Historia z morałem

Jak każda prawdziwa rodzina wybraliśmy się na zakupy.W niedzielę. No już trudno. W tygodniu nie było możliwości, więc zaraz po śniadaniu zebraliśmy się całą ferajną i pojechaliśmy do marketu. Zakupy jak zakupy, typu mydło i powidło, bez jakiś szczególnych uniesień, chyba że liczyć dwie kostki do wc w cenie jednej. Ale nie o zawartości koszyka to będzie wpis. Wpis będzie o uporze, osiąganiu zen, konsekwencji, nie uleganiu sytuacji stresowej, karmie, sile złego na jednego i osiąganiu upragnionego celu. I do tego będzie jeszcze morał. No to co? Popcorn w dłoń i do czytania.

Kiedy jedziemy na zakupy całą czwórką, podział jest prosty. Mama, Leon, wózek sklepowy i lista- to drużyna numer jeden. Franek, Tata, przydasie, respi i ssak- drużyna numer dwa. Drużyna numer dwa to do tego ekipa lotna. Oznacza to, że biegają po całym sklepie, zbierają produkty z listy i dowożą do wózka. Spotykamy się od czasu do czasu, a to w alejce z konserwą rybną, a to przy stoisku z serami. Te niedzielne odbyły się w tesco. Nie bez znaczenia wspominam nazwę sklepu, bowiem musicie wiedzieć, że tesco chłonie nas jak Vegas. A to, co wydarzy się w Vegas, zostaje w Vegas. Dlatego zwykle przy kasie okazuje się, że mamy jakiś klej do płytek klinkierowych, taki malutki, pięć mililitrów za dwa złote (nie mamy płytek klinkierowych) lub klucz do odkręcania czegoś z trzydziestoprocentowym rabatem. Zwykle też jest tak, że owe zakupy muszą przejść pozytywną weryfikację w komisji nadzoru finansowego- u mnie czyli. A serio, to wszyscy mamy na drugie przydasie i niestety ściereczki w kropeczki za 1 złoty 1 sztuka też ze trzy się znajdą. A co! Jak szaleć to szaleć. W każdym razie brylujemy sobie w tym tesco niczym krezusi i a to tuńczyk w puszce, a to płyn do podłóg- rozpusta totalna. Nasi synowie też lubią tesco. Z innego powodu. Tylko dlatego, że są tam kasy samoobsługowe. I te kasy mówią! A to zeskanuj kartę, a to produkt zabrano z wagi, a to zakończ i zapłać. Dlatego mimo tego, że my wolelibyśmy żywą prawdziwą Panią z kasy, co to kody od razu pika i jakoś to żwawiej idzie, zgodnie z zasadą dla każdego coś miłego, kasujemy się samodzielnie. I tu się zaczyna najlepsze w tej historii…

Zakupów było co niemiara. Przy każdym produkcie trzeba było znaleźć kod, skasować i odłożyć na wagę. Jeśli ktoś z Was nie korzysta, to tylko lojalnie uprzedzam, że przy tych kasach jest tak, że zanim nie zapłacisz, nie możesz zabrać produktu z miejsca do pakowania, inaczej wszystko się zawiesza. Kasujemy więc i kasujemy, pikamy i pikamy, rachunek rośnie i rośnie. Wiecie, najgorzej na tych kasach kasować przyprawy, bo tej wadze zajmuje chwilę, zanim odszuka siedem gramów liści laurowych albo pieprzu mielonego. A, że my mieliśmy z dziesięć taki torebeczek, to możecie sobie wyobrazić, ile to trwało.I kiedy już dochodzimy do płacenia (głupia ja!) stwierdzam, że może by tak rabat! Nabijam więc jakiś kupon i sru! Jak to wszystko się nie zawiesi, jak komputer nie zacznie nam gadać, że wezwij pomoc, że coś zepsułaś Matko. No to wzywamy. Pani Pomoc zaczęła klikać, klikać i zakupy… skasowała. Musiała więc urządzenie zresetować, a to ku uciesze naszych dzieci oznaczało, że musimy wszystko skasować jeszcze raz. Zaczęliśmy więc z mężem mym przenosić wszystko na kasę po przeciwnej stronie. Wszystkie te ziela angielskie, te ziemniaki na wagę, te kiwi na sztuki. Wszystko samodzielnie, tymi rękoma wbić trzeba. A że człowiek praktyki nie ma, to idzie to jak krew z nosa. Mniej więcej w połowie bam! Zawieszona. Pani Pomoc z ciśnieniem przy samym gardle, z wyuczoną uprzejmością poprosiła nas o przeniesienie wszystkiego na kasę numer trzy. Byliśmy tam już tyle czasu, że chłopcy zaczęli parować, a Leoś do obcych osób zaczął mówić ciocia. Normalnie drugi dom! Trzecia kasa wytrwała do końca, przyszło do płacenia. Bach. Nie czyta karty płatniczej. Ba! Nie dość, że nie czyta, to w ogóle żadnych pieniędzy od nas nie chce, nakazując zabrać zakupy i iść do domu. Oczami wyobraźni widziałam jak przenosimy to wszystko na kolejną kasę, a Pani Pomoc dostaje zawału. Poproszono nas, by jednak zakupy spakować, a mnie i moją kartę zaproszono do punktu obsługi klienta. Tym samym doszło do miksu drużyn i rozdzielenia. Oznacza to, że Tata został z chłopcami oraz zakupami, a ja i moja karta w świecie. 

Nagle słyszę znajomy dźwięk. RESPIRATOR FRANKA. Alarm oznaczający odłączenie. Ja przy terminalu, czekam za połączeniem i wbiciem pinu, Leon w wózku sklepowym, powoli wpadający w nudę i obłęd z tym związany, zakupy na wadze, a Szymon z ambu wentyluje ZATKANEGO Franka. Wiecie ile trwa połączenie się mojego banku z terminalem w tesco? Siedemnaście sekund. Do tylu zdążyłam doliczyć. Od razu (co nie zawsze się zdarza) wbiłam poprawny pin, transakcję zaakceptowano i mogłam z prędkością światła pędzić na alarm. Franka pod pachę, na ambu, do ssaka szukać gluta. Szymon ogarnia zakupy. Leon wrzeszczy za kabanosami.  Klienci za nami nerw i totalna dezorientacja. Panie Pomocne oklaski na stojąco i ulga, że wychodzimy. 

Ale zrobiliśmy zakupy? Zrobiliśmy. Pozostało tylko spakować dziatwę do auta, wrócić do domu i wszystko rozpakować. Policzmy więc. Najpierw wszystko włożyliśmy do wózka, potem wyjęliśmy na pierwszą kasę, przełożyliśmy na drugą, potem na trzecią, potem trzeba to było spakować, potem włożyć do samochodu, potem przenieść do domu i rozpakować. I wiecie co? ANI RAZU nie spojrzeliśmy na siebie krzywo, żadne z nas nie warczało (no, może poza Leonem na kabanosy) a współpraca przebiegała wzorowo.

Jaki z tego morał? Nieważne ile masz przeszkód, prędzej czy później i tak osiągniesz cel. 

4 myśli w temacie “Historia z morałem

  1. Piękny morał!!! Taki z głębszym przesłaniem 😍😘
    P/s
    W OrtoPro pytano nas skąd o nich wiemy. Więc zgodnie z prawdą przekazaliśmy, że od Franka. Powiedzieliśmy też jak to w świat poszła informacja o ich ortezach więc teraz już nie mają wyjścia i muszą dać rabat.

  2. Wow, jestem pod wrażeniem! I nieśmiało formułuje mi się hipoteza, że jak kogoś życie nieco przeczołga, to lepiej mu si porządkują priorytety i sortowanie co ważne, a co odpuszczać…
    Oglądałam właśnie vloga (codziennik!) australijskiej pary dwudziestoczterolatków z szóstką dzieci w wieku 2-5 lat i byłam bezbrzeżnie zafascynowana, że tam jest tak… nudnie… spokojnie, bez wywracania oczami i powarkiwania… z łagodnością, naturalnością, we współpracy….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *