Jak nie urok, to przemarsz wojsk artyleryjskich

Często jest tak, że wpisy wymyślam w nocy. To znaczy wpada mi do głowy koncept, zastanawiam się co i jak chcę powiedzieć, tworzę jakby ramy, a potem zwykle… w nadmiarze obowiązków trzymam w głowie siedemnaście nienapisanych wpisów. Ten wymyśliłam wczoraj w drodze do apteki. Pierwotnie jego tytuł miał brzmieć: „Dziewięć i pół tygodnia”. Dlaczego? Bo to będzie wpis przekrojowy. O tym, co wydarzyło się w naszym czasie przez ostatnie… No właśnie. Wstępnie nawet przez myśl mi nie przemknęło, że to, co chcę napisać działo się w krótszym czasie. Bo to aż niemożliwe, żebyśmy przyjęli tak bardzo skondensowaną dawkę masakry. I wiecie co? To jednak możliwe.

Cztery tygodnie. Tyle trwa masakra.

24 czerwca Franek trafił do szpitala i od razu na stół operacyjny, o czym szeroko pisałam tutaj —> KLIK KLIK. Ledwo doszedł do siebie, a już meldowaliśmy się w kolejnym szpitalu na planowany od dawna zabieg założenia pega —> KLIK KLIK. Ze szpitala Francyś wyszedł 24 lipca. Wyszedł, podobnie jak my, przerażony, ale także bardzo obolały fizycznie. Choć internety mówią (a Matka pokusiła się nawet o filmiki na YT), że założenie pega za pomocą gastroskopii nie jest skomplikowaną operacją i choć w przypadku Franka wszystko poszło zgodnie z planem, to dopiero Francio mógł zweryfikować rzeczywistość. Ponieważ Młodziak zmaga się z ogromnym skrzywieniem kręgosłupa, jego żołądek już nieco przemieścił się. Poza tym technicznie podejrzewam Franio był dociskany, stąd pięć dni po zabiegu nadal narzekał na silny ból żeber z lewej strony. Rana goiła się słabo, wydzielina z niej miała niezdrowy wygląd i zapach. Dopiero nasz Doktor pokazał mi jak ją skutecznie pielęgnować i na co koniecznie zwracać uwagę. Teraz 9 dni po założeniu pega rana nadal jest daleka od ideału, ale wydzielina ma już właściwy kolor, a i zapach stracił na intensywności. Mieliśmy jednak kilka kryzysów związanych z gojeniem – Frankowych psychicznych, bo bolało bez przerwy, bo nadal walczy z akceptacją pega i naszych rodzicielskich – czy dobrze zrobiliśmy, czy dobrze pielęgnujemy, czy to wygląda dobrze. Musicie wiedzieć, że wydzielina była przerażająca, a my jako laicy niejednokrotnie korzystaliśmy z doświadczenia rodziców po fachu, którymi stali się teraz także rodzice dzieciaczków zapegowanych. (Aga, Zbyszek, Gosia dzięki!) Póki co Francys za pomocą rurki do brzucha pije wodę i zajada niewielkie ilości przygotowanych przez nas posiłków. Zrezygnowaliśmy z przemysłowych odżywek do czasu wizyty w poradni żywieniowej, żeby wraz z Panią Dr rozwiać wszelkie wątpliwości co do ilości i rodzaju tego pokarmu. Franek od kilku miesięcy ograniczył mleko i widzimy ogromną poprawę w funkcjonowaniu jelit, nie chcemy więc popsuć jego pracy nieodpowiednim żywieniem przemysłowym. (Ze szklanki mleka dziennie, a czasem nawet więcej, zeszliśmy do szklanki tygodniowo. Franc miał opory, ale sezon letni wynagrodził mu to kompotami z ogródkowych owoców). I już możesz sobie drogi Czytaczu pomyśleć, że oto idzie światełko w tunelu i za tym zakrętem znów będzie prosta. Nic bardziej mylnego.

Wczoraj przez cały dzień Franek wymiotował. Temperatura ciała dochodziła do 38,7 a pulsoksymetr zwariował – saturacja spadała do 90-92 % a tętno rosło do 188. Franio był bardzo słaby i bardzo wystraszony. Jak zwykle w takich sytuacjach ze wsparciem przyjechał nasz Doktor, który niejedno w wykonaniu Francesca już widział. Zbadał, posłuchał, zajrzał gdzie trzeba – mówimy dzień dobry zapaleniu płuc. Noc była sromotna – Frankiem targały torsje do 2.30. Pulsoksymetr obudził pół dzielnicy, a jeśli nie to na pewno psa dziadków, który w dowód wdzięczności obudził pół dzielnicy. Franc zmasakrowany całością padł około 3. Obserwujemy, podajemy antybiotyk, patrzymy na pulsiaka, dopajamy pega.

Cztery tygodnie. Tyle czasu zajęły Frankowi operacja na cito, założenie i rekonwalescencja pegowa oraz zapaleniu płuc. Plus te wymioty. Franc wygląda jak kartka papieru, a wczoraj w godzinie szczytu nie miał siły podnieść ręki. Dziś zrezygnowaliśmy z rehabilitacji, jutro do niej wrócimy w ograniczonym wymiarze czasowym, bo z kolei brak fizjoterapii przez ostatnie tygodnie doprowadził do ogromnych bóli pleców, lewego biodra, nóg i rąk. Ciało przyzwyczajone do regularnego intensywnego treningu dopominało się o swoje.

I w tym wszystkim Leoś – na wakacyjnej przedszkolnej przerwie. Walczy z pleśniawkami w buzi.

Witaj w moim świecie, podróżny Czytaczu.

15 myśli w temacie “Jak nie urok, to przemarsz wojsk artyleryjskich

  1. Jak ja doskonale Cię rozumiem :-(. Mam nadzieję Aniu, że u Was za chwilę skończy się ta zła passa. My tak ciągniemy już 2 lata, a kolejne katastrofy i ich częstotliwość jest tak duża, że aż niewiarygodne, że tak można, i można jakoś to ogarnąć. Człowiek już nawet nie ma siły…by nie mieć sił. Trzymajcie się. Mama Julki Kudłatej

  2. Trzymaj się, kochana Mamo Aniu…! Myślę o Tobie, o Was, myślę przez cały czas! Nie dawajcie się, proszę! Nie jesteście sami!

  3. Franek, niech MOC będzie z Tobą. Zdrowia dla Ciebie, a dla Rodziców chwili odetchnienai i mniej takich akcji. Trzymajcie się dzielnie.

  4. Franiu duzo sily i cierpliwosci. Jestem chora przewlekle i od matca takze przezyeam spore pogorszenie i ciagle cos. I wiem jak boli przerwa w rehabilitacji i gdy z powodu osłabienia nie ma sie na nia siły.

  5. Mamo Aniu!
    Jesteś moją osobistą superbohaterką. Wiem, że człowiek musi być silny jeśli nie ma innego wyboru, ale nie wiem czy znalazłabym w sobie tyle odwagi co Wy. Każdej nocy z moim maluchem w szpitalu wyłam w poduszkę, a przecież bywałam tam tylko przelotem. Bo ja za cienka w uszach jestem. Nie to, co Ty. W tej całej masakrze znajdujesz w sobie jeszcze pokłady humoru, które przekazujesz swoim podróżnym Czytaczom w każdym wpisie. Uwielbiam Twojego synka – przedziwne, bo przecież jesteście mi całkiem obcy – i życzę z całego serca, by ten głupi Potworzasty dał Wam w końcu spokój. Niech spada. O!

  6. Zdrowia, siły i spokoju dla całej rodzinki. Aż serce boli jak się to czyta, bo pod płaszczykiem humoru czuć Wasze wielkie cierpienie. ❤

  7. Franku, trzymam kciuki u rąk i u nóg za Twoje przyszłe dodatkowe kilogramy. Piszę z opóźnieniem, mam nadzieję, że czujesz się już lepiej.
    Leosiu, pewnie pleśniawki to już historia (niby małe są ale wredne), niech nie wracają!

    Ślę dużo ciepłych myśli całej Waszej czwórce .

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *