Franek drift.

Każda porządna firma, zanim wprowadzi produkt na rynek, podaje go szerokiej gamie testów. Robi się to po to, żeby produkt ów spełniał wszystkie, nawet najbardziej wygórowane wymagania swoich klientów. Tym samym do testowania tych produktów zatrudniani są wysokiej rangi specjaliści…

Dobra, już nie przynudzam. Jak powszechnie wiadomo, Franciszek jest mistrzem w wielu dziedzinach. No to od wczoraj możemy doliczyć kolejną. Gdyby ktoś gdzieś kiedy potrzebował przystojnego, uśmiechniętego, elokwentnego i pełnego werwy Testera Podstaw Jezdnych do Kimby, to gorąco polecam Wam małą, bo dwuosobową firmę: „Franek i Tata”. Chłopaki, jak nikt inny w świecie przetestują Wasze kimby w każdych, nawet najbardziej ekstremalnych warunkach. Nasza jest testowana codziennie, kilka razy dziennie. Mały Prezes wykrzykuje tylko: „Mimmmmon pipip ybko” i tata w te pędy urządza domowe crash testy. Przedstawiam Wam zapis tych testów. To, co słychać w tle, to nie nadjeżdżający czołg, to jedzie kimba.

Fryzjer a kwestia zaufania.

Zainspirowana tym wpisem u Leona———–> klik klik, oraz sugestiami Cioć i Wujków, że nam Dziedzic nieco zarósł, postanowiłam zabrać syna do fryzjera. Powiem tak: jeśli chcecie na pół dnia stracić zaufanie swojego syna, najlepsza będzie wizyta w salonie fryzjerskim. Na początku było nawet przyjemnie, bowiem Franek niczego nie podejrzewając mrugał, śpiewał i tańczył byleby tylko zobaczyć iskrę zachwytu w oczach Pań Fryzjerek. No a potem nożyczki poszły w ruch. I już nie było tak słodko.

Było strasznie:

I źle:

I smutnawo:

Na swoje usprawiedliwienie powiem tylko, że jestem prawie pewna, że wszystko było na pokaz. No bo jak można płakać z nieszczęśliwości wielkiej przez siedem sekund, żeby w ósmej machać papa i rozsyłać buziaki?! A Francesco tak robił! Za to efekt jest powalający i choć na poniższych zdjęciach nie będzie tego widać, bo ku mojemu ubolewaniu Franek coraz mniej lubi być fotografowany- wygląda czadersko! Krótko ścięte boki i to grzywko-irokezo-coś. Pierwsza klasa! Normalnie rock, style i szał. To już nie jest Franuś. To zdecydowanie Franciszek. Bardzo proszę:

Rok 2013- początek.

Miało być na bogato. Miało być prawie orędzie noworoczne małego Franciszka, a wyszło jak zwykle. W Sylwestra niespodziankę zrobili nam dziadkowie i wraz z szampanem dla niepełnoletnich i całym koszykiem smakołyków zapukali do naszych drzwi w nadziei na najlepszą imprezę sylwestrową w życiu. Podobno się nie zawiedli, bo mały gospodarz, nie pozwolił im się nudzić, domagając się ciągłej uwagi i wymagając wożenia/noszenia/zabawiania. Tym samym Nowy Rok był okazją do doprowadzenia domu do przyzwoitości po szampańskich szaleństwach oraz do rewanżu na gruncie dziadków.

Jedno jest pewne wybawiony Francesco, to grzecznie przesypiający całą noc Francesco.

Ponieważ pierwszy wpis w 2013 miały być niesamowity i wyjątkowy, mimo wszystko postanowiliśmy nagrać film. Jak powszechnie wiadomo, talentów do sfilmowania Franciszkowi nie brakuje, wystarczyło wybrać odpowiedni i nakręcić kolejną domową produkcję. I choć moim marzeniem jest nagranie skandalicznego, budzącego kontrowersje filmu dokumentalnego o złych stronach Dziedzica, to muszę Was i siebie zawieść- nie tym razem. Tym razem bowiem miał być kolejny wiersz.”O Grzesiu kłamczuchu i jego cioci” zwanym w naszej nomenklaturze „Listem”. Francesco pięknie deklamuje niemal cały, czym zdobywa sobie splendor i chwałę na wszystkich rodzinnych uroczystościach, pod warunkiem oczywiście, że mu się chce. Poziom „chcenia” na niniejszym filmiku określam na średni, ale to wszystko, co udało mi się dzisiaj wycisnąć z Jaśnie Pana. Niestety jak to zwykle w takich pasjonujących dokumentach bywa, film urywa się tuż przed grande finale, bo (tutaj ciała dał operator) nie zauważono, a karta pamięci była prawie na full. Zatem kamera wzięła i sama nagranie zakończyła. Mimo tego, przed Państwem, jak zwykle uroczy, jak zwykle idealny, jak zwykle pełen wdzięku i charyzmy. Mój syn. Franek. Deklamuje.

Jego niezwykłą zaletą… Franka, nie filmu jest to, że można już sobie z nim całkiem nieźle pokonwersować…. Voila:

 

A w Nowym Roku sobie i Wam życzę zdrowia, a te góry pieniędzy jakoś sobie zarobimy! 🙂 Wielkie uściski! Nasze postanowienie noworoczne? Dotrwać w niepomniejszonym składzie do następnego sylwestra.

 

Historia o histerii.

Zanim złożymy Wam życzenia, zanim Francesco rzuci swoje dwa słowa, to ostatni moment, żeby naskarżyć na Dziedzica. Bo przecież od nowego roku, to on już będzie grzeczny, troszkę przytyje, zluzuje z qpą i w ogóle stanie się idealny. Tymczasem zapadł na dziwną, dość popularną w kreu dwuletnich dzieciaczków przypadłość…

Kojarzycie motyw rozhisteryzowanego dwulatka? Co to rzuca się w markecie, uderza głową o podłogę, piszczy, krzyczy i nienawidzi świata? Podobno najlepiej zostawić takiego delikwenta w spokoju, pilnować, żeby sobie krzywdy nie zrobił i histerię przeczekać. To zdradzę Wam teraz sekret.

Nawet będąc podłączonym do respiratora dwulatkiem, można urządzić scenę. Jak? Histeryczny respiratorowy dwulatek uderza głową w oparcie wózka (w końcu nie od parady ma się wyćwiczone mięśnie brzucha, pleców i w ogóle), leje łzy jak grochy i UWAGA: udaje, że się dusi. Taki dwulatek głośno zawodzi o ambu, macha wątłymi łapkami i czeka na reakcję. Oj, trwało to zanim zaczęliśmy odróżniać prawdziwe problemy z oddychaniem od tych pokazowych histerycznych. Tutaj sprzyja nam technika. Kiedy Dziedzic naprawdę ma trudność z oddechem, od razu widać to po parametrach respiratora. Spada ciśnienie i objętość podawanych oddechów. Kiedy duszność jest aktorsko odgrywana przez Francesca- parametry respi są jak z książki „Młody anestezjolog” , a Młody mimo tego rzęzi.

No i spróbuj kobieto teraz wytłumaczyć dwulatkowi, że to tak nieładnie się publicznie dusić…

Ach, co to był za rok!

Jutro Sylwester. Miną dokładnie dwa lata od naszego spotkania z Potworzastym. Z biegiem czasu coraz łatwiej opowiadać o tamtym Sylwestrze. Żyjemy tu i teraz. Czerpiemy z życia ile się da. Jutro miną dwa lata odkąd życie naszej trójki zrobiło największego fikołka ever. I choć z tyłu głowy ciągle siedzi fakt, że nie zawsze będzie fajnie, mogę powiedzieć, że mieliśmy naprawdę dobry rok.

Franciszek zaczął mówić. I to tak, że czasem nakazujemy mu przestać.

Franciszek podjął próby samodzielnego oddychania. I to tak udane, że świat oszalał.

Franciszek siedzi. I to tak, że nie trzeba go podpierać.

Franciszek chodzi na basen. Mówiono, że się nie da.

Franciszek jeździ na sankach. Podobno miało to być niemożliwe.

Franciszek jest. Jest uśmiechnięty, jest rozrabiaką, jest gadułą, jest śpiewakiem, pływakiem, rodzinną gwiazdą. Wygląda na to, że jest szczęśliwy.

W tym roku zawarliśmy prawdziwe przyjaźnie. Poznaliśmy Precla, dużego Antka, Wojtków, byliśmy na ślubie Bruniaczy, na finiszu roku zawitał Wujek Bueno z ekipą.

W tym roku na świat przyszedł wyczekiwany Bolo. Zdrowy.

W tym roku Francesco stał się posiadaczem rewelacyjnego wózka i całej kolekcji żyraf.

W tym roku nie daliśmy się Potworzastemu.

Pewnie znalazłoby się kilka smutków, ale może lepiej o tym nie myśleć?

Życzenie na przyszły rok? Jedno. By Franek, Precel, Antek duży, Antek mały i jeszcze kilkoro innych łobuzów z potworami za kołnierzem urządzili najlepszą  sylwestrową respiratorową imprezę na świecie.

Szpitalne sukcesy i porażki.

Dziedzic już rezyduje w domu! Po świątecznych szaleństwach nie ma ani śladu, więc żeby nie złapać jakiejś „szpitalnej” infekcji, spakowaliśmy manatki i z błogosławieństwem Doktor Prowadzącej wróciliśmy do domu. Bez powrotnego biletu na oddział.

Ze szpitala oprócz zdrowego jak ryba Franciszka przywieźliśmy coś jeszcze. Sukcesy i porażki. A w zasadzie jeden sukces i jedną porażkę. Zacznijmy może od klęski wychowawczej: w czasie szpitalnych wojaży Dziedzic niestety korzystał ze środków uspokajających. Nie mówię tutaj o farmaceutykach. Franklin zapragnął smoczka… no i go dostał. Nie byliśmy w stanie odmówić tym wielkim niebieskim, pełnym zmęczenia oczętom. Franco cmokał zatem smoczek aż trzeszczało i na dodatek robił to za przyzwoleniem swoich rodziców. Na swoje usprawiedliwienie dodam tylko tyle, że zaraz po powrocie do domu smoczek został skonfiskowany, a Młodzieniec ani razu sobie o nim nie przypomniał.

No to teraz sukces: bez awantur, baz krzyku, bez zaciskania zębów, bez rozpaczy i bez łez Franciszek pozwala myć zęby! Taddam!  I na dodatek sam osobiście się tego dopomina. Okrutnie jestem z niego dumna. Tym bardziej, że jego górne jedynki już bardzo mocno wołały o pomoc. Kolor mocnej herbaty na zębach to nie jest to, czym powinien się chwalić porządny Celebryta.

Fajnie jest być w domu…

 

Opowieść wigilijna by Franklinowski.

Oj, podarował nam syn w świątecznym prezencie siedem zawałów. Zaczęło się niewinnie od zapalenia gardła, skończyło się na szpitalu i kilku nieprzespanych nocach z myślą o TYM w tle.

Żeby nie zadręczać Was szczegółami, napisze tylko pokrótce, że w opinii Doktor Anestezjolog, której bardzo dziękujemy za świetną konsultację- krew w wydzielinie mogła być spowodowana faktem, że przy stanie zapalnym i częstym odsysaniu Dziedzica, uszkodziliśmy gdzieś naczynia krwionośne i stąd krew w wydzielinie. Oprócz tego odessaliśmy jeszcze kilka innych przerażających okropności, ale na szczęście wszystkie udało się racjonalnie wytłumaczyć.  Franek trafił do szpitala z zapaleniem płuc, dużymi wariacjami saturacji i ogólną niechęcią do wszystkiego. W ramach szybkiego zapobiegania dostał całą gamę antybiotyku dożylnie, kroplówkę, tlen i dozór przemiłych Pań Pielęgniarek. Taka dawka specyfiku zaowocowała jelitówką, która nota bene pozwoliła się Dziedzicowi samodzielnie organizować w okolicach pampersa. Dodatkowo, musiano także farmakologicznie pomóc Franciszkowi dogadać się z respiratorem. Efekt tego był taki, że nasz Miszczu zamienił się w Przesypiającego Święta Królewicza.  Zatem spał i spał i spał, a leki działały.

Na szczęście w końcu się wyspał, w końcu leki zaczęły poganiać zapalone płuca, więc jak to z Dziedzicem bywa, szpitalna sala stała się zbyt mała. Przytargaliśmy zatem do szpitala Frankową kimbę i tym samym mistrz kierownicy Francesco Franklinowski stał się główną korytarzową, oddziałową atrakcją. Humor Młodzieńcowi dopisywał do momentu pobierania krwi, zaś wszystkie Panie w białych fartuchach były uroczo przeganiane z naszego pokoju Frankowym: PA PA Pani!

Jak wiadomo dobry nastrój pozwala szybciej zdrowieć, w związku z czym już klarują nam się widoki na powrót do domu, a Nianio, jak to Nianio zupełnie niezrażony tym, że tłumy się o niego martwią i dopytują, woła tylko: „Taaaaato pip pip, brum brum , ybko!”.

Ostatni raz tak bardzo bałam się o Franciszka, kiedy pierwszy raz trafił na OIOM. Za to po takiej przygodzie czujność rodzicielska szybciutko wróciła na właściwe miejsce.

Wnioski:

-zapalenie płuc było tak naprawdę niewielkie, jeśli chodzi o rozpiętość- obejmowało zaledwie podstawę płuc- okazuje się jednak, że nawet tak niewielki stan zapalny powoduje u Franka olbrzymie problemy z oddychaniem. Nie pomógł koncentrator tlenu, ambu średnio dawało radę (choć stała wentylacja ambu jest absolutnie niewskazana). Pomogły dopiero leki. To kolejny dowód na to, że SMARD1 upatruje sobie osłabienie mięśni oddechowych. Te Frankowe wentylowane są nieprzerwanie od dwóch lat i aż strach pomyśleć, co byłoby gdybyśmy jeszcze trochę poczekali, gdyby nie trafiono z antybiotykiem, gdyby cokolwiek…

 

Tradycja

„Wigilię, zgodnie z najlepszą tradycją ludową i narodową, spędziliśmy…” –  tak by chciała napisać z humorem Mama Ania, a muszę niestety napisać ja – wujek P.

Franek dostał w Wigilię popołudniu 40 – stopniowej gorączki oraz pojawiła się krew w wydzielinie 🙁

Po nieprzespanej nocy i próbach ratowania sytuacji przez rodziców, Franio wylądował w kaliskim szpitalu.

Rozpoznano zapalenie płuc z widocznymi objawami w obrazie rtg, na prawym z nich. Obecnie lekarze ustabilizowali stan Franka na tyle, że znów może korzystać z respiratora (musiano jednak bardzo „podkręcić” jego parametry). Podawany jest też tlen i leki dożylne. Franek z Mamą – w wersji optymistycznej – zostaną w szpitalu jakiś tydzień.

Tyle przez telefon powiedziała mi ze szpitala Mama Ania. I tyle Wam przekazuję na jej prośbę.

Wesołych Świąt!

Kochani!

Na Święta życzymy Wam dużo zdrowia, bo wiecie, że ono jest najważniejsze

życzymy Wam pięknych chwil w gronie najbliższych i radości z najdrobniejszych drobnostek.

Franklinowscy.

 

p.s. Franek i jego zapalone oskrzela życzą Wam wszystkiego żyrafiego!

A jak na załączonym obrazku widać Młodzieniec na przekór wirusom, bakteriom i płonącym oskrzelom nie traci rezonu!

Wszystkiego najlepszego.

Nietrafiony prezent.

Kojarzycie motyw nietrafionych prezentów świątecznych? Każdy chyba choć raz nie trafił i został nietrafiony…

Franek w tym roku dostał przedświąteczny najbardziej nietrafiony prezent ever! Mikołaju drogi, naprawdę musieliśmy zaleźć Ci za skórę. Francesco dostał, co następuje: zielonego gluta, którego odessać nie można, bo się ciągnie stąd aż tam, 39,8 stopni gorączki, słynny durchfall, odruch wymiotny i kłótnię z respiratorem. Wezwana na pomoc nasza Doktor Pediatra osłuchała i stwierdziła zapalenie oskrzeli i „niepokojąco brzmiące” płuco. Zaleciła antybiotyk, noszenie na rękach i czujność.

Wigilia u Dziadków nas zatem ominie, coby licha nie kusić.

No i spadł śnieg.