałaniem 8.2.1 i jeśli udałoby się pozyskać te pieniądze, by wzięto pod uwagę podstawówkę, do której chodzi mój syn. Sami nie mogliśmy aplikować do UE, ponieważ były to konkursy skierowane do jednostek samorządowych. W oficjalnej odpowiedzi skierowanej na ręce Pani Sołtys czytam, że miasto aplikuje o te środki i że uwzględni szkołę Franka. Poza tym chętnie wspomoże wszelkie inicjatywy, które mogłyby ułatwić funkcjonowanie niepełnosprawnym uczniom. Czy jest to tylko obiecanka cacanka? Nie wiem. Efektów jeszcze nie ma. W każdym razie trzymam za słowo.

No i w końcu dobre wieści!

Jak wiecie, całkiem niedawno wzięłam udział w konferencji dla blogerów. W jej ramach zorganizowano konkurs, w którym wygraną była możliwość testowania urządzenia Acer Switch Alpha 12, zaś trzy najlepsze recenzje dostawały owo urządzenie na własność. Nasza recenzja nie przeszła do historii, ale nie to było dla nas priorytetem. Chcieliśmy bowiem sprawdzić, czy Franio da radę pracować na takim sprzęcie. Dał świetnie, a ja mogłam się tylko przyglądać z boku. Kiedy spece z Acer Polska dowiedzieli się, że jednym z testerów był nasz Franco postanowili zostać patronem Franka w szkole i podarowali mu uczniowski Acer Aspire Switch 10! Franciszek sam mógł wybrać kolor obudowy i tym sposobem już za kilka dni w sam raz na rozpoczęcie pierwszej klasy kurier przywiezie naszemu synowi czerwono-ceglany tablet z dopinaną klawiaturą! ACER POLSKA- dziękujemy!

Szalejący Łoś

13405649_1192003504198990_537380836_o

W ubiegły czwartek napisałam na facebooku, że Franek jedzie na wycieczkę klasową. Bez Mamy i Taty. Sam. Znaczy z M., no ale wiecie, że bez nas. No i że muszę melisy w takim wypadku, bo dzień zapowiada się ciężko. I wcale nie chodziło mi o to, że jestem nadopiekuńcza, że dziecięcia spod skrzydeł kwoczych wypuścić nie chcę, że brak mi luzu… Uwierzcie, jesteśmy jednymi z bardziej wyluzowanych respiratorowych rodziców, jakich znam. To znaczy o to też mi chodziło, bo Matki zazwyczaj stresują się klasowymi wyjazdami i tymi sodomami, które się tam dzieją. Wiem, że dopiero w okolicach gimnazjum papierosy- taką mam przynajmniej nadzieję, a dziewczyny to jeszcze nie teraz- taaa… matki lubią wierzyć w bajki, jednakowoż mimo stwarzanych pozorów, postaram się polubić dziewczyny moich chłopców. Luz więc pełen. Duma nawet, bo 13446268_1099128303506198_334119112_oFranka wespół z Ciocią M. i Panią Anią to chyba z miesiąc na tę wycieczkę namawiałyśmy, bo Młodziak bał się, że będzie głośno, że będą stwory i inne dziwolągi. Nawet o przewóz zadbaliśmy i w busiku wycieczkowym Tata zamontował specjalne pasy, żeby Frankiem nie ciskało przez całą drogę. Także spokój, cisza, szum fal, drink z palemką i malowanie paznokci.

Skąd więc ten wpis na facebooku, zapytacie? Ponieważ moi mili, wysłałam na wycieczkę13441951_1192004210865586_1111484773_o
dziecko na stałe podłączone do respiratora. I tej kwestii moje serce i głowa nie były w stanie przeskoczyć. Dlatego, zanim w ogóle w czwartkowy poranek Francyś opuścił dom przeszedł generalny przegląd: gruntowne odessanie z wlewką z soli fizjologicznej, wymianę wszystkich filtrów przy ssaku, wymianę całego obwodu przy respiratorze (rury, filtrów, złączek). Dostał ładowarki i kable. W torbie miał nową rurkę tracheo na wymianę. Dopiero tak zabezpieczonego mogłam ze spokojnym sumieniem wypuścić na klasowy wyjazd. Oczywiście oprócz tych niuansów dostał też kanapkę, picie i inne smaczystości, a także słynne już na cały internet dwie dychy na szaleństwa. Tak zabezpieczony, lekko zestresowany, ale szczęśliwy pojechał… do wioski Indian!

Wypuściłam z domu Franciszka, a wrócił „Szalejący Łoś” w kowbojskim kapeluszu. Czy znacie bardziej przystojne combo Indianina z kowbojem?

13389137_1192003244199016_1761012509_o

 

 

Niepełnosprawny idzie do szkoły

Od września Franek pójdzie do pierwszej klasy szkoły podstawowej. Jeśli myślicie, że pisanie tego w styczniu jest na wyrost, to niestety się mylicie. Nauczeni doświadczeniem zerówkowym, kiedy to zaczęliśmy procedury w kwietniu, a niemal do końca nie wiedzieliśmy, na czym stoimy, tym razem działamy wcześniej.

Ponieważ od września Franek zaczyna szkołę, poradnia psychologiczna na czas nauki w klasach 1-3 musi wydać nowe orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego. W ubiegłym roku było tak, że mimo, iż ważne było orzeczenie przedszkolne, poprosiliśmy o jego zmianę po to, by zawarto w nim zapis o niezbędnej obecności nauczyciela wspomagającego. Skończyło się na tym, że zatrudniono pomoc nauczyciela, co w ogólnym rozrachunku było korzystniejsze dla jego bezpieczeństwa, o czym za chwilę. Żeby nic nie pomylić napiszę jeszcze tylko, że poradnia wystawia nowe orzeczenie na każdy etap edukacji: przedszkolny, wczesnoszkolny, szkolny i (chyba; chyba, bo nie mam już sił orientować się, czy w liceum też) dalej.

Od 1 stycznia 2016 roku obowiązuje przepis, który na szkoły dla dzieci z autyzmem, zespołem Aspergera oraz niepełnosprawnością sprzężoną nakłada obowiązek zatrudnienia osób wspomagających. Teoretycznie to powinno bardzo ułatwić nam pozyskanie takiej opieki, jednak bazując na doświadczeniu, trzymaliśmy rękę na pulsie. Okazało się bowiem, że o ile w zerówce dyrektor szkoły może zatrudnić pomoc nauczyciela na stanowisku niepedagogicznym, o tyle do klasy pierwszej musiałby to być już co najmniej asystent nauczyciela. Te stanowiska różnią się przede wszystkim wymogami kwalifikacyjnymi, ale także zakresem obowiązków, zasadami zatrudnienia i wynagrodzeniem. Wymagania formalne (min. pedagogika wczesnoszkolna) z automatu wykreśliły M. z funkcji pomocy nauczyciela (M. studiuje totalnie odmienny kierunek). Dlatego dziś w ramach wywiadówki rozmawiałam o tym z Panią Dyrektor szkoły Franka.

W czasie rozmowy posiłkowałam się tym artykułem (KLIK KLIK), gdzie przedstawiono stanowisko Joanny Wrony- Dyrektor Departamentu Zwiększania Szans Edukacyjnych MEN. Jest tam informacja, że wedle opinii Pani Wrony, osobą wspomagającą może być także pomoc nauczyciela. Ponieważ Pani Dyrektor nie była przekonana co do mojej tezy, wspólnie doszłyśmy do wniosku, że zapytamy u źródła. Tym samym poprosiłam Panią Dyrektor, by napisała list do P. Wrony, w którym zapyta stricte o sytuację naszego Franka. Dlaczego to takie ważne? Ponieważ Franio nie potrzebuje wykwalifikowanego pedagoga- rozwija się świetnie, co z resztą widzieliście na ostatnim filmie. Franek potrzebuje „obsługi technicznej”- trzeba go nakarmić, podać mu książkę, pomóc coś narysować, wykleić, trzeba pomóc toalecie i co najważniejsze: bezwzględnie trzeba mieć oko na respirator i oddychanie. Taki zakres czynności nie leżałby nigdy w obowiązkach nauczyciela, a co ogromnie istotne, wiązałby się ogromną odpowiedzialnością za zdrowie i życie Franka. Jeśli jednak nie miałaby to być M. (tak dla spokojnego snu wydziału edukacji), chcielibyśmy, żeby zatrudniono dla Franka nie nauczyciela, ale np. ratownika medycznego. Co z tego wyniknie? Sama jestem ciekawa. Chyba równie niecierpliwie, co Pani Dyrektor będę czekała na odpowiedź z MEN. Jutro  zaś ruszamy z dalszymi procedurami. Będziemy umawiać Franka do poradni na nowe badanie na nowy rok szkolny.

Czego nie chcemy dla Franka? Przede wszystkim, póki nie jest to determinowane jego stanem zdrowia, nie chcemy, żeby musiał korzystać z nauczania indywidualnego w domu. Widzimy, jaki postęp zrobił przez ostatnie miesiące, jak pięknie zintegrował się z grupą, jak lubi swoją Panią Marzenę, jak wita się z kolegami, jak opowiada o zajęciach. Dla niego najważniejsza jest socjalizacja. Nie chcemy także powrotu do korzeni, nie chcemy lądowania na szkolnym krześle na korytarzu w oczekiwaniu na sygnał do interwencji. Udało się Frankowi wydorośleć przez ten czas, usamodzielnić w miarę jego możliwości, nie czas się cofać. Nie chcemy w końcu, by zmuszano nas do posyłania Franka do szkoły, w której tylko czysto teoretycznie będzie miał zapewnioną pomoc- pamiętacie Panie z Przedszkola- Beatę i Elę- mimo chęci i odwagi przypadała na nie taka ogromna ilość pracy i obowiązków, że nie było możliwości, by pozostawić tam Franka samego. Dlatego szukamy ciągle pomysłu i sposobu, by ułatwić decydentom przyznawanie naszemu dziecku tego, co zgodnie z przepisami mu się należy.

Co za tym idzie i o czym już kiedyś pisałam, udało mi się odnaleźć kilka funduszy unijnych, które mogłyby sfinansować losy szkolne nie tylko Francesca, ale wielu niepełnosprawnych dzieci. Niestety z rozmowy z Panią Dyrektor wynikło tylko tyle, że nasz pomysł nie znalazł aprobaty u władz miasta. Czułam to jakoś po kościach, dlatego wcześniej z tą samą prośbą napisałam do Pana Prezydenta Kalisza. Wszak nie ma lepszej promocji dla miasta niż: a/ korzystanie z Funduszy UE, b/ pomoc niepełnosprawnym dzieciom. Kwota dotacji byłaby na tyle duża, że można by było zabezpieczyć nie tylko moje dziecko, ale kilka dość sporych szkół. Ponieważ nasz Prezydent dość aktywnie działa w mediach społecznościowych, skorzystałam z tej formy kontaktu. Widzę, że wiadomość została wyświetlona kilka dni temu. Tuptam więc z niecierpliwością na zdanie Pana Prezydenta w tym temacie.

Już prawie kończę, bo zaczynam się rozgadywać. Na końcu więc chciałabym Wam bardzo podziękować za to, że dopytujecie, że dostaje maile i wiadomości z prośbami, by napisać, co i jak z tym dofinansowaniem i ze szkołą. To dobrze. To bardzo dobrze. Wy piszecie do mnie, ja dostaję kopa. A jak dostaję kopa to działam. Na szczęście tym razem nie goni mnie termin porodu. Jednak kciuki mile widziane. Dzięki, że jesteście!

A już tak zupełnie na koniec ogromnie polecam Wam ten wywiad (KLIK KLIK). Spadł nam z nieba, a tak naprawdę ze strony Ignacego, bo w bardzo rzeczowy sposób wyjaśnia, dlaczego integracja jest ważna nie tylko dla dzieci niepełnosprawnych, ale i w dużej mierze dla ich zdrowych kolegów.

Unijna wywiadówka

Ponieważ cały czas w pamięci mam, ile czasu, perturbacji i nerwów zajęło nam wprowadzenie Frania do zerówki przy szkole ogólnodostępnej, staram się cały czas mieć rękę na pulsie. Młodziak, co prawda uzyskał zgodę na opiekę osoby zatrudnionej w formie pomocy nauczyciela, ale jest to zgoda na czas zerówki. Mamy taki plan, że od września, niezależnie od postanowień i ustaw, nasz Franio zostanie pierwszoklasistą. Naszym zdaniem jest to dla niego najlepsze rozwiązanie. Nadal niestety nie wiemy, jak będzie wyglądała opieka nad Frankiem. Mimo tego, jak ładnie i gładko wygląda to na zewnątrz i obok, Franio potrzebuje całodobowego dozoru (pewnie nikt tego nie zauważył, ale od września w szkole rurka Franka zatkała się już dwa razy- tylko sprawne oko i ręce Cioci M. sprawiły, że obeszło się bez afery na całą szkołę- dyskretnie dla Frania i bez traumy dla jego kolegów). Między innymi dlatego zależy nam, żeby osoba, która będzie zajmowała się Frankiem oprócz zdolności opiekuńczych oraz pedagogicznych będzie miała to „coś”, co jemu nie da odczuć, że tak bardzo różni się od kolegów, a kolegom nie napędzi stracha do kolegowania. Z resztą o kolegach z zerówki i szkoły mogłabym pisać i pisać- to są bardzo fajne i zaangażowane dzieciaki. Jednak dziś nie o tym.

Jakiś czas temu po burzliwej debacie szkolnej z naszymi przyjaciółmi, wybrałam się do kaliskiego Inkubatora Przedsiębiorczości. Poszłam tam, żeby zapytać, czy ja jako mama niepełnosprawnego dziecka, mogłabym zrobić coś, co ułatwi mu życie w świecie sprawnych ludzi. Przecież zgodnie z terminem o edukacji włączającej KAŻDE dziecko niepełnosprawne ma prawo do nauki w szkole ogólnodostępnej, a faktu, że warunki bywają różne, chyba nie muszę Wam tłumaczyć. W naszej szkole jest nieźle- jest podjazd do wózka, jest szeroki korytarz i wejścia do klas (zorientowanym w temacie powiem, że wózek kimba2 wszedłby bez problemu), jest też obrotna i zaradna Pani Dyrektor. Dlatego właśnie pomyślałam, że jeśli można zrobić coś, co pomogłoby szkole być jeszcze bardziej niezłą, to trzeba to po prostu zrobić.

W Inkubatorze wyjaśniono mi, że jako Matka Anka, to ja w tej materii niewiele mogę. No, może poza tym, że podpowiem. Podpowiedziałam więc Pani Dyrektor tego, co się dowiedziałam: że w ramach Wielkopolskiego Regionalnego Programu Operacyjnego jednostka organizacyjna (w naszym przypadku Urząd Miasta, któremu podlega mój „ukochany” Wydział Edukacji, zaś któremu dalej nasza Szkoła) można ubiegać się o dofinansowanie ze środków Unii Europejskiej, które pozwoliłoby zabezpieczyć wszystkie potrzeby nie tylko Frankowi, ale każdemu niepełnosprawnemu dziecku, jakie pojawiłoby się w naszej szkole. Dziś Franio jest w zdecydowanej mniejszości uczniowskiej. I choć bardzo życzyłabym sobie, żeby dzieci nie chorowały i nie były niepełnosprawne, to niestety nie mogę tego wykluczyć. Kto wie, jak to będzie w przyszłości? Stąd uznałam, że już teraz można zabezpieczyć naszą Szkołę we wszystkie niezbędniki dla tego rodzaju uczniów- toalety, sprzęty, kursy dla kadry i nauczycieli. Byłoby fantastycznie, gdyby w przyszłości to nie rodzice, a urząd wybiegali na przeciw potrzebom uczniakom specjalnej troski i, żeby np. zatrudnienie nauczyciela wspomagającego nie było luksusem, a normą. Na stronie funduszeeuropejskie.gov.pl monitoruję więc moment naboru wniosków na „nasze” działanie i na szczęście mam w tym wsparcie Pani Dyrektor, która po przyjrzeniu się całej sprawie, obiecała zrobić wszystko, co w jej mocy. Fajne jest to, że jeśli udałoby się zdobyć takie fundusze, to ich wykorzystanie w żaden sposób nie obciąży budżetu miasta i szkoły, to coś w rodzaju bonusu- nie zabierzemy tego z dróg, ani z dofinansowania dla zdrowych dzieciaków, a skorzystać mogą wszyscy.

Musicie wiedzieć, że sama Pani Dyrektor, nawet z Matką Anką na plecach także nie zdobędzie tych funduszy. Tutaj musi zadziałać jednostka organizacyjna- miasto czyli i mój ulubiony wydział. I tak sobie Matka myśli, że skoro nabrała już tyle odwagi, żeby zacząć i zapytać, to może wybrać się do paszczy law (ulubionego wydziału znaczy) i zmobilizować szacownych Państwa Urzędników do działania? W myśl zasady, że jak nie drzwiami, to wiecie?

To co, będziecie trzymać kciuki?