Chwila.

Kiedy jest się mamą, która wręcz nieprzyzwoicie zakochana jest w swoim dziecięciu, przed takim dylematem staje się niemal co chwilę. Cóż to za dylemat? Chwila. Nazywa się chwila. Bo taka zakochana mama, kiedy widzi, że jej dziecię robi coś niewiarygodnego, coś pierwszy raz, coś wzruszającego, a nawet słynną oczywistą oczywistość, ale słodziej jakoś, to taka mama nie wie: biec po kamerę albo aparat, coby uwiecznić chwilę, czy czerpać i korzystać i mieć. Tylko dla siebie. Dokładnie takie uczucie dopadło mnie dzisiaj rano.

Franklin z tatą w łóżku uskuteczniali swoje myziaki- przytulaki. Nagle zauważyliśmy, że Francesco stara się naśladować ruchy taty. Kiedy senior podnosił rękę do góry, junior powtarzał, senior podnosił drugą, junior za nim. Potem obie, potem machanie, potem buziaczki, mruganie i cała gama szaleństw. Mały spryciarz naśladował tak jak potrafi tylko to, co robił tata. I ta chwila pozostała dla nas. Bo aparat rozładowany, bo kamera Dziedzica rozprasza. Jednak, żeby mnie rozkochane Czytaczki nie odsądziły od czci i wiary poniżej kilka „chwil”, którymi się dzielimy. Bawcie się dobrze! 🙂

Najpierw oddychanie: trzeba maksymalnie odwracać uwagę Franka od tego, że oddycha, wtedy robi to bezwarunkowo. I pięknie. 🙂

 

Koncert życzeń, czyli mrug-mrug.:

 

Gadu-gadu (tatatatatataatatatatatatata):

 

Dziadek Ksero i piątka piątka piątka:

 

I na koniec: stary niedźwiedź mocno śpi, bo chrapanie jest u nas dziedziczne:

 

 

 

Poradnik Franklina, czyli jak wychować rodzica.

Skończyło się rumakowanie i od dzisiaj Franciszek powraca do  rehabilitacji. W wymiarze zmniejszonym godzinowo, ale nie zamierzamy rozleniwiać Dziedzica, bo już w ogóle wejdzie nam na głowę. Jak można było się spodziewać Franklin przywitał Ciocię Rehabilitantkę miną nieszczęśnika numer 726 i płaczem w stylu: „jestem taki nieszczęśliwy!”. Tym samym nie będziemy odpuszczać i jutro z rana przyjeżdża na rehabilitację Ciocia Ania- wielka miłość Franka, więc liczymy, że wszystko wróci do normy.

Po słowach Pani Specjalistki, że „Franek jest mądrzejszy niż nam się wydaje” i to standardowy „zdolny, ale leń” nasz syn podejrzewany jest o notoryczne sterowanie rodzicami. Przykłady:

* Tato wyłącza telewizor- Franklin stosuje focha, a kiedy to nie skutkuje, posyła tacie kilka buziaków i zaczyna mrugać… w kierunku telewizora. Tak przekupiony tato włączs synowi bajki i tym samym wynik telewizorowej potyczki to 0:1 dla Franciszka.

*Jedną z ulubionych Frankowych metod sterowania jest odłączanie się od respi. Robi to szybko i skutecznie, a że ma zapas kilku swoich oddechów, nasz zawał wita zawsze z szerokim uśmiechem.

*Ach i jedzenie! Dziś w połowie kolacji zasnął. Zasnął tak mocno i tak twardo, że postanowiliśmy go odłożyć do łóżka, a jego porcję „dojeść”. Kiedy tylko Franciszek wylądował na swoim posłaniu, otworzył lewe oko, potem prawe oko, a potem przesłał tacie całusa. Wyspany. Po pięciu minutach. W ramach rodzicielskiej konsekwencji kolację dojadł osobiście.

***

Info dla zgadujących: w piątek nie obchodzimy Frankowych imienin (są w październiku). A uroczystość dotyczy taty. 🙂

Kwoczyzm.

Ponieważ w Bocianowie przyznano mi status „matki absolutnie wyjątkowego syna”, już od dnia jego narodzin zmuszona jestem pielęgnować w sobie cechę, której zawsze mi brakowało- cierpliwość.

Tak jest, Franek potrafi trenować cierpliwość swojej mamy do granic przyzwoitości. Czasem sobie myślę, że mimo tych wszystkich minusów (kiedyś naprawdę muszę je spisać i opublikować), które moim zdaniem stworzyła nam sytuacja „mama wraca do pracy”, dobrze się stało, że z Francysiem został tata. Jestem niemal na sto procent pewna, że ze mną Dziedzic nie osiągnąłby nawet połowy tego, co udało mu się wypracować z tatą. Dlaczego? Dlatego, że matka to najłatwiejszy w domu obiekt do sterroryzowania jest i tylko ludzka przyzwoitość trzyma ją w kupie, coby dziecięcia na mróz w majtkach nie wystawić!

Skarżę, a co tam! Śpiewam i tańczę, jak tylko sobie moje dziecko zażyczy. Przykłady? Bardzo proszę:

1. Trenowanie oddychania:

Z tatą: -Franciszek! Będziemy oddychać!- zarządza tata.

-Ależ nie! ja się uduszę, umrę, zginę marnie, będę nieszczęśliwy, zbladnie mi lico- zdaje się mówić synowska mina.

-Franciszek! Oddychamy: raz-dwa, raz, dwa…- tata odłącza od respiratora, a Dziedzic? Oddycha.

Z mamą:- Franciszek! Będziemy oddychać!-zarządza mama.

-Mamusiu moja kochana, to ja biedny tu cały dzień ćwiczę, śmieje się, buziakuję, QPAM, a Ty mnie jeszcze ZMUSZASZ do oddychania?-żali się Dziedzic!

-Franciszek! Oddychamy: raz-dwa, raz,-dwa…-mama odłącza, a Franek umiera, ginie marnie, blednie na licu. A mama? Podłącza.

A Franek? Śmieje się od ucha do ucha i tylko sprawdza, czy tata widzi jak łatwo poszło.

2. Zasypianie:

Z tatą: Trzask, prask, buzi-buzi, cmokas w czoło, na boczek, tyłem do tv- Franciszek śpi.

Z mamą: Trzask, prask, buzi-buzi, cmokas w czoło, na boczek, tyłem do tv… i jeszcze wierszyk, i drugi, i bajeczka, i może drugi boczek, a nie to będzie przodem do tv, to z powrotem, to inny wierszyk, to mruganie, to buziaczki- 45 minut później na pomoc wołamy tatę i po 10 sekundach Franek śpi.

3. Jedzenie:

Z tatą: Na obiad ryba. W kawałkach. Po pierwszej łyżce Franco protestuje, obraża się, odwraca głowę, ale po kilku minutach kapituluje i jak przyzwoitość nakazała, zjada wszystko. W kawałkach.

Z mamą: Na obiad ryba. W kawałkach. Po pierwszej łyżce Franco dusi się, krztusi, płacze łzami rzewnymi, dusi się znów, odsysamy, znów się dusi, znów płacze, wentylujemy, rzucamy wszystko do blendera, robimy miazgę, zjada. ZMIELONE.

Wnioski:

No jak babcię kocham nie potrafię być twarda. Ulegam małemu skubańcowi, aż samej siebie jest mi żal. Robi ze mną dokładnie to, co chce. Ulegam absolutnie wszystkim jego płaczom, żalom i lamentom. Łamie mnie nawet spojrzenie w stylu „ale mamo, przecież wiesz, że ja nie mogę”- zrobi oczy jak pięć złotych i zadowolony. O kant kuli rozbić te wszystkie poradniki o macierzyństwie. A najgorsze jest to, że jestem zupełnie świadoma tego, że 85% jego zachowań to gra na mojej chorobie. No tak, bo ja choruję. Od dawna.

Choruję na kwoczyzm. 🙂
A obiecałam sobie, że nigdy…

Ech…

Opłakany piątek.

To był długi piątek. Franuś ma zdecydowanie gorszy okres. W ogóle nie chciał ćwiczyć, a przez cały dzień nie można było od niego wydębić nawet najmniejszego uśmiechu. Udało mu się wmusić owoce. Obiad zjadł w kiepskim nastroju, ale przynajmniej wszystko, co było przygotowane. Po kąpieli i kolacji padł jak kawka, żeby po chwili zupełnie pokłócić się z respiratorem i wpaść w olbrzymią duszność. Na zmianę z Frankowym tatą próbujemy ich pogodzić.

Martwię się o tego naszego Dziedzica. Od momentu odtrąbienia wielkiego sukcesu, jakim było samodzielne oddychanie Franka jest widocznie słabiej. Już zdecydowanie rzadziej udaje się odłączyć go od respiratora. Są momenty, że nawet, gdy jest podłączony do respi, tak bardzo męczy go jedzenie, że wymaga wentylacji ręcznej. Śpi też niespokojnie- czasem wydaje mi się, że męczą go koszmary. Potrafi obudzić się okrutnie przerażony ze łzami w oczach. Jeżeli weekend nadal będzie taki niespokojny, w poniedziałek poprosimy na konsultację naszą Doktor Pediatrę. Mam nadzieję, że pod koniec zimy nie przyplątało nam się jakieś paskudztwo albo, że to nie Potworzasty przypomina o sobie w ramach gwarancji na to, że nadal jest niezwyciężony.

W dni takie, jak dzisiaj strasznie dużo kosztuje mnie trzymanie się w kupie. Mam ochotę wykrzyczeć głupiemu losowi, że jest niesprawiedliwy i zły. Wcale nie czuje się jak „wspaniała” i „cudowna” mama- jak piszą w komentarzach. Chcę mi się ryczeć i narzekać, zasnąć, obudzić się i stwierdzić, że to był tylko straszny sen. Trochę to nie w stylu naszego bloga, ale nie myślicie, że to wszystko jest do dupy?

Pewne jest to, że czeka nas długa noc.

***

Dopisane później: przepraszam wszystkich, którym nie odpowiedziałam jeszcze na maile. Postaram się to nadgonić w weekend. Jeśli Franek pozwoli.

Ostre cięcie.

Do wykonania nowej fryzury Francesca niezbędne były:

1 przecudnej urody Franklin z długimi blond włosami

1  Wujek, który wpadł na pomysł

1 Frankowy tata z maszynką do strzyżenia

1 Ciocia Suzana niezbędna do aplauzu i kontrolowania respi

1 mama na skraju emocji w stylu „czy aby na pewno dobrze robimy?”

Faktem jest, że Frankowe włosy były już nieco przydługie. Wchodziły mu między tasiemkę i szyjkę i drażniły Dziedzica okrutnie. Dodatkowo przy jego nadmiernej potliwości, która jest efektem choroby, włosięta były notorycznie mokre i posklejane, co nie wyglądało estetycznie i dodatkowo groziło przeziębieniem w przypadku przewiania. Wujek chodził z tym pomysłem za nami już długo, jednak nigdy nie byłam dość przekonana do takiego rozwiązania. Co prawda zdarzyło mi się już kilkakrotnie obciąć małe kołtunki, które Dziedzic „zdobywał” coraz częściej, ale… jakoś mi tak było szkoda. Aż do wczoraj. Spocony Franuś, szyjka która się odparza i ciągle ta mokra głowa sprawiły, że uległam pokusie i łaskawie wydałam pozwolenie na pierwsze podstrzyżyny Franciszka. Tata obcinał, Wujek podpowiadał, mama trzymała Franklinowskiego na kolanach, Suzi biegała co i rusz do respi, a Franco? Miał wszystko w nosi i cały zabieg zniósł jak prawdziwy mężczyzna. Pierwsze łzy pojawiły się przy obcinaniu włosków znad karku, ale to dlatego, że Dziedzic musiał przygiąć brodę do klatki, a tam rurka i wiadomo…

Koniec końców od wczoraj w naszym domu mieszka dorosły chłopiec. Nowa fryzura dodała mu powagi i takiego… uroku. No piękny jest jak zwykle! A oto dowód:

Z obserwacji oddechowych:

Samodzielne oddychanie męczy Franciszka. Wkłada w to wysiłek, jaki do tej pory był mu obcy, więc to absolutnie zrozumiałe. Efektem tego jest fakt, że na chwilę powróciliśmy do systemu dwóch drzemek w ciągu dnia, co owocuje przeciąganiem wieczornego spania do 22 :). Dzisiaj BEZ RESPIRATORA Franek funkcjonował w sumie 22 minuty.

***

Oddechowe minuty dedykujemy poznańskim Ew. i Logistykowi za akcję „I Ty możesz zostać Fanem Franka!” 🙂 Nowych Lubisiów serdecznie witamy!

Odsypiamy.

Frankowy nastrój na medal. Młody pięknie ćwiczy, pięknie gaworzy, zjada i pije. Normalnie przyczepić nie ma się do czego! Wczoraj w związku z tym odwiedziliśmy nawet Suzanę i Wujka P. Tam Dziedzic dał popis swojego szaleństwa i jak na prawdziwego Celebrytę przystało zabawiał wszystkich cały wieczór. Spać poszedł o bardzo nieprzyzwoitej porze i dziś mało brakowało, a zaspałby na poranną rehabilitację.

Piątek należał do tych z gatunku męczących. Mama po całym dniu walki z problemami dziwnych klientów, tata po całym dniu walki z ogrzewaniem, które jak na złość przy mrozach postanowiło się zbuntować i Franek po dwóch seriach rehabilitacji, pobieraniu krwi i pionizacji padliśmy jak kawki jeszcze przed dobranocką. Jest godzina 21:35- Dziedzic obudził się właśnie na kolację, zjadł i poszedł spać. Tato zrobił sobie herbatkę, wypił i poszedł spać. Ja tylko skrobnę parę słów jeszcze i wybaczcie, ale też idę spać. Zmęczenie materiału dotarło dziś do Franklinowskich, a mail, którego dzisiaj dostaliśmy, spadł nam chyba z nieba.

Obiecuję, że jutro napiszę jak:

1. mail od jednej z Cioć gwarantuje nam wyjątkowy poniedziałek,

2. poszukiwania wózka dla Franka zaowocowały radosną twórczością własną,

3. odbędziemy zajęcia praktyczne z wymiany tasiemki,

4. musi wyglądać Frankowy nowy fotelik samochodowy,

5. …i pewnie coś głupiego do głowy też mi wpadnie.

Tymczasem dobranoc!

***

A nasz blog na 15 🙁

A00346 pod 7122 (1,23zł)

A poniżej z domowego archiwum: Franciszek przedrurkowy. Zdjęcie z 06.12.2010.


 

Niedzielnie.

Fajną mieliśmy niedzielę…

Po pierwsze przyjechali Dziadek Ksero i Babcia Gosha. Spędzili z nami pół dnia, babcia zrobiła pyszny obiad, dziadek trenował z Frankiem boks i inne dżudo i nasze dotąd słabe rączki, tak wywijały, że my Frankowi starzy przecieraliśmy oczy ze zdumienia! A wyglądało to tak:

Potem był drzemka. Najpierw zasnął Frankowy tata. Kiedy Franuś spostrzegł, że jego najlepszy kumpel nie wykazuje żadnych chęci do zabawy zaczął go zaczepiać. Cmokać i machać łapkami i generalnie wariować. Ojciec spał, więc po paru minutach Dziedzic zrezygnował i też zasnął. A wyglądali tak:

Ale najlepsze wydarzyło się przed chwilą! Ciocia (Mic)Halina pracowała dziś na naszym komputerze. Najkrócej rzecz ujmując, przygotowywała prezentację do swego szacownego liceum o Kurcie Cobainie. Wychodząc, zostawiła plik z otwartą piosenką, o tą:

Kiedy Franek przed chwilą (ok. 23:15) obudził się na jedzonko, cały w uśmiechach, żeby czymś odwrócić uwagę od jedzenia (z którym ciągle mamy problem) Frankowy tata puścił Nirvanę. I co? I Dziedzic w takt „Snells like teen spirit” spałaszował CAŁĄ butlę kaszki! My wariowaliśmy ze szczęścia, a Franek wysłuchał jeszcze Unforgiven Metallici z miną- „fajna muza, można głośniej?” i nie zamierzał zasypiać. Dlatego Frankowy tata biegał po pokoju z laptopem i śpiewał (czego nie powinien robić publicznie) a Franek cały w skowronkach zasypiał. Teraz chrapie jak szalony, a my jesteśmy tacy dumni! Bo nie dość, że nasz syn zjadł pięknie BEZ sondy dziś i kaszkę i zupkę i pół banana, to jeszcze lubi porządną muzę!

A. I na koniec trochę słodkości:-)

Babci Domowej dziękujemy za pierogi i za to, że Frankowa matka obiadu wczoraj gotować nie musiała. Babci Goshi dziękujemy za obiad dziś i za to, że Frankowa matka obiadu gotować nie musiała. Babci Wandzi za ciasto dziękujemy, bo Frankowa matka piekarnika nie posiada. Takie babcie to super sprawa:-)

Jeszcze weekendowo buziakujemy:*

Różności Frankowe.

Kiedy ostatnio czytałam Preclowego posta o tym, jak to przed kontrolą z hospicjum Preclowa Mama musi sprzątać ( o tu: http://preclowastrona.blox.pl/html  )- przyznaję, że się śmiałam. Sprawiedliwość dopadła mnie szybko. Dziś rano (a przypominam, że jest sobota i rano to 9:30) ktoś zastukał do drzwi. To Ciocia-Pielęgniarka z HELPu. A u nas w domu brakowało tylko jednego. Porządku. Ok, nie chciało mi się wczoraj zmywać, łóżko też było jeszcze nie posłane, no i generalnie szał ciał i uprzęży. Na szczęście ciocia taktownie przemilczała całość, obejrzała Dziedzica i pojechała. No cóż, okazuje się, że nie znasz dnia ani godziny…,więc lepiej sprzątać po kolacji.;-)

Jest godz.22:25- niech wpada kto chce, jest porządeczek:-)

Poza tym, w końcu przyjechała! Piękna taka, w sukience w kwiatki i cała w uśmiechach:-) Suzana. Franek odtańczył sambę z wujkiem P., pokazał zęby swojej przyszłej żonie i zasnął… Czekamy na jeszcze!

Z nowości Frankowości:

Synuś dziś znów nie chciał jeść. Podejrzewam, że już ostatnia z jedynek daje mu się we znaki. Ma tak napuchnięte dziąsełko, że nawet smarowanie żelem, sprawiało mu ból. Niech już te zęby dadzą mu spokój, bo serce mi się kroi za każdym razem, kiedy mam mu założyć sondę. Zastanawia mnie też, czy on w ogóle nie je za mało. Nie wygląda na zabiedzonego. Staramy się, żeby dostawał i kaszkę i owoce i zupę i przemycamy co chwilę po kilka łyków soku lub herbaty, ale boję się, że to mało. Zastanawiam się, czy nie poprosić o pomoc kogoś, kto powie mi, jak liczyć kalorie, żeby Frankowe menu było ok. A może zwyczajnie jest niejadkiem?

No i wieczorami, kiedy dom już śpi, smutno mi i źle. Bo TO jednak nie przejdzie. Bo na TO nie ma leku…

Tyle tu tego!

Przepis na szczęśliwą mamę:

1 piękny niebieskooki Franek

3 zupełnie nowe zęby

1 OSTATNIA noc poza domem

Wszystko zmieszać, okrasić buziaczkami, dodać minutę trzepotania rzęsami i gotowe!:-)

Franuś jutro wraca do domu! A przygotowania wyglądały tak:

Najpierw Frankowy tata spadł ze schodów przed domem (łącznie z kawałkiem schodów:-)), potem przyjechał Dziadek Ksero*, Pradziadek Franuś** i na spółkę z tatą murowali, przekładali, kuli, murowali, murowali i jeszcze murowali… i kiedy skończyli przed domem mamy teraz piękne, nowe schody z podesto-mini-tarasem, który jak tylko wyschnie będzie służył PODJAZDOWI!!! Tak, tak Franek jako jedyny w naszej rodzinie będzie miał własny, osobisty, piękny podjazd do wózka- wszystkie mamy, które w wózku pchają swoje dzieciątka i respirator i inne różności- podpowiedziały jakie to ciężkie. Całość zawdzięczamy Tacie i myśli twórczej Frankowych Dziadków.

Tymczasem w domu: mama sprzątała, wycierała, prała, myła, odkurzała i już jest naprawdę czysto, naprawdę pachnąco i naprawdę wszystko jest gotowe na przyjazd Franka. Okno w łazience lśni tylko i wyłącznie dzięki samozaparciu i silnej woli poznańskiej cioci Ew. Jeszcze tylko ostatnie przymiarki i… Synku, wracaj!!!

Z wieści towarzyskich:

Ciocia Basia zwana Antkową mamą dzwoniła i dzwoniła i bardzo Cię przepraszam Basiu, ale przez ostatnie dwa dni nie wiedziałam, gdzie ręce włożyć!

Ciocia Suzana dzielnie wczoraj wspomogła tatę w walce z jego słabością- co tata wspomina do teraz.

I rzecz najważniejsza: ciocia Amelia zwyciężyła! A co? A to: nagroda Prezydenta Miasta Kalisza w kategorii klas pierwszych goes to…

Amelia!!! Taddam! A oto przyczyna nagrody:

„Piegusek”

To ja Amelka

Stoję przed lustrem i liczę piegi

Wczoraj miałam 127

Słoneczko je siało na moim nosie

Chyba już jest 138.

 

Następny będzie Nobel albo inny Pulitzer:-)

A to wyjaśnienie pojęć:

*Dziadek Ksero- to dziadek Franka, tata mamy- na jednym ze zdjęć chłopaki (czyt. dziadzia i Franuś) wyglądają jak bliźnięta po 50 latach:-) Te same policzki, spojrzenie i mina- stąd dziadek Ksero.

**Pradziadek Franuś- to dziadzia Frankowego taty- cudowny człowiek, złote serce, złota rączka i nasz Franuś jest Franusiem dzięki Niemu:-)

 

 

 

Już za parę dni, za dni parę…

No i pozbyliśmy się drania…

Matka od rana miała nerwicę, tata też kręcił się jak szalony i tylko Franek pełen spokoju, pozwolił przetransportować się do kaliskiego „okrąglaka”, by tam Doktor Chirurg pogmerał, poszperał i usunął wstręciucha. Od dziś nasz syn nie ma broviaca. 🙂 Ma dwa szwy- ale nie od dziś wiadomo, że każdy prawdziwy mężczyzna z pola walki przywozi jakąś pamiątkę.

Po zabiegu obudził się z takim uśmiechem, że szok! Na dzień dobry napełnił majtki, opluł matkę i strzelił dwa buziaki. Kaliska ciocia mówiła, że był bardzo grzecznym chłopcem i mimo całego zamieszania z transportem wszystko zniósł bardzo dzielnie. Pięknie zjadł zupę, potem próbował jabłka- niestety chyba nie zostanie ich smakoszem. Wieczorem przy kąpieli zasypiał w locie i po zjedzeniu kaszki truskawkowej padł jak kawka.

Tymczasem w domu… Wielki zegar i jeszcze większy kalendarz odlicza dni i godziny do powrotu Dziedzica. Mamy już Grupę Trzymającą Władzę: Doktor Opiekun plus Ciocia, której przydomek trzeba wymyślić, mama, tata i ciocia Amelia. Po rozmowie z Doktorem Help wiemy, że na upartego moglibyśmy zabrać Franklina już w piątek, jednak dla jego dobra lepiej będzie, jeśli weekend przeczeka w szpitalu. Kto się jeszcze nie domyślił, podpowiadam: w poniedziałek, jak niebiosa dadzą i Młody pozwoli- DZIEDZIC WRACA NA WŁOŚCI!!! Tak, tak transparenty, chleby i sole mile widziane:-) Adrenalina skacze nam na maksa i tylko mina Franka w stylu „nic się nie martw, mamo”, pozwala nam wierzyć, że wszystko będzie ok.

 

I oświadczenie: Dziś ktoś mnie zapytał, czy zdajemy sobie sprawę, na co się decydujemy zabierając Franka do domu?

Gdy pytają mnie…;-) Odpowiadam:

Nie. Nie wiemy. Nie wiemy jak wygląda życie z ciężko chorym dzieckiem, które bez przerwy musi być podłączone do respiratora. Nie wiemy, ile to nas będzie kosztować pracy, wysiłku i pieniędzy. Ale nie wiemy także, jak długo będziemy razem. Nie wiemy czy choroba się rozwinie za rok, pół czy pięć. Wiemy tylko, że Franka kochamy najbardziej na świecie, że jest oczkiem w głowie taty i całym życiem mamy, że zrobimy WSZYSTKO, by jego życie wyglądało jak najbardziej normalnie i jak najbardziej szczęśliwie. I dlatego zabieramy Franka do domu.

I jeszcze dlatego, że tak głupio samemu oglądać Disney Channel:-)

Buziakujemy na środę:*

 

A ciocia Ew.otrzymuje dziś tytuł „Loca loca loca”:-)