Dziewczyny badajcie się!

A było to tak. 

Jak co roku, raz do roku wybrała się Matka Anka na doktorski przegląd. To szósty ząb naprawiła kanałowo u Doktor Małgosi, żeby uchronić się przed wyrywaniem. To badania krwi strzeliła sobie i w gratisie chłopcom swoim, to koniec końców cytologii zapragnęła na cito, bowiem w grupie ryzyka jest. Ma Matka w głowie poukładane tak, że skoro dzieć choruje poważnie i wziął na swe barki potyczki z nfz, to już ani Matka, ani Ojciec ani nikt inny na chorowanie pozwolić sobie nie może. W grę wchodzi więc oczywistość: profilaktyka czyli!

Tak więc poszła Matka do Doktora C. swego. Tego, co to i Frania i Leosia na świat sprowadzić pomógł i rzecze Matka: minął rok, doktorze badaj. Doktor po swojemu zajrzał, gdzie trzeba… i zamilkł. Z doświadczenia Matka wie, że jak Doktory milczą, to nic dobrego nie mają do powiedzenia. A w sumie teraz wpadł Matce do głowy pomysł, że może oni szkolenia z budowania napięcia przechodzą? Że wiecie, muzyczka jak wtedy, kiedy w horrorach do łódki podpływa rekin… tiratiratiratirararara i jak już jesteś posiusiany ze strachu, to się okazuje, że to atrapa. Ale nie. Zazwyczaj było tak, że jak Doktor milczał, to jednak miał na myśli, że rekin. Rekinem Matki był guz. Na jajniku. Wziął i pojawił się nagle, bo jak już co sprytniejsi wydedukowali, Matka bada się regularnie i ostatnio, rok temu czyli go nie było a tu wziął i nagle jest. I to całkiem spory. Matkę to w sumie trochę zbulwersowało, bo biust to Matce nie mógł spory urosnąć, ale guz to od razu. Ale ad rem, jak to mawiają mądrzy ludzie. Że Doktor Matki mądry jest, to już na przestrzeni lat Matka zdążyła się zorientować. Wypisał więc szereg badań m.in. na markery nowotworowe i nakazał czekać. I tutaj będzie przerwa na kawę i na śmieszną dygresję z dedykacją dla ukochanej Suzi.

Otóż zrobiła Matka owe badania na markery i z niecierpliwością oczekiwała na wynik. W dniu odbioru wyszła wcześniej z domu, odwiozła Leosia do żłobka i pobiegła do laboratorium. Wynik, jak wynik. Kilka cyferek, normy, nazwy, szok. Rzuca Matka wzrokiem raz- wygląda, że ok. Rzuca drugi- potwierdza. Markery nie wskazują, że to nowotwór. Uf. Ulga. I tu się zaczyna dopiero akcja. Ponieważ Matka od zawsze na granicy prawa żyła- wiecie mieszkanie bez ślubu, okna bez firanek, to i tym razem podjęła ryzyko i postanowiła przebiec przez ulicę nie po pasach! Rozumiecie? Nielegalnie! Jak to zwykle bywa w takich momentach, ni stąd ni zowąd pojawiło się auto. Auto Matkę strąbiło, kierowca coś tam krzyknął, że głupia i teoretycznie można by tę historię zakończyć. No, ale nie z Matką. U Matki bowiem doszło do spięcia. Spięcie miało miejsce w mózgu, dokładnie w tym zwoju, który u Matki odpowiedzialny jest za talent matematyczny. Spięcie nastąpiło, jęła więc Matka jeszcze raz patrzeć na wynik. Patrzy Matka i liczy i mnoży i dzieli i dodaje i jak nic. Nowotwór. Teraz będzie mniej śmiesznie. Na autopilocie dojechała jakoś Matka w ramiona Suzi. Tam zaczęła szlochać, że to niesprawiedliwe, że dlaczego, że czemu ona. Suzi nastrój się udzielił i zrobiło się straszno. Na szczęście nasza wieloletnia przyjaźń polega także na zasadzie ograniczonego zaufania, jakie żywi do Matki Suzi. Wspaniała Przyjaciółka ma zerknęła swym profesjonalnym wzorkiem na wynik ( a musicie wiedzieć, że z matmy, wręcz odwrotnie niż Matka, to ona kosa jest niesamowita). No więc zerknęła… i jak nie trzaśnie Matki w łeb! Jak nie poprawi z drugiej strony, sycząc przez zęby, że z Matki matoł nie matematyk, jak nie pokaże palcem, że oto wynik jest taki, że mniejszy niż norma, a to oznacza, że NIE MA komórek nowotworowych i Matka se może te spadki, co to już dzieliła w oko wsadzić i tyłka nie zawracać, tylko gada vel guza usuwać i do roboty! Doprawdy nie wiem, jak to się stało.

Kiedy z wynikiem zapoznał się Doktor, orzekł, że zaprasza na oddział i że zrobi, co trzeba, by Matka w zdrowiu mogła dzieci wychowywać. Zanim jednak szpital, to wyobraźnia Matki szalała. No bo wiadomo, może nie nowotwór, przymajmniej ten z markerów, ale jeszcze można na stole operacyjnym umrzeć albo z powikłań. Wzięła się więc Matka do roboty. I co Wam powiem? Jeszcze nigdy w naszym domu nie było tak wszystko przygotowane na wypadek, gdyby Matka miała nie wrócić. Nie to, że zdarza mi się to jakoś często, to pierwszy raz raptem był, no ale zawsze. W każdym razie chłopcy mieli wszystko wyprasowane, łącznie z pościelą, lodówkę pełną, dom posprzątany, dokumenty posegregowane, piny spisane. A Matka? Z kapcioszkami Królowej i piżamką w kwiatki zameldowała się w szpitalu, przeszła wszelkie zabiegi i wkłucia i inne cudowności. Doktor sprawnym ruchem usunął dziada, zrobił Matce przepiękne szycie i wysłał dziada do badania histopatologicznego. Przez kilka dni musiała Matka do siebie dochodzić w szpitalu i odbyć rekonwalescencję domową. Brzuch Wam powiem rwie jak sto pięćdziesiąt, bo to już lata nie te, a i ingerencja w tych okolicach kolejna. Ale Doktor taką robotę koronkową odstawił, że śladu prawie nie ma! Cała operacja, to może nie było najlepsze przeżycie ever, ale jakby nie było wyjścia. 

No i najlepsze na koniec. Wynik histopatologii wskazuje, że guz niezłośliwy był. Ulga jak sto pięćdziesiąt i mądra nauka od Matki dla Was, moje Czytaczki:

Badajcie się dziewczyny! Piersi, cytologia, krew. To ważne. Jeśli coś budzi Wasze wątpliwości, nie czekajcie. Idźcie do lekarza, sprawdźcie. Nie czekajcie aż samo przejdzie. Lepiej zapobiegać niż leczyć.

To kiedy ostatnio robiłaś cytologię?

To mówiłam ja- Wasza Matka Anka.

19 myśli w temacie “Dziewczyny badajcie się!

  1. Regularnie, ostatnia cytologia miesiąc temu. W ubiegłym roku przeżyłam podobną historię – tylko że z cyckami – strach,,jak oni sobie poradzą beze mnie?”

  2. Dobre markery to nie znaczy ze wszystko jest ok! Znajoma z rakiem piersi miala zawsze markery ok. Zawsze. Nawet tuz przed operacja. I podobno na oddziale bardzo duzo kobiet mialo tak.wiec robienie markerow bez innych badan jest do kitu.

  3. Potwierdzam! Badajmy się! U mnie historia podobna – guz macicy, tak duży, że tylko operacja wchodziła w grę. Teraz dochodzę do siebie, na szczęście wynik nie wykazuje cech złośliwych, ale można było to wszystko szybciej i mniej inwazyjnie załatwić.
    P.S. Czytam bloga od ponad roku. Pierwszy raz się odważyłam tu napisać.

  4. Cytologia robiona w poniedziałek ( 23.10.2017) ale po 3 latach 🙁 wiem moja wina… ale obiecuje poprawę 🙂
    Wysyłam moc pozytywnej energii 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *