Sumienie matki

Ja, matka Anka oświadczam, co następuje:

tak się czasem w życiu składa, że musimy się wybrać na zakupy. Nie, że chleb i masło, bo to jakby norma. Bardziej coś w stylu koszulka, bo poprzednia nadaje się już tylko do utylizacji albo spodnie, bo te stare to już raczej wyłącznie do koszenia trawy. Czyli, że ubrania. Co zatem robi statystyczna kobiet tuż po przekroczeniu progu galerii? No nie. Nie zgadliście. Wcale nie popędziłam sprawdzić, czy przecenili jakieś kolekcje w sieciówkach. I nie- nie modliłam się w duchu, żeby najpiękniejsze szpilki w całym kazarze przeceniono o 90%, żeby choć na jedne było mnie stać. No nie. Wcale też nie zajrzałam do drogerii, choć wyznaję zasadę, że balsamu do ciała nigdy za wiele. Nie, nie, nie. Po stokroć nie. Dlaczego? Bo zakupy ubraniowe były dla męża. I to w sumie powinno być proste, prawda? Mężczyźni przecież podobno niezbyt skomplikowani są, lubią, kiedy żona za nich wybierze, oni przymierzą, zakupią i już. Moi mili… Gdyby to było TAKIE OCZYWISTE. Ileż było nerwów, kiedy przymierzał siedemnaste spodnie i okazywało się, że są za krótkie, bo nogi to on długie ma, że ho ho! Ile żalu, że ta zielona koszula wygląda jak psu z gardła i trzeba poszukać następnej! Ile złości ukrytej, że buty to najwyżej w rozmiarze 45,5 i cisną i chodzić się nie da! Że już nie wspomnę o tym, że do długich nóg, jak ulał mężowi memu pasują długie ramiona, więc większość bluz, jak pod młodszym bracie. Och, nie były to łatwe zakupy. I wcale nie dlatego, żeśmy wybredni. I nie dlatego, że gucci zamknięty (pomarzyć dobra rzecz). I nie dlatego także, że mąż wybredny, czy ja marudna- chociaż, kto wie?

Dlaczego mi te zakupy zupełnie nie smakowały?

Bo od pierwszej do ostatniej ich minuty żałowałam, że Franek został w domu.

I wcale nie miał w tym domu źle, bo Ciocia M. jest jego idolką i zajmuje się nim na medal. W gry grają, puzzle układają, słuchają piosenek, jedzą smakołyki. Wiecie, wszystkie te rzeczy, które z rodzicami się nudzą, ale z Ciocią to jest mega czad. Zatem w domu Dziedzicowi wcale nie było źle.

Tęsknota, wyrzuty sumienia, większa tęsknota, jeszcze większe wyrzuty sumienia.Zwariowałam, sfiksowałam, zakręciłam się w temacie własnego syna. Z pracy pędzę na łeb na szyję, żeby być szybko w domu. Po spożywkę jeździmy razem, pranie do pralki rzucamy razem, rozsypujemy mąkę w kuchni też razem i robimy na złość tacie także razem. Oczami wyobraźni w tych paskudnych przebieralniach widziałam rzeczy, które mogłabym robić, gdyby nie zakupy. Denerwował mnie brak rozmiaru, nie ten kolor, zły fason. Zupełnie nie po kobiecemu nie odczuwałam przyjemności. Raczej deficyt, brak, pustkę. No kurczę, tęskniłam za moim synem po prostu.

Masakra z tym zakupami.

A tak poza tematem… To chyba nie polubię jego przyszłej dziewczyny. 😉

 

p.s. Wiecie co? Po powrocie usłyszałam taką rozmowę: -Synku? -Tak tato? -Wiesz, że było słabo na tych zakupach bez Ciebie?  /Och, jaka ulga, że Tata Franka też tak ma!/

 

14 myśli w temacie “Sumienie matki

  1. Uf a ja się bałam, że jakiś wybrakowany model męża mi przypadł… jak to jest, że ja w pierwszym lepszym sklepie od razu coś dla siebie wybiorę, a małżonek musi mieć: buty skórzane, minimum za 200 zł, gdzie ja mogę do pracy chodzić w balerinkach za 39,90, spodnie odpowiedniej długości, w odpowiednim kolorze do pracy, bo ten za pstrokaty, a ten mało biznesowy, gdzie ja chodzę w legginsach za 19,90, marynarka również powinna mieć odpowiedni poziom, gdzie ja kupiłam ostatnio z wyprzedaży świetną za 39,90… drodzy są po prostu w eksploatacji ci mężowie.

    • Gosia- a widzisz wręcz przeciwnie! Mój mąż na zakupach to ideał. Przymierza, co przyniosę, sprawdza, czy nie zaszalałam cenowo i tych drogich z automatu nie przymierza. To ja czasem nie trafię z rozmiarem, bo te jego 190 cm wzrostu zawsze mnie zmyli, albo z kolorem- bo w niebieskim mu ładnie, ale morski już raczej odpada.

      Także współpraca idzie nam gładko, po prostu sumienie nie pozwalało odczuwać nam przyjemności z tych zakupów.
      Już się przyzwyczailiśmy, że zawsze we troje. 🙂

  2. U nas najgorzej jest właśnie z kupowaniem ciuchów dla mnie, i wychodzi nam to lepiej bez Poli, bo jak sama wspomniałaś żona wybiera, ja przymierzam(i tu nam troszkę Pola przeszkadza), biorę i w 15 min jestem obkupiony, także nie zdażymy zatęsknić, a jak kupujemy mamie to już jeździmy z Polą bo mam sama wybierze, sama przymierzy a my tylko przytakniemy że ok 😉

    • No właśnie dlatego nie zabieraliśmy Franka, bo on nie lubi czekać w przymierzalni, za to kocha empik i smyka.- a te nam wczoraj nie były po drodze. 😉 Poszło sprawnie, bo w godzinę, ale wiesz jaka trauma! 🙂

  3. po pierwsze …podaję łapkę w kwestii męża giganta z wielkimi stopami :p moje zakupy to pikuś w porównaniu z trafieniem na odpowiednie ciuchy/buty dla Niego :p

    po drugie wyrzuty sumienia, tęsknota to taka mamusiowo -tatusiowa cecha. Choć nieraz mamy ochotę wysłać ukochańce nasze małe w kosmos z biletem w jedną stronę, ewentualnie samemu się wystrzelić.. to jednak żyć bez nich nie umiemy 🙂

  4. No to ja na tym tle wypowiedzi wyrodna matka jestem:P
    Uwielbiam samotne zakupy lub zakupy z mężem. Bez dzieci.
    Ale moze to dlatego, że już trzecie mamy i emocje trochę inne? 😉 pozdrawiamy ciepło! Wielkiego Tatę i Teskniaca Mamę!

    • Bo ja mam wrażenie, że to chodzi i o ilość czasu spędzanego z dziećmi czasu i o ilość dzieci. 🙂

      i wcale nie jesteś wyrodna, za dobrze Cię znam! 😀

  5. Ech, ja mam chyba jeszcze gorzej. Jak się wyrwę do galerii handlowej żeby coś sobie kupić to i tak przez 90% czasu chodzę po sklepach dla dzieci i do domu przywożę głównie rzeczy dla nich. Bycie matką zmienia DNA ;).

    • Rajd po sklepach dziecięcych to jest preludium do każdych zakupów. Zazwyczaj więc na preludium kończę. 😉 Z tym DNA ładnie powiedziałaś!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *