Klej na gorąco

Gdybym miała wybrać przedmiot, który kocham miłością szczerą i bezwarunkową to chyba obok odkurzacza byłby to pistolet do kleju na gorąco. Serio. Ratował mi życie już tyle razy, że nie pomnę i moim największym koszmarem jest ten, że będę go potrzebowała i zabraknie wkładów. Tę historię mogłam Wam sprzedać tylko w poniedziałek, bo po pierwsze człowiek potrzebuje w poniedziałki czytać o niczym a po drugie ona jest tak świeża, że do jutra już nie będzie żarła.

Od tygodnia odkąd to zobaczyłam ogłoszenie w przedszkolnym hallu rozpowiadam wszem i wobec, że Leoś w poniedziałek ma bal dzikich zwierząt. Codziennie zmienialiśmy koncepcję, kim może na tym balu być. Zastanawialiśmy się, kim będzie Julka a kim Antonio. Kminiliśmy, czy wypada użyć maski z balu tygrysa z zeszłego roku, czy iść w nowe. Codziennie mniej więcej do piątku. W piątek temat ucichł, wygasł i został zapomniany jednak plan był. Na zebrę i żyrafę. Zebrę, bo mamy mniej więcej cztery miliony bluzek w paski, które Milson dziedziczy po swoim przyjacielu a żyrafę, bo wiadomo – żyrafy są spoko.

I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że ten temat ucichł także w mojej głowie. Tak na zawsze ucichł. Weekend minął nam nad wyraz pogodnie. W sobotę spędziliśmy cały dzień na spacerach, a wieczorem ogniskiem powitaliśmy jesień. Niedziela pyrkała spokojnie rosołem, do południa padał deszcz, a kiedy tylko ustał Leon nazbierał ogrom orzechów laskowych i tłukliśmy cały wieczór. Kiedy chłopcy poszli spać otworzyłam jakąś książkę Miłoszewskiego, bo mnie terminy z biblioteki gonią i tak dobrnęłam do północy.

Minęły cztery godziny. Śniło mi się, że Leoś biegnie na bal dzikich zwierząt w przebraniu żyrafy a ja ocieram łzę wzruszenia, że dziecię to moje rośnie jak na drożdżach i taki z niego fajny chłopak. I jak nie zerwę się z łóżka! Jak nie skoczę na równe nogi, jak nie dostanę zawału, jak nie rzucę soczystym fakiem i innymi podobnymi – przebranie! @%@$$$^#@$^&^#!# – to cytat żywcem wzięty z mojej głowy dziś o 4:45 rano. No nic – powiedział się A i urodziło się dzieciątko, do żłobka prowadziło, potem do przedszkola to i trzeba powiedzieć B i przebranie skombinować na za trzy godzin i piętnaście minut.

I tutaj cały na biało wjeżdża klej na gorąco oraz inwencja twórcza w stresie. Żółta bluzka z przedszkolnego dnia na żółto z zeszłego roku, kolorowy papier, nożyczki, opaska na głowę z planszówki i dużo kleju na gorąco. Bardzo dużo. Wycinanie to pikuś, klejenie to w sumie też (pod warunkiem, że ma się dużą ilość kleju na gorąco), doczepianie i usztywnianie i superowa maska żyrafy gotowa!

O wpół do siódmej z góry zbiegł Leon: Mamo! Wiem! Chcę być jaszczurką na tym balu.

 

4 myśli w temacie “Klej na gorąco

  1. Oeeesu! Dzis w nocy, mniej wiecej w tym samym czasie, gotowalam obiad dla dziecka zeby mialo co sobie odgrzac, gdy wroci z placowki. Bozapomnialamwczorajwieczorem! 😀

  2. he, he, Ja razu jednego o 23.00 w niedzielę usłyszałam: o rany, zapomniałem, że jutro w przedstawieniu jestem chmurą deszczową ! A tu leju na gorąco ni ciut ciut. Dobre to czasy były – bo Tesco niedzielno-nocne działało.
    Żyrafa zapowiada się pięknie 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *