O marzeniach

Co jakiś czas, zwykle mniej więcej w okresie spadku formy, kiedy to myślę sobie, że życie jest kurka niesprawiedliwe i takie tam, najbardziej przytłaczającą myślą jest to, że nie wiadomo, co dalej. Ile jeszcze będziemy sobie trwać w tej radosnej rzeczywistości i kiedy to wszystko zrobi drastyczne sru? No, bo zrobi. Na co dzień staramy się o tym nie myśleć, bo nie ma sensu się bez przerwy się zadręczać i zgodnie z pierwotnym złożeniem robimy tak, żeby było normalnie.

Poza mną. No, bo że normalną matką nie jestem, wiadomo od dawna. Czasem wydaje mi się, że jestem wręcz złą matką. Owszem, nie pozwalam się moim chłopcom bawić nożami, krzyczeć na tatę i szantażować mnie płaczem, ale dzieci mogą w naszym domu naprawdę wiele. Wychodzimy bowiem z założenia, że dzieciństwo jest po to, żeby być dzieckiem. Naprawdę nic się nie stanie, kiedy Leon przez przypadek rozsypie płatki albo Franio rozleje sok, kiedy udowadnia, że jest dorosły i może sam. Inna sprawa, kiedy robią to z premedytacją, wtedy jest wykład i kazanie, ale dziś nie o tym. Dziś o marzeniach. Bo i tutaj zakładamy, że marzenia trzeba spełniać. Szczególnie w dzieciństwie. Leoś więc ma dwa podstawowe- żeby zawsze były banany i kabanosy i żeby mógł bez końca bawić się mopem, szczotką lub odkurzaczem. A Franio? Frania marzenia są już większe, bardziej świadome i nieco trudniejsze do realizacji. Co nie zmienia faktu, że jeśli się pojawią to nigdy ich nie negujemy, nie wyśmiewamy i nie odkładamy na półkę pod tytułem „niemożliwe”. Tak było i tym razem. Na podium marzeń Franka są trzy rzeczy: jechać do Chin i fotografować pandy, wyprowadzić za rękę na mecz Roberta Lewandowskiego i spotkać Zenka Martyniuka. Kiedy więc okazało się, że trzydzieści kilometrów od nas jest koncert ikony disco polo, odpowiednio wcześniej kupiliśmy bilety i… spełniliśmy marzenie.

Franio słucha różnej muzyki. Lubi Dżem, lubi Maroon5, lubi Beatlesów (z resztą wyjazd na koncert Paula, też jest w jego top10, bo chciałby śpiewać lalalala do hey Jude). Naprawdę szeroki gust muzyczny ma nasz synek. Jednak Zenek to absolutny hit. I choć sceptycznie byłam nastawiona do tej imprezy, to w momencie, kiedy mój mały syn powiedział mi, że to jest najlepsza sobota w jego życiu, od razu mi przeszło! Odliczaliśmy najpierw dni, potem godziny, w końcu minuty. Franio zrugał towarzyszącą nam Ciocię Suzi, kiedy ta odważyła się ziewnąć i z wzrokiem pełnym podziwu oglądał występ swojego idola. To było tak ważne przeżycie dla naszego syna, że kiedy wymagał odessania, nie ukrywał tego ani na chwilę, wiedząc, że zatkanie rurki oznacza powrót do domu. Przez przypadek więc tuż po odessaniu znaleźliśmy jeszcze lepszą miejscówkę i tym sposobem Francio był tuż o krok. Po występie, jak każdy cierpliwy i szalony groupie czekał z własną płytą po autograf, a kiedy okazało się, że będzie mógł nawet przywitać się i chwilę pogadać z Zenkiem, szczęście sięgnęło zenitu. Franek powiedział mi tylko, że z wrażenia było mu ciepło na całym ciele i że jest bardzo szczęśliwy. Od soboty wertujemy zdjęcia, podziwiamy autografy i ciśniemy na adrenalinie. Teraz jeszcze tylko pandy i Robert i szukamy nowych marzeń na podium.

Dziękujemy Pani Ewie, że pamiętała o Franku i o tym, jak ważny to był dla niego dzień.

Festiwal im. Bergera.

Jest godzina 1:59 w nocy, dopiero od dwudziestu minut Franciszek śpi w swoim łóżku. Dziś bowiem miał miejsce finał VI Festiwalu im. Pawła Bergera, na którym dzięki uprzejmości organizatorów mogliśmy gościć. W zeszłym roku, jak pamiętacie, na Festiwalu nr V zbierane były pieniądze na rehabilitację Dziedzica.

W tym roku natomiast Franklin był gościem i obserwatorem Festiwalu zza kulis. Bardzo miło wspominać będziemy rozmowę z Maciejem Balcarem- wokalistą Dżemu, który ani przez chwilę nie był zazdrosny o to, że to z Frankiem śliczna blondynka chciała sobie zrobić zdjęcie. Wszyscy byli dla nas bardzo mili, a większość pamiętała Franka z zeszłorocznych wojaży festiwalowych.

A Dziedzic? Dziedzic śpiewał po swojemu, czyli las, koko i kaka, a kiedy tylko zabrzmiały pierwsze takty naszego ukochanego utworu „Do kołyski”, pogoniliśmy pod samiutką scenę. Franciszek jak zahipnotyzowany wlepiał wzrok w wokalistę i zachwycony zerkał w stronę śpiewającej widowni. Nie obyło się oczywiście bez zachwytów nad Frankową urodą i wdziękiem, a my z każdą minutą byliśmy coraz bardziej dumni z naszego syna. PO pierwsze wytrzymał niemal cały kilkugodzinny koncert, bo oprócz Dżemu wystąpił także Planet of the Abts oraz The Original Blues Brothers wprost z USA. Na dodatek cały wieczór tryskał znakomitym humorem i nastrojem, umilając sobie czas bajkami oglądanymi z Panami z kadry medycznej.

Za zaproszenie bardzo dziękujemy! 🙂 I jeszcze foto-story zza kulis: