Słowo na wagę złota

Dziś też o Leonie. No muszę.

Raczej zupełnie nieświadomie, bo że na pewno bez 12714068_1014584971960532_827587373_nkontekstu i że na sto procent się wypsnęło, to wiem, ale dziś po obiedzie Leon powiedział:  MAMA.

Mam dwóch świadków.

Ciocia A. stała obok i od razu zapytała, czy też słyszałam. No słyszałam.

No i mąż mój. Ojciec Rodziny znaczy. Jak tylko usłyszał, od razu zaprzeczył, że to, co powiedział Leon, to było to, co chciałam usłyszeć. Dlatego jestem na sto procent pewna, że powiedział „mama”.

Słodkie jest życie Matki Zwycięzcy…

 

Milonek

20160202_084139Mówimy na Niego Miluś, Milonek, Milon, Lejonek, Lejon, Młodszak. Nasz Leon. Drugiego lutego skończył pięć miesięcy. Waży 7,2 kg i właśnie z dumą opuszcza rozmiar 68. Pięciomiesięczny Miluś potrafi przewrócić się z brzucha na plecy, pięknie sięga po zabawki i regularnie wpada w śmiechawki głupawki. Co Leon je? Poza tym, co serwuje mu biust matczyny, wszystko. Od gryzaka począwszy, poprzez pieluszki, śliniaki, dłonie, koce, zabawki, a na szczebelkach od łóżeczka kończy. Chociaż z tymi szczebelkami, to mamy inną teorię. Mianowicie wydaje nam się, że kiedy je przegryzie, to po prostu zwieje, więc na wszelki wypadek drzwi zamykamy na siedem zamków.12696064_1013623902056639_970114498_n Odpukać w puste i niemalowane- ominął nas etap nocnych kolek (czy mogą jeszcze przyjść?). Generalnie nie jest tak, że wysypiamy się mniej, bo przecież do Frania też trzeba wstawać, więc po prostu zwiększyliśmy częstotliwość. Milon nie płacze. Nie to, że wcale, bo przecież umówmy się- czasem największe tragedie życiowe typu koniec melodii w zabawce albo koniec warczenia odkurzacza wymagają płaczu. Poza tym… to nie, nie płacze. Leon się wkurza, warczy i krzyczy (wcale nie napisze, że po Tacie to ma)- spina się wtedy maksymalnie i wydaje z siebie rozporządzenia, których nie sposób nie zrealizować, kiedy ma się hormony na wierzchu (to akurat o Mamie). Jak wszyscy w naszej rodzinie, Miluś należy do gaduł: z zabawkami z karuzeli obgada wczorajszy obiad, z żyrafą z łóżeczka podyskutuje o polityce rodzinnej w naszym domu, a z pszczołą z nosidła ponarzeka, że traktujemy go jak dziecko.

20151207_162251

 

A jak kontakt ze starszym bratem, zapytacie. Otóż czego Miluś nie dopowie, to dogestykuluje- zdarza mu się więc pacnąć Frania niechcący w nos, ale uwielbia, kiedy Franc robi śmieszne miny i mu czyta… cokolwiek. Poza tym piszczy z radości, kiedy Starszak próbuje zapanować nad jego żywiołowymi rękoma i z uśmiechem przyjmuje poranne buziaki. Czy Lejon ma wady? To zależy kto patrzy. Dla Mamy oczywiście jest bez wad, ale Tata coś tam wspominał, że synek mamusi i takie tam. No co mam Wam napisać. Rozpieszczony bezgraniczną miłością Francesca Tata, który przecież od zawsze miał fory u Franklina i od lat dzierżył berło Rodzica Roku, trudno godzi się z faktem, że Leoś bez Mamy cierpi katusze. 20160202_212257Ku złośliwemu uśmiechowi Mamy, potrafi więc Młodszak dać taką szkołę Tacie przez piętnaście minut, że najgorsza żona-zołza by się nie powstydziła. Nie zmienia to faktu, że Tata próbuje i walczy, ale póki co, kto ma biust, ten ma władzę. I wiecie do jakich wniosków dochodzimy, kiedy już po wieczornej walce kąpielowo-kolacyjnej obaj śpią? Że bez nich to było jakoś bez sensu. I, że jak to możliwe, żeśmy na Leona czekali tak długo.

Wpis o Milusiu powstawał 4 dni. Nie, że z braku weny. Czasu raczej. Nigdy w życiu nie kończyłam wpisu w sobotę o 8.42. Zaczęłam go pisać w środę o 23.37. Teraz jeszcze zdjęcia, ale jest szansa, że w lutym się wyrobię. Bo z Frankiem, Leonem i Mężem to nie ma czasu na nudę.

 

 

Mów mi Cesarzowo

Ponieważ nie ma jeszcze w sieci bloga o wdzięcznym tytule mojsynleon 😉 i nie sądzę, żeby udało mi się być twórcą takowego, uznałam więc, że od czasu do czasu Franciszek odstąpi łamów swojego podwórka i padnie coś leonowego. Z resztą już jakiś czas temu Wujek P. namawiał mnie, żeby uaktualnić nazwę bloga i tytułować go mójsynfranekplus. Tymczasem dziś będzie o tym, skąd się wziął Leon. No, może nie do końca aż tak dokładnie, bo liczę, że większość z Was jednak wie, jak to jest z tymi dziećmi, bocianami i kapustą, skupimy się więc na grande finale moich chłopaków, czyli wyjściu po cesarsku. To będzie takie preludium do działki Leona.

Obu moich synów pomógł urodzić Doktor Prowadzący. Jestem mamą po dwóch cięciach cesarskich. To nie będzie wpis o tym, co lepsze- siły natury, czy cięcie. Chłopcy tak się urodzili, bo to było dla nas najlepsze i najbezpieczniejsze rozwiązanie i już. Nie ma co roztrząsać. Zatem jako doświadczona w temacie wieloródka (czy tam podwójna cesarzowa) opowiem Wam, jak to było… Macie chwilkę i mocne nerwy? No to zapraszam!

Dzień przed

Słyszałam, że normalnie to kobiety nie wiedzą, że mają rodzić. To znaczy przychodzi ten dzień, kiedy to latorośl brzuszna uznaje, że pora zobaczyć, jak to jest po drugiej stronie mamy, odchodzą wody- bywa, że w nocy i wtedy taka przyszła mama robi susa do łazienki, żeby nie pobrudzić nowego dywanu, co to go wybierała na powitanie dziecięcia, który wbrew wytycznym nie czerwony, a biały i takie wody mocno byłoby na nim widać, a wiadomo, że w czasie porodu ciężko prać dywan- więc kobiecina pędzi do szpitala i tam w towarzystwie męża lub nie, położnej  czy doktora wije dziecię w godzinę lub trzydzieści sześć. No to z cesarkami planowanymi tak nie jest. Moje obie były planowe ze wskazań medycznych. Nieco wcześniej znałam więc już datę przyjścia na świat słodkiego bobo i kiedy zbliżał się ten dzień miałam spodnie pełne strachu. Oczywiście, że w głowie to tysiąc razy umierałam w czasie tych cesarek i czyniłam męża mego przystojnego wdowcem młodym na pożarcie niezliczonej ilości kobiet. Zaparłam się więc i przeżyłam, na złość czającym się brunetkom, blondynkom tudzież rudym. Z mężem pod rękę i skierowaniem w ręku stawiałam się w szpitalu dzień przed. I w sumie nie wiem co lepsze. Taki siurprajs z wodami na dywanie, czy świadomość, że za 10, 9, 8, 7,… godzin zobaczysz swoje dziecko i już. No, ale nie ma człowiek wyjścia, bo ileż można chodzić w tej ciąży, skoro ma się wrażenie, że skóra na brzuchu zaraz puści na wysokości bioder i dziecię samo wyskoczy, bez doktorów. Dzień przed to szpitalny lajcik. Udzielasz wywiadów- o wadze, wieku, stanie cywilnym, miłości do męża i antybiotykach w ciąży. Panie mierzą, ważą, podadzą lekkostrawną kolację (to ważne, że lekkostrawną, o czym przekonasz się następnego dnia rano) i nakazują się zrelaksować. Ktg Ci podłączą kilka razy i nie staraj się go raczej interpretować w internecie, bo wyjdzie, że już rodzisz, a tego byśmy nie chcieli szczególnie, że właśnie sąsiadka z łóżka obok pojechała na cięcie na cito, bo córa nie mogła doczekać do rana. Leżysz więc, słuchasz relaksacyjnego pikania maszyny do ktg i nie możesz zasnąć. Kurczę, rano będziesz mamą. Taką od noszenia, tulenia, karmienia, dawania szlabanu na telewizor i bycia zazdrosną o pierwszą miłość. Tuż przed snem dostajesz espumisan lub inny cud na wzdęcia, bo niefajnie się będzie doktorom przebijać przez Twoje jelita i możesz iść spać. Spokojnie spać. Ha. Ha. Ha.

Przed godziną zero

Ranek przychodzi szybciej niż myśli cały świat. Z resztą świat coś wolno myśli, bo Ty od dwóch godzin masz już dzisiaj i tylko czekasz aż przyjdą i powiedzą, że Twoja kolej. Ale nie tak szybko. Najpierw to co tygryski lubią najbardziej, czyli lewatywa. No nie ma zmiłuj. Teraz już wiesz dlaczego ta kolacja była taka lekka. Może nie wchodźmy w szczegóły, jednak umówmy się, nie jest to ulubiona czynność w Twoim życiu. Potem, jak na gwiazdę poranka przystało bierzesz prysznic. Jednak zamiast ulubionego żelu o zapachu migdałów używasz środka do dezynfekcji, który sprezentowała Ci Pani Położna. Nie czujesz się z tym wyjątkowo, kiedy odkrywasz, że taki sam prezent dostały wszystkie planowane cesarzowe. Cóż począć. Kąpiesz się i zakładasz przepięknej urody koszulkę, co najmniej dwa rozmiary za małą, bo uroczo widać Ci spod niej pupę. Ach. Nie zakładaj bielizny. Nie będzie Ci już potrzebna. Z własnego doświadczenia nie polecam środkiem do dezynfekcji myć włosów. Przy pierwszej cesarce tak zaszalałam i potem przez pół roku nie mogłam ogarnąć ich matowości. Nauczona błędem niedoświadczonej cesarzowej w czasie przygotowań do drugiego cc, skonstruowałam na głowie gustowny koczek. Z reszta akurat głowa to nie będzie Ci do niczego potrzebna jeszcze jakąś chwilę. Wskakujesz na łóżko, przychodzi przemiła Położna, rzuca, że zaczynacie i tłumaczy, co będzie robiła. No nie są to przyjemności godne spa. Cesarskie cięcie to operacja, dlatego wszystko musi być przygotowane tak, żebyście Ty i Twój maluch byli bezpieczni. Najpierw cewnik. Chwilka, dwa ruchy sprawnej pielęgniarki i po krzyku. Od tej pory jesteście nierozłączni. Potem venflony. Dwa. W obie ręce. Tak na wszelki wypadek, gdyby coś. Dostajesz tabletkę w porywach do dwóch od anestezjologa i pod rękę z kimś silnym idziesz urodzić swoje dziecko.

Już za chwileczkę, już za momencik

Kiedy doczłapiesz do sali operacyjnej, to emocje są takie, że ja nie mogę! I to słynne kłucie w kręgosłup. Za pierwszym razem oblał mnie zimny pot ze strachu, za drugim już nie, ale trzęsłam się jak galaretka. Nie bałam się bólu, bardziej to było coś na zasadzie tak wielkiego zdenerwowania i podniecenia, jak przed pierwszą randką razy miliard. Zanim anestezjolog poda Ci właściwe znieczulenie, znieczula miejsce wkłucia. Ja mam podobno piękny kręgosłup, a skoro obydwa wkłucia poszły raz dwa, to chyba naprawdę tak jest. Potem szybko lądujesz na stole i nagle widzisz swoje nogi w powietrzu. Widzisz, a ich nie czujesz. Mówię Wam, jakie to jest doświadczenie! Potem dzielą Cię kotarką na pół. Pół od góry należy do anestezjologa, pół dolne do doktorów operatorów i Twojego dziecka. Pół górne zostaje podłączone do ciśnieniomierza, pulsoksymetru, jakiś kroplówek i hipnotyzujących oczu Twoich aniołów. Leona i Franka na świecie witała Ciocia Bożenka- położna, która pamięta przyjście na świat Matki Anki- mówię Wam, znać kogoś komu można posłać mordercze wystraszone spojrzenie (podobno taką mieszankę zafundowałam wszystkim obecnym, ale ja to zrzucam na leki) w czasie cc  to bezcenne uczucie. Kiedy górna część Ciebie jest zabezpieczona, na salę wkraczają operatorzy. Dwaj.

Ciach ciach

Doktory zaczynają. Coś tam tną, coś szarpną i niby to czujesz. To znaczy, nie bój się, nie czujesz. Tylko tak jakby wiesz, że ktoś Ci gmera w brzuchu. W tak zwanym międzyczasie po przeciwnej stronie firanki, głowa zaczyna Ci szaleć. Oznajmiasz swoim aniołom, że o matko chyba zwymiotujesz, dostajesz 500 jednostek czegoś tam i robi Ci się lżej. Ni z tego, ni z owego Doktor ogłasza ciszę w eterze, puszcza Ci oko i nakazuje wyjęcie cesarza. Potem żartuje, że jest większy niż zakładaliście (w opcji frankowej mniejszy), a Ty z zawałem czekasz na pierwszy krzyk.

Jest i cesarz

No i płacze. Ciocia Bożenka przynosi Ci go do buzi i możecie się przywitać, wycałować. Wytulić niestety nie, bo nadal jesteś przymocowana do łóżka i maszyn, ale co tam. Kochasz tego małego skrzata i kiedy zabierają go na pomiar jakości z serca spada Ci tak wielki głaz, że słyszy i mąż i mama i teściowa. Jesteś mamą.

After party

Kiedy neonatolog oznajmia Ci, że właśnie zostałaś mamą chłopca na dziesięć w skali apgar, doktorzy operatorzy naprawiają to, co pocięli. Mają niezły ubaw, kiedy pod wpływem 500 jednostek czegoś tam zaczynasz opowiadać o swoim życiu, ale zaręczam Ci, że pewno niejedno słyszeli. Kiedy kosmetyka dobiega końca, nadal nie czujesz swoich nóg. Przychodzi sprawna ekipa, przenoszą Cię na łóżko i jak prawdziwą cesarzową, zawożą na salony. Tam możesz poczekać na swojego dzidziusia. Potem tylko siup pionizacja i być może za dwadzieścia cztery godziny będziesz mogła zjeść sucharka! Teraz tylko po troszku pij i bądź dzielna. To dopiero początek.

A u Was? Jak było?

 

Tydzień po tygodniu, czyli skąd się wziął Leon

Tydzień 6:

No i jestem w ciąży. Heh. Będziemy mieli drugie dziecko. Szaleństwo, szok, hormony. Gdzie my zmieścimy dwa wózki? Moi chłopcy przeszczęśliwi. Franek mówi: „Będę karmił dzidziusia butelką z mleczkiem, a potem pójdziemy na górkę spać w moim małym łóżku.” Reklama espumisanu dla dzieci, F. na widok płaczącego maluszka: „Nie płacz już mój bracie!”

Tydzień 7:

Franio mówi do mojego brzucha: „Chodź Dzidziusiu, pouczymy się literek z szarego zeszytu, a potem pójdziesz spać.” Będzie starszym bratem. Najlepszym na świecie.

Tydzień 8:

Dziadkowie zaskoczeni, ale szczęśliwi. Babcie solidarnie zamówiły wnuczkę- nie wiem, czy się orientują, że to nie można wybierać. Franek mówi, że będzie miał siostrę. Doktor Prowadzący nie wypowiada się w temacie płci. Wszystko w porządku. Spać, śledzi, ogórków kiszonych, kebabu, wolnej toalety. Bycie w ciąży jest super.

Tydzień 9:

Byliśmy z Frankiem na zakupach. W galerii mnóstwo niemowlaków. Na widok tych odzianych na różowo, Franio z rumieńcem: „Jak moja siostra!” Zjem go, taki jest słodki.

Tydzień 10:

Śledzie są super. I żurek z kiełbasą! I bigos! Żeby tylko tak nie mdliło. Jedzenie jest super. Rosnę. Słodycze? Mogą nie istnieć. Ogórka dajcie!

Tydzień 11:

Grypa. Antybiotyk z serii lekkie. Syrop z cebuli, rosół, maliny, łóżko, gorączka, sto myśli na minutę, L4, strach.

Tydzień 12:

USG. Dwie ręce, dwie nogi, głowa, pęcherz, żołądek, cały kręgosłup, przezierność ładna, kość nosowa w sam raz, płeć nadal nieznana. Ojciec dziecka, zwany w pewnych kręgach Tatą Franka (trzeba mu będzie zmienić ksywkę!) twierdzi, że Doktor Prowadzący znacząco uśmiechał się na chłopca. Franek nadal chce siostrę.

Tydzień 13:

Któryś wieczór z rzędu Franek goni do snu Dzidziusia. Dziś zaśpiewał mu kołysankę: „pooora na dobranoc, bo już księżyc świeci, Maluszki lubią Franki, Franki lubią Maluszki”

Tydzień 14.

„Mamo, a czy Dzidziuś może jeść hot-dogi?” Teraz może. Teraz kocha hot-dogi, kebaby, pizze i inne takie i tylko resztka silnej woli Matki Jego powstrzymuje go przed taką dietą. A piwo! Piwa też by się napił Dzidziuś jeden. Łatwo nie będzie 😉

Tydzień 15.

Szukamy imienia. To nic, że Dzidziuś nie ma jeszcze płci. Trzeba się przygotować na każdą ewentualność. Franek dla siostry obstawia Lidę- imię jego jednej z największych miłości, rodzice gonią raczej w kierunku Heleny. Ewentualny Braciszek jest po prostu Braciszkiem. Bezimiennym.

Tydzień 16.

Znamy płeć! Ha! Będzie… chłopiec. Brat, braciszek. Tata zwariował ze szczęścia, Franek 12210740_963567583728938_1811608028_oupewnił się, że „ten brat” też ma siusiaka i doszedł do wniosku, że „ten Dzidziuś mamo robi wszystko tak, jak ja. Nawet został bratem.” U Matki burza hormonalna płacz i euforia na przemian. Z trzema facetami w domu, to na pewno zwariuje.

Tydzień 17

Dzidziuś stał się wybitnym smakoszem wszystkiego. Co ewidentnie widać po skurczonych ubraniach i zadyszce na schodach w pracy. Franek codziennie pyta, czy on też kiedyś mieszkał w mamowym brzuszku.

Tydzień 18.

„Bracie zjedz sobie lizaka! Bracie, a lubisz chrupiące udka z kurczaczka? Bracie, czy ty umiesz już mówić?” – Franyś codziennie zwraca się do mamowego brzucha per Bracie. Z dumą oświadcza wszystkim dookoła, że latem zostanie starszym bratem i pójdzie do zerówki. Wszyscy mamy nadzieję, że tak właśnie będzie.

Tydzień 19.

Po męsku: „Puściłeś bączka Franio?” -pytam naiwnie, choć atmosfera jest dość wyrazista w tym temacie.”To nie ja! To dzidziuś!”- odpowiada. Aha. Młodszy, to ma przerąbane.

Tydzień 20.

I w końcu się poznali! Francesco obejrzał Brata na komputerze u Pana Doktora, uznał, że całkiem miły z niego szkrab i zapytał, czy w nagrodę za to, że był grzeczny, może dostać frytki. Tymczasem Dzidziuś sfiksował lekko i zafundował mamusi dodatkowe badania, w kierunku zupełnie nie takim, jakby chcieli rodzice. Badania sprawiły kilka bezsennych nocy i przeczytane całe internety.

Tydzień 21.

12204476_963568727062157_279752517_oMądrzy doktorzy wykluczają po kolei wszystkie podejrzenia. Noce stają się łatwiejsze. Młodszy z braci ma smaki na kebaby i lody truskawkowe, Starszy zaś najchętniej jadłby chipsy potworkowe i frytki- no nie jesteśmy my rodziną marzeń dla dietetyków.

Tydzień 22.

„Mamo, a czy wiesz, że jak się dzidziuś urodzi, to mu będę czytał <Reksio. Wielka księga przygód>? ”

Tydzień 23:

Zaczynam etap bardzo poważnych rozmów:

-Dziadku, a jak się urodzi mój brat, to Ty i Babcia będziecie go kochać?-Franio pyta Dziadka Ksero i Babcię Goshę.

-Oczywiście, tak jak Ciebie, najbardziej na świecie- odpowiadają niemal chórem.

-A on też będzie Waszym wnuniuniuniem tak, jak ja?

-No jasne-odpowiada Babcia- będziemy mieli dwa słoneczka, Ciebie i Twojego brata.

-To ja się baaaardzo cieszę- odpowiada uspokojony, mądry starszy brat.

Tydzień 24:

-Mamo, jeśli mój brat będzie chciał, to będę mu pożyczał mój respirator.

Tydzień 25:

Wychodzimy z przedszkola: -Mamo! Tylko nie zapomnij o moim braciszku!

Tydzień 26.

Jesteśmy na etapie rozważań imieninowych… Jakoś z dziewczyną szło nam łatwiej. Jednak Franio od czasu do czasu wpada na coś genialnego. – Mamo? A może mój brat mógłby mieć na imię Białoruś? Byłoby śmiesznie, prawda? -Dla niego na pewno-pomyślała Matka Anka

Tydzień 27.

Matka wije gniazdo. Trochę chyba za szybko, ale niesiona gwarnym „ale masz wielki brzuch” uznaje, że może Doktor Prowadzący się pomylił i wielki dzień nastąpi nieco szybciej?

Tydzień 28.

Nasze pierwsze wakacje we czwórkę. Brat nieco zaocznie, ale wielce ucieszony. Ryba w naszej ulubionej smażalni u Juliusza smakuje, jak nigdy dotąd. Rodzice planują przyszłoroczny urlop z dwoma wózkami. Piasek jest super. Franek codziennie zabiera Brata na zapiekankę. Brat (i Mama też) są przeszczęśliwi.

12207562_963569017062128_1255951932_o

Tydzień 29.

„Mamo zrobiłem sobie siedzonko z Brata!” oznajmia Franek, kiedy niosę go do samochodu. Taaak. Ten brzuch musi być naprawdę wielki.

Tydzień 30.

Nadal Brat. Imienny. Leon. Przyklepane. We wrześniu urodzi się Leon Trzęsowski.

Tydzień 31.

12208944_963568580395505_199079166_oWalka o zerówkę Franka i nauczyciela wspomagającego nie jest ulubionym zajęciem Leona. Buntuje się, w związku z czym Matka zalega na kanapie. Blog leży odłogiem, maile nieodpisane, Franek w nadmiarze korzysta z komputera, teściowa ratuje obiadami. Wolna amerykanka.

Tydzień 32.

Od kilku dni Franio interesuje się, jak Leon zjawi się w naszym domu. Jak z tego brzucha wyjdzie. Ponieważ Doktor planuje wyjście cesarskie, tłumaczenie jest mocno ułatwione. Mama pojedzie do szpitala, doktor rozetnie jej brzuszek i wyjmie Leona. Nie wiedzieć czemu Franka najbardziej interesuje etap rozcinania.

Tydzień 33.

Jest ciężko. W sensie wielkości Matki. Brzuch przesłania cały świat. Kolejne pisma w sprawie zerówki Franka nie wpływają na niego kojąco. Telefony okraszone łzami, ale dopiero w zaciszu łazienki. Bezsenność w nocy. Senność w dzień. Franek łazikuje z Ciocią M. całymi dniami. Matka posypia w czasie rehabilitacji. Leon ma się świetnie. Rośnie, co naprawdę widać po brzuchu.

Tydzień 34.

Lojalni Czytacze zaczynają rozgryzać nieobecności blogowe Matki. Pojawiają się pierwsze zapytania mailowe i dyskretne sugestie komentarzowe. Matka idzie w zaparte. Plan jest taki, że wszystko musi pójść dobrze i jakoś publicznie Matka nie chce zapeszać. Liczy na wyrozumiałość.

Tydzień 35.

Leonku- woła Franek od rana- wyjdź już z tego brzucha, to Cię nauczę jak się je frytki.

Tydzień 36.

Różnice między ciążami widoczne są coraz bardziej. Czuje je Matka dokładnie- Franio leniwie przeciągał się w brzuchu, co jakiś czas, zmieniając wolniutko pozycję. Leon urządza wieczną macarenę. Kopie wszędzie. Tam gdzie nie kopie wysuwa pupę. Jest zdecydowanie skocznym dzieckiem. Doktory się konsultują. Leon wydaje się być chłopakiem na medal. Brzuch coraz większy.

Tydzień 37.

Coraz bliżej wielkiego dnia. Nauczyciela dla Franka nadal brak. Nerwy nie sprzyjają Leonowi. Regularnie kładzie Matkę na kanapę. Doktor Prowadzący nie jest zadowolony z trybu życia, jaki na mecie fundują Matce instytucje. Nakazuje racjonalność. Ha. Ha. Ha.

Tydzień 38.

Różnica w zachowaniach ciążowych także mocno widoczna. Z Frankiem „o tej porze” już wszystko było gotowe. Teraz po pierwszych próbach dawno temu, Matka wznowiła przygotowania. I spakowała torbę do szpitala- w końcu. Leon jest mocno pobratowy: wózek po bracie, łóżeczko po bracie, ubrania po bracie i po Bolusiu. Dzięki Ci o losie za pojemną piwnicę i poddasze.

Tydzień 39.

No to jedziemy. Franio do zerówki. Mama do szpitala. Leon jest tuż tuż.

12211062_963683050384058_1734680789_op.s. Większość „ciążowych” zdjęć zrobionych jest w czasie ćwiczeń Franka w gabinecie rehabilitacji. Czasem widać piętę, palce albo całego rehabilitanta Marka 😉 ups!