Leowiedza

Odkąd w Centrum Zdrowia Dziecka postawiono rozpoznanie i mądre doktorskie głowy wróżyły nam przyszłość w czarnych barwach, minęło właśnie pięć lat. Niemal od samego początku staraliśmy się, żeby Franek miał życie normalne tak, jak tylko będzie możliwe to do stworzenia. Uświadomiła nam to Pani Doktor z CZMP w Łodzi, która wręcz nakazała przywiezienie zabawek, leżaczka, książek, ubrań – wszystkiego, co w czasie wielotygodniowego szpitalnego pobytu, mogłoby dać Franiowi namiastkę normalności. Mimo ogromu pracy, jaki do tej pory my i wszyscy pomagający nam specjaliści włożyliśmy w rozwój i funkcjonowanie Franka, w dalszym ciągu obserwujemy milion deficytów, jakie są do nadrobienia. To między innymi dlatego tak przemy, żeby Franek chodził do szkoły, żeby uczęszczał na zajęcia z rówieśnikami, jeździł do kina i do wesołego miasteczka. Angażujemy go w prace domowe i te na podwórku. Odkąd pojawił się Leon, jeszcze bardziej widzimy to, czego musimy doświadczać z Frankiem, a co Leoś dostał w pakiecie ze swoim zdrowiem. Bo Leon jest zdrowy i czerpie życie tak, jak każdy noworodek.

Za chwilę skończy pięć miesięcy. Jest super ekstra Młodszakiem, który co chwilę wybucha śmiechem, potrafi zaklinować się poprzek łóżeczka i zgodnie z naturą idzie torem- najpierw masa, potem rzeźba.

I pomyślcie. W wieku pięciu miesięcy, Leon wędruje z rąk do rąk, wyżej, niżej. Od Babci do Dziadka, od Cioci do Wujka. Każdy ma inne dłonie- większe, mniejsze, ciepłe, chłodne, szorstkie, gładkie, mocne, delikatne. Każdy inaczej pachnie. Każdy inaczej jest ubrany- w bawełnianą bluzkę, dresową bluzę, sweter, jeansową koszulę. Każdy ma inny tembr głosu. Leon korzysta ze wszystkiego w pakiecie ze swoim dorastaniem. Wychodzi na spacery, buszuje w wannie, jeździ wózkiem po całym domu, słyszy radio, telewizję, pralkę, odkurzacz. Przemieszcza się z jasnej kuchni przez ciemny korytarz do oświetlonego lampką nocną pokoju. Doświadcza zaparowanej łazienki i chłodu z otwartego okna.

Tymczasem pięć lat temu, jego Starszy Brat leżał okablowany w łóżeczku szpitalnym w Łodzi. Na ręce braliśmy go kilka razy dziennie, na kilka minut. Zawsze siedząc na krześle pod oknem. Kąpały go ciotki pielęgniarki, sprawnie zajmując się toaletą ciała i rurki. Mówiliśmy do niego czuło i szeptem- zazwyczaj. Nie wiało, nie było chłodno, nie było głośno. Babcie, Dziadków, Ciotki i Wujków poznał dopiero po powrocie do domu. Długo bał się bliskości, dopiero od niedawna lubi się przytulać. Jego „pakiet” był ograniczony najbardziej, jak to możliwe.

Życie z Franiem nauczyło nas pokory, walki i radości z drobnostek. Te drobnostki właśnie jeszcze bardziej doceniamy u Leosia. Życie z Leosiem uczy nas normalności. Normalności, o którą walczymy dla Frania. To wielkie szczęście mieć synów takich, jak nasi.

 

Franciszek Doroślak.

Po prostu nic tylko usiąść i płakać. I to płakać tak głośno, coby wszyscy dookoła słyszeli. Nie zgadzam się! Protestuję! To niemożliwe! Nasz mały, malutki, drobniutki Dzielniak postanowił zrobić nam na złość i… dorosnąć. Zapytacie, jak?

Do tej pory było tak: wieczory spędzaliśmy razem. Na kanapie. Na przytulasach, przymilasach, całusach, buziakach, wyznaniach miłości, wierszykach, opowieściach, historiach. I kurczę pamiętam, jak się żaliłam, jak publicznie narzekałam, że spać nie chce, że marudzi, że nosem kręci! Ogłaszam wszem i wobec- aż tak źle nie było!

Bo teraz…

Od kilku dni nasz Franuś… nasz Franciszek wieczorem, kiedy jest już zmęczony, prosi, żeby wziąć go na ręce i zanieść na górę, do łóżeczka. Kiedy już leży w łóżeczku, chce, żeby zapalić ma żyrafową lampkę nocną, bo „ciemno mamo”, posyła buziaka NA ODLEGŁOŚĆ i mówi: „papa, dobanoc mamo!”. I zostaje sam. No z Juniorem i żyrafami, ale bez nas, beze mnie. Sam taki. Leży w tym wielkim łóżeczku, przy lekko tlącej się lampce, zasłoniętych roletach.  SAM. Taki dorosły. Taki duży. Taki samodzielny. Dzielniak Franciszek. Coś tam do siebie mówi, coś opowiada, coś cmoka, ale chce być sam.

A rodzice?

Rodzice tymczasem nie wiedzą, co począć z długim i samotnym wieczorem i tęsknym wzrokiem patrzą w stronę schodów i wzdychają i mruczą pod nosem, że ciekawe czy zaśnie, czy się nie boi… Próbujemy sobie tłumaczyć to tym, że ma nas zwyczajnie dość. Nie nas rodziców, ale nas- towarzyszy codzienności. Przecież z nim ZAWSZE ktoś jest: mama, tata, babcia, dziadzia, ciocia. Codziennie. Zawsze pod ręką, zawsze na oku. Gdyby był zdrowy, mógłby sam pójść, zobaczyć, zdobyć, spróbować. Franek chyba potrzebuje intymności. Potrzebuje nieco samotności. Jak każdy.

Ale na dziewczyny jeszcze za wcześnie!

 

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, ot co!

Z pamiętnika Franciszka T.:

wtorek, 14 sierpnia 2012r.

W swej wielkoduszności postanowiłem dać dziś pospać rodzicom do 6:30. Postanowienie owo zrodziło się w mojej głowie około 5:45 i jakieś 15 minut później, uznałem, że to nuda tak samemu leżeć i patrzeć w sufit, więc zacząłem wołać tatę. Tata niestety śpi z drugiej strony łóżka, więc muszę krzyczeć naprawdę głośno, żeby mnie usłyszał. Udało się! Obudziła się mama. Na dobry początek wystarczy i mama, ale jak znam życie, zaraz będzie szturchać tatę, że to jego wołam. Yes, yes, yes! Szturcha. Tata wie, że od rana lubię bawić się w akuku, więc otwiera jedno oko, potem drugie, potem zamyka… i znów otwiera. A potem zamyka na dłużej. Mama coś mówi, żeby nie oszukiwał i ma wstawać, ale potem sama bierze mnie do łóżka i leżymy sobie we trójkę. Na śniadanie jajecznica. Tata mówi: „ja-jo”,mama powtarza. Fajnie, że uczy się nowych słówek. Żeby zapamiętała, też mówię „ja-jo”, w końcu trening czyni mistrza! Przy śniadaniu mama zawsze śpiewa, albo opowiada wierszyki. Fajnie jest, bo możemy się powygłupiać we trójkę. Kiedy przyjeżdża Ciocia Ania, zabieram się do roboty i trenuję. Tata mówi, że jak będę trenował, to na pewno skopię tyłek jakiemuś Potworzastemu. Dobra, jak chce, mogę komuś skopać tyłek. Nikt nie będzie denerwował mojego tatusia- muszę tylko jeszcze trochę poćwiczyć. W ogóle to moi rodzice są jacyś szaleni. Kiedy ktoś im mówi, że się nie da, bo ja mam maszynkę do oddychania, to oni zaraz pukają się w czoło i mówią, że się da. Ja tam nie wiem. Ale na przykład dzisiaj tańczyliśmy z mamą w kuchni. I było fajnie. Nawet maszynka do oddychania tańczyła z nami! A potem mama powiedziała, że pora pooddychać, odłączyła maszynkę i sobie oddychałem. Chciałem jej powiedzieć, że potrafię tak długo, ale bez maszynki nie umiem, więc zacząłem wyciskać łzy z oczu i mama mnie podłączyła. Po południu, kiedy mama wróciła z pracy, pojechaliśmy do Cioci Suzi. Ciocia ma już duuuży brzuch i mówi, że urodzi Ludzika. Było tak fajnie, że zostaliśmy, aż była noc! I zjadłem Wujkową owsiankę… Była pycha. O! I słyszałem, jak mama szepcze Cioci, że znów dużo jem. Żebym tylko nie przytył, bo muszę ładnie na zdjęciach wychodzić… A jak wracaliśmy do domu, to śpiewaliśmy z mamą piosenki. A tata powiedział, że myślał, że byliśmy na Antarktydzie a nie u Cioci, bo strasznie nas długo nie było. W sumie, to mógłbym z tatą pojechać na tę Antarktydę, skoro tak bardzo chce…

Z pamiętnika mamy Franciszka T.:

wtorek? środa?, 14 sierpnia 2012

Synu znów zrobił pobudkę skoro świt. O matko! Żeby go nieco przetrzymać, wzięłam go do naszego łóżka i zagoniłam Mężastego do zabawy. Na śniadanie jajecznica. Jaki Franklin jest już mądry! Mówi ja-jo na przykład. Strasznie jestem z niego dumna. Szczególnie wtedy, kiedy nie narzeka na moje śpiewy… Ania Rehabilitantka mówi, że Młody coraz ładniej ćwiczy. Myślę, że wzrasta mu świadomość własnego ciała i zwyczajnie zaczyna rozumieć, że to od niego zależą pewne ruchy. Dobrze, że lubi ćwiczyć. Znów staram się odłączać Dziedzica od respi. Idzie dobrze do momentu, aż zorientuje się, że odłączony nie może mówić. Wtedy płacze, a ja go podłączam. Mam nadzieję, że kiedyś przeskoczymy i to. Póki co gadanie wygrywa z oddychaniem. Odwiedziliśmy Suzi. W dwupaku jej całkiem do twarzy. Franklinowi tak bardzo podobała się wizyta, że nawet zjadł kolację w łóżku Cioci. Właściwie to dziś bardzo ładnie jadł. Poczekamy do niedzieli i go zważy. Oby choć troszkę przytył! Strasznie zasiedzieliśmy się u Suzi, aż nam się tata stęsknił. I śpią teraz na kanapie wtulone w siebie moje dwa leniwce kochane….

Kucharz.

Składniki:

1.jeden przecudnej urody synek

2.jedna mama (byłoby dobrze, gdyby przecudna uroda tu także trwała)

3.szczypta słońca

4.odrobina miłości

5.siedem buziaczków od najfajniejszego taty pod słońcem

6.tuzin przytulasów

i dwa i pół kilograma łaskotek.

Składniki należy zmieszać intensywnie, najlepiej o 5:30 rano, ponieważ istnieje ryzyko, że rozpoczęcie mieszania składników później może skończyć się płaczem, żalem i lamentem składnika nr 1. Należy bezwzględnie pamiętać, by nie pomylić kolejności: najpierw przytulasy, potem buziaczki, dopiero na końcu łaskotki. Zamiana kolejności może prowadzić do przekroczenia limitu łaskotek, co z kolei skończy się zbyt długim leżeniem w łóżku, co daje efekt kolejnej porannej gonitwy. Ważne, by „jeden przecudnej urody synek” znalazł się maksymalnie blisko mamy i taty, bowiem kiedy tylko przez okno wpadną pierwsze promienie słońca ów „przecudnej urody synek” ZOBOWIĄZANY jest wołać co niemiara tak, by mama (rano zwykle niezbyt urodziwa) oraz tata (przystojny 24h) wykrzesali z siebie po odrobinie miłości i jęli przelewać ją na stęsknionego po nocy syneczka.

Tak zmieszane składniki dadzą nam w efekcie całkiem przyjemny dzionek, uśmiechniętą mamę, zadowolonego tatę i radosnego syneczka. Składniki można mieszać codziennie o dowolnej porze. Zazwyczaj jednak dzieci preferują mieszanie o świcie, rodzice zaś wolą mieszanki okołopołudniowe. Jako posypki do całości użyć można uśmiechów i piosenek. Przy stosowaniu się do powyższych zaleceń końcowy, niezwykle satysfakcjonujący efekt murowany.

Smacznego!

Wnioski:

Dziedzic wstaje przed szóstą. Domaga się zabaw, piosenek, zaczepek, przytulek i wszystkiego, co możemy mu dać. My wręcz odwrotnie: o szóstej próbujemy Dziedzica przekupić, utulić jeszcze, a nawet nieczule zignorować.  Nie zdarzyło nam się chyba jeszcze nigdy wygrać tej nierównej walki. Po całym dniu, kiedy to Franklin ćwiczy, podróżuje i bawi się z Ciocią M. winien był paść jak długi już około 20ej. Ale nie. On jeszcze jedzie z mamą na zakupy, potem odwiedzić Suzi, a potem jeszcze w domu pobuszuje i idzie spać o 22:30. Tym samym mama i tata po dniu w pracy i innych przygodach już o 22:45 mogą się zabrać z obiad na jutro, jakieś delikatne porządki i całe 4,5 minuty na ratowanie maminej urody. Jest 23:16 – zupełnie nie wiemy, jak się nazywamy, a jutro pobudka pewnie znów o szóstej.

Fajnie być rodzicem. 😉

Koszmar z jajem w tle.

Czy niespełna dwulatek może śnić? Nasz śni. I to od jakiegoś czasu niezwykle intensywnie. Zazwyczaj musi mu się śnić coś dobrego, bo uśmiecha się, śle buziaczki, mówi „tata”. Obstawiamy, że wtedy śni o Cioci Ani Rehabilitantce lub w ostateczności o frytkach z wiadomej sieci fast food. Jak każdemu jednak, także i Frankowi zdarzają się koszmary. Dziś w nocy byliśmy ich czynnymi uczestnikami. Franuś rozpłakał się przez sen przed pierwszą. Standardowo zmieniłam mu pozycję, próbowałam dać pić, sprawdziłam respirator. To niestety nie pomagało i biedaczysko lał łzy na potęgę. Ponieważ trwało to niepokojącą chwilę, wzięłam Franka do naszego łóżka. Tata głaskał po głowie, ja myziałam po pleckach. Zazwyczaj to pomaga, ale tym razem koszmar musiał być naprawdę straszny, bo Dziedzic za nic w świecie nie mógł się uspokoić. Im bardziej próbowaliśmy go utulić, tym większy był jego żal. Zastosowaliśmy więc inny sposób: postanowiliśmy wybudzić Francesca, rozbawić i uśpić. Jednak Młodzieniec sen miał tak bardzo twardy, że nie mogliśmy go ocucić. Płakał i żalił się, aż serce pękało…

Koniec końców Frankowy tata wziął żyrafową kołdrę, opatulił w niej syneczka i bujał się, tuląc go mocno do siebie. Trwało to dobre pół godziny, zanim Franco poczuł się bezpiecznie i wtulony w tatusia zasnął. Tym samym nie pozwoliliśmy już wrócić mu w koszmarne rejony łóżeczka i dopiero nad ranem Dziedzic na własne życzenie i z tęsknoty za Panem Żyrafem powędrował na swoje posłanie.

Jaki mógł być powód Frankowego koszmaru? W zasadzie nie wiemy. Przeanalizowaliśmy cały poniedziałek i naszym zdaniem nie wydarzyło się nic, co mogłoby doprowadzić podświadomość Franka do takiego stanu. Wręcz przeciwnie dzień był całkiem udany, a szczęścia dopełniła długa relaksująca kąpiel. Tym samym mocno niewyspani jedliśmy dziś śniadanie, ale to już opowieść na kolejny podpunkt…

Z cyklu: Śniadanie Mistrza:

-Francesco śniadanie! – zakrzyknął tata znad patelni, z której wydobywał się przecudny zapach jajecznicy ze szczypirokiem

-Błła- odpowiedział syneczek i posługując się mamą, powędrował do kuchni.

A w kuchni cuda- wianki! Jajecznica, herbatka w dorosłym kubku i fotel czekający na małego Dziedzica. Jednak co to? Protest? Łzy? Chowanie głowy? Lament? Obraza?

-Dlaczego płaczesz synku, nie smakuje Ci?- zmartwiła się mama.

-Franek, jedz nie żartuj chłopie- mobilizował po męsku tata.

-A może kaszkę? Nie? Owoc? Też nie… Kisiel? Nie.- mama jak zwykle dawała sobą sterować.

-Franek! Śniadanko. Raz.- stanowczo zażądał tata.

Na nic się zdały metody wychowawcze a’la zły i dobry policjant. Franciszek odmawiał spożywania jajecznicy i już. Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa- dziecię nie zje, dojada mama. I już chwyciła za widelec i już zaczęła pałaszować śniadanko… Kiedy nagle… Co to? Ożywienie na licu Franciszka. Coś jakby na kształt apetytu zaczęło się pojawiać. Kurczę, a może ostatnia próba?- pomyślała mama. Ostrożnie nabrała jajo na widelec, z duszą na ramieniu podsunęła Dziedzicowi do paszczaka, a ten… Otworzył usta i je. I zjadł. Wszystko. Jajecznicę z dwóch jaj na masełku. Ze szczypiorkiem.

Kto zgadnie, jaki był powód protesty Młodego?

Wiem. Trudne. Zatem odpowiadam.

Dziedzic nie chciał jeść, bo jajecznicę miał podawaną łyżeczką. Jak zwykle. A on przecież dorosły jest. I jada widelcem. Jak prawdziwy mężczyzna.

O rodzicielska cierpliwości! Trwaj, proszę przy nas jak najdłużej. 🙂

Zachwycona mama.

Już tak mam, że należę do mam bezwzględnie zachwyconych swoim dziecięciem. Uważam, że Franek jest piękny, mądry i wyjątkowy. Zachwycam się wszystkim. Od nieszczęsnych qp zaczynając na zwykłym „tata” kończąc. No, ale jak się tu nie zachwycać, kiedy Franciszek z dnia na dzień robi takie postępy, że aż trudno w to uwierzyć.

Z czego możemy być aktualnie dumni?

Po pierwsze rozgadało nam się Dziecię ostatnimi czasy kolosalnie. Już nie tylko piesek, kurka i kaczka zagościły w naszym domu. Dziś do całego zwierzyńca nieśmiało dołączyło kocie „miau”. Poza tym Franek powoli zaczyna kumać, że to co wydobywa się z jego paszczy, może mu całkiem nieźle służyć do zarządzania swoimi rodzicami. Potrafi na całe gardło krzyczeć, kiedy tylko znikamy mu z pola widzenia i bynajmniej nie jest to krzyk rozpaczy, a rozkaz powrotu na stanowisko.

Zastanawiają mnie dwie rzeczy: jaki odgłos wydaje żyrafa? i kiedy padnie pierwsze dlaczego?

Po drugie: tradycyjne cuda rehabilitacyjne. Tato oświadczył miprzy kolacji, że oto nasz przeuroczy synek leżał dziś w czasie ćwiczeń na brzuszku i z uśmiechem od ucha do ucha podnosił głowę do góry. No i oczywiście robił to wyjątkowo i wspaniale. 🙂

Po trzecie: nie wiem, czy to złudne, czy faktycznie tak jest, ale już całkiem długo (odpukać w niemalowane) nie ma problemu z qpą. Lekarstwem na bolączkę okazał się sok jabłkowy, którego Dziedzic wypija całkiem sporo, a który powoduje to, o czym od dawna marzyliśmy.

A najważniejsze jest to, że po każdym Anka słyszę całą serię buziaków…

Mały głód.

-Co począć? Co począć?- jęknęła w duchu mata Anka, kiedy jej dziecię po raz kolejny oznajmiło, że jest głodne.

Okazuje się, że Franklin jest już całkiem dorosłym mężczyzną i bardzo szybko przyzwyczaił się do tego, że je jak człowiek. Jak człowiek, to znaczy normalne śniadania, obiady i tylko na kolację ta nic nie znacząca kaszka. Dlatego, od momentu, kiedy na chwilę wróciliśmy do systemu kaszek na śniadanie- Dziedzic nie dojada. No, bo cóż to jest kaszka? Kiedy dziecię posmakowało już jajecznic, naleśników i owsianek a’la mama? Dieta stała się lżejsza, ale niestety problem qpny jak był, tak trwa nadal. Nie chcemy przyzwyczajać Dziedzica do czopków ani innych qpouwalniaczy, będziemy serwować normalne śniadania uzupełnione o błonnik, próbować ze śliwką- naturalnie. A ponieważ z tym Rzymem, to nie tak od razu, postaramy się cierpliwie czekać na efekty.

A jutro? Jutro kontrola! Kontrola Frankowej nogi, po której na 99% Dziedzic wróci do domu uwolniony! Teraz to się zacznie. Rower już odkurzony, czeka na właściciela, nowe trampki stoją gotowe do startu, tata odpowiednio zmotywowany, zbiera siły. Będą wędrówki, przejażdżki, eskapady. Drżyjcie okoliczni rowerzyści i biegacze. Franklin nadchodzi!

Przy okazji wizyty w szpitalu, tato poprosi o USG brzucha. Tak dla spokoju serca, żeby wiedzieć, że to dieta, a nie inne czary-mary przyblokowało naszego Franciszka. Od momentu przypadkowego wykrycia nieszczęsnej osteoporozy matka jakoś się taka przewrażliwiona stała…

Tymczasem, mimo złamania, Dziedzic wędruje. Dzięki wózkowym wędrówkom Frankowe lico przybrało piękny rumiany odcień, a sam zainteresowany ucina sobie tylko krótki popołudniowe drzemki, żeby jak najmniej stracić z podwórkowych atrakcji.

Poniżej foto z jednego z takich wypadów:



Wiosna! Cieplejszy wieje wiatr…

Przyszła wiosna. Na całego. Nawet muchy się już obudziły i spać nad ranem nie dają. Podobnie Franciszek. Wstaje o piątej, głodny jak wilk i gotowy do zabawy. Wczoraj spędził cały dzień na podwórku. Spał pod wierzbą, wędrował z Ciocią A. po trawniku i nawet obiad zjedliśmy przed domem. Franciszek był przeszczęśliwy, bo jak powiedziała Ciocia A.: „na naszym podwórku tyle się dzieje!”. Oglądaliśmy chmury, pomagaliśmy tacie w wiosennych porządkach, goniliśmy z Dziadkiem Gregiem psa, pałaszowaliśmy tort od Babci Domowej na huśtawce i do domu wróciliśmy przed 18stą. 🙂 Nasza błotna droga też w końcu jest przejezdna, więc nawet sprawdzaliśmy co ciekawego dzieje się u sąsiadów.

Dlaczego wiosna jest fajna:

*bo Franek może spędzić cały dzień na wędrówkach,

*bo dzięki takiemu wietrzeniu Franek zjadł PIĘĆ posiłków i gdyby nie fakt, że był już wieczór, pewnie jadłby jeszcze,

*bo dzisiaj rano na licu naszego syna widniały dwa przepięknej urody rumieńce,

*bo będzie to można powtarzać, powtarzać i jeszcze raz powtarzać,

*bo chłopaki właśnie poszli na spacer.

Z cyklu: czym może Cię zaskoczyć listonosz:

W piątek do Franka przyszła paczka. Od Cioci Justyny. Ciocia Justyna pyta, czy paczka doszła? Doszła. Czy się podoba? BARDZO. Czy Dziedzic szczęśliwy? A jakże. Dziękujemy niezmiernie i załączamy poniżej foto dla Cioci:

A tutaj: godzinę temu wylansowany Franklin pogonił na podbój dzielnicy:

 

A fotelik już prawie wybrany. W zasadzie trzy. Dzięki Waszym podpowiedziom. 🙂 Jutro zamawiamy!

Franciszek radiowy.

Wpis miał być wieczorny ofkors, ale nie spodziewaliśmy się, że z (już) Ciocią Martą będzie nam się tak fajnie pracowało i koniec końców po jej odjeździe całą trójką padliśmy jak muchy.

Cały reportaż, który próbowała stworzyć wczoraj Marta będzie miał konwencję dnia Taty i Franka ze (złośliwym niekiedy) komentarzem mamy. I tylko tyle Wam zdradzę, żeby rozbudzić maksymalnie Waszą ciekawość i żebyśmy za około trzy tygodnie gremialnie zasiedli przed radioodbiornikami i nasłuchiwali, co we Frankowicach piszczy. 🙂

Mogę Wam zdradzić jeszcze, że Franciszek, jak na prawdziwego Celebrytę przystało rozkochał w sobie Ciocię Martę w 5 minut od pierwszego uśmiechu i przez cały dzień dał się podrywać, zaczepiać i kokietować. Odezwała się w nim także złośliwość wrodzona, bo przez cały dzień ani razu nie padło słynne na cały świat: „tatatatatata”. Dopiero, kiedy Ciocia poskładała mikrofony, aparaty, itd. Francesco na cało głos zakrzyknął: „TA-TA”. Nie wiem, po kim ten upór, złośliwość i spryt jednocześnie.

Na koniec kulinarnie:

Na Frankowym talerzu regularnie ląduje jajecznica, ryby pod każdą postacią i zupy uzupełniane tartym serem. A wczoraj Dziedzic pierwszy raz zjadł najprawdziwszy w świecie „dorosły” jogurt. Jagodowy. Ze smakiem.

I jeszcze oddechowo:

Powoli wracamy do dawnej formy oddechowej sprzed złamania, BEZ RESPIRATORA. Ciocia Marta była wczoraj świadkiem kilku kilkuminutowych samodzielnych Frankowych maratonów.

Czuć, że idzie wiosna! 😀

 

 

Na ryby.

Choć Wujek Farmer mieszka zupełnie w innym kierunku niż morze, to właśnie dzięki jego pomysłowości przez kilka ostatnich dni w naszym domu królowały najprawdziwsze ryby z najprawdziwszego kutra rybackiego. Franklin okazał się wybitnym smakoszem ryb, więc kuchnia należała do niego. Tym samym nasze dziecię przez cały weekend było w kulinarnym siódmym niebie i spożywało ryby pod każdą postacią. Nie spodziewaliśmy się, że aż tak mu będą smakowały. Jadł dosłownie wszystko- smakował mu nawet debiut kulinarny mamy- zupa rybna. Żałowałam tylko, że nie mamy w sąsiedztwie Preclowego Taty, bo po tym, co wyczarował ze zwykłego makaronu, kiedy gościłyśmy z ciocią M. w Warszawie mogłabym się spodziewać cudów w naszej kuchni z tą ilością ryb! W ogóle ostatnio Dziedzic nas zaskakuje. Zjada bez grymasów i kłótni wszystko, co ma na talerzu – jak nie nasz synek. Po cichu liczymy na jakiś efekt w postaci bonusu wagowego, ale ważyć dziecię będziemy dopiero po zdjęciu usztywnienia z nogi- a to najprawdopodobniej dopiero 26 marca.

Z życia celebryty:

Zdobyliśmy już telewizję internetową,teraz przyszedł czas na radio. Napisała do nas Pani Marta z Polskiego Radia i tym sposobem Dzielniaka z Kalisza będzie można nie tylko zobaczyć, ale i usłyszeć. Pani Marta ma zamiar spędzić jeden dzień z mikrofonem w naszym domu i tym sposobem powstanie najprawdziwszy w świecie reportaż radiowy o Franku. Do usłyszenia w Programie I Polskiego Radia. Jak zaczniemy zdobywać telewizje śniadaniowe i ekskluzywne pisma dla pań też nie omieszkamy się pochwalić, ale wody sodowej się raczej nie spodziewamy. Z resztą już niedługo na jednym z portali ukaże się artykuł popełniony przez Frankową mamę- pod warunkiem, że to co mama skleci, nada się do publikacji.

Zdrowie i uroda:

Francesco dojrzewa, dorasta i mężnieje. Dlaczego? Dlatego, że UWIELBIA, kiedy obcinam mu paznokcie (a jeszcze całkiem niedawno płakał przy tym, jakbym go ze skóry obdzierała) i uwaga: POZWALA sobie włożyć do buzi szczoteczkę do zębów! Taddam! Do mycia ich pewnie jeszcze daleko, ale to olbrzymi sukces, biorąc pod uwagę fakt, że do tej pory na widok każdej ze swoich pięciu szczoteczek do zębów Franek wpadał w gniew, złość i żal. To także sukces naszej Pani Specjalistki, bo to ona trenuje nadwrażliwą na dotyk Frankową buzię.

Pytanie do Czytaczy:

Czy macie swój ulubiony wpis na Frankowej? Jeśli tak, to który?

Sama mam wybrać kilka ulubionych i zastanawia mnie, czy moje typy, to perełki w moim mniemaniu, czy faktycznie mają to coś.